Ilościowa teoria pieniądza, a rzeczywistość

W dzisiejszym artykule nawiążemy pośrednio do zeszłotygodniowego posiedzenia amerykańskiego Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (z ang. Federal Open Market Committee – FOMC), podczas którego według zgodnej opinii komentatorów rynkowych, FOMC zasygnalizował, że obecny cykl podwyżek stóp procentowych dobiegł końca. Nie zamierzamy z tym polemizować, chociaż my akurat „ręki za to nie dalibyśmy sobie uciąć” (ba – nie dalibyśmy sobie nawet uciąć małego palca).

Aby jednak nie zanudzać naszych czytelników kolejnym tekstem na temat tego co z zeszłotygodniowego posiedzenia Jerome’a Powella i spółki wynika, a co nie, postanowiliśmy skupić się na innym aspekcie związanym z polityką monetarną za Oceanem. Zastanowimy się mianowicie nad tym, czy zależność pomiędzy podażą pieniądza, a poziomem cen, profesjonalnie nazywana „ilościową teorią pieniądza” (dla bardziej wtajemniczonych dodamy, że w naszych rozważaniach pomijamy szybkość obiegu pieniądza oraz realną wielkość produkcji), ma w obecnej rzeczywistości sens.

Wszak zeszłotygodniowa decyzja FOMC była podyktowana m.in. brakiem widocznej presji inflacyjnej i to pomimo tego, że tempo przyrostu bazy monetarnej w Stanach Zjednoczonych (czyli podaż pieniądza) w latach 2005-2015 sprawia zapewne, że jeden z głównych propagatorów wspomnianej ilościowej teorii pieniądza – Milton Friedman, gdyby mógł – dosadnie powiedział by co o tym myśli (ten wybitny ekonomista, laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, zmarł w 2006 roku).

[center]
Wykres 1 – Wzrost bazy monetarnej w USA na tle inflacji konsumenckiej (Consumer Price Index – CPI) w różnych interwałach czasowych (wartości średnioroczne)
[/center]

alt text

[center]
Źródło: UBS
[/center]

Jak widać na powyższym wykresie, pomimo tego, że baza monetarna za Oceanem w latach 2005-2015 wzrastała rocznie trzykrotnie szybciej niż w okresie 1995-2005, to osiągnięty wtedy poziom inflacji CPI był niższy o 0,6 pkt % niż w poprzedzającym dziesięcioleciu.

Stany Zjednoczone nie są tu przypadkiem odosobnionym – z podobną sytuacją mamy do czynienia od dłuższego czasu w Japonii. Dług publiczny tego kraju wynosi 240% w relacji do PKB, bilans Banku Japonii jest większy niż japońska gospodarka (co jest skutkiem zwiększonej podaży pieniądza, potocznie zwanej też jego „dodrukiem”, przez tą instytucję), a inflacja CPI wynosi w Kraju Kwitnącej Wiśni 0,2%.

Taka sytuacja powoduje nasilającą się dyskusję czy na naszych oczach nie mamy do czynienia z tworzącą się, nazwijmy ją „Nową teorią pieniądza”, w której kraje wydają więcej (ich zadłużenie rośnie), a banki centralne stosują ekspansywne narzędzia polityki monetarnej, zarówno konwencjonalne (polityka stóp procentowych), jak i niekonwencjonalne (polityka luzowania ilościowego). Te działania nie są jednak w stanie wygenerować inflacji na poziomie 2% lub wyższym. Z perspektywy inwestora kluczowa oczywiście jest odpowiedź na pytanie „Jaki to wszystko będzie miało wpływ na mój portfel inwestycyjny”? My podchodzimy do tematu, a jakże, niesztampowo.

Próbkę takiego podejścia „przemyciliśmy” już w zeszłotygodniowym artykule z 18 marca Kolejny mini-cykl w globalnej gospodarce na horyzoncie? Dziś kontynuując ten wątek nietrudno nam wyobrazić sobie sytuację, w której doświadczamy właśnie końca pojęcia „cyklu ekonomicznego” w klasycznym rozumieniu.

Pomimo tego, że tak jak pisaliśmy na początku artykułu, większość ekspertów uznała, że cykl podwyżek stóp procentowych w USA się właśnie zakończył, nie spowodowało to „zduszenia” wzrostu gospodarczego i inflacji (która tak naprawdę się nawet nie pojawiła). Jest więc możliwe, że ekspansywna polityka fiskalna oraz monetarna (a z taką obecnie mamy do czynienia ponownie za Oceanem, jak i niezmiennie od dłuższego czasu w innych częściach świata rozwiniętego – wspomniana Japonia, ale też strefa euro czy Szwajcaria) może spowodować pojawienie się kolejnego mini-cyklu, o którym pisaliśmy 18 marca i w konsekwencji kolejnego „rajdu” ryzykownych aktywów.

W nadchodzących miesiącach warto więc obserwować kształtowanie się polityk gospodarczych oraz inflacji na świecie w celu uzyskania odpowiedzi na pytanie czy to ta teza, a nie zmierzch ilościowej teorii pieniądza, ma sens.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Rekomendowany portfel Kowalskiego ciąg dalszy

Tydzień temu (artykuł z 14 marca Rekomendowany portfel inwestycyjny dla Pana Kowalskiego stworzyliśmy fikcyjny portfel inwestycyjny dla inwestora agresywnego, jakim jest bohater naszego edukacyjnego cyklu – Pan Kowalski.

Skupiliśmy się przy tym na ustaleniu alokacji strategicznej, a więc takim podziale portfela pomiędzy trzy główne klasy aktywów jakimi są akcje, obligacje i inwestycje alternatywne, który z założenia nie ulega zmianie w ustalonym dla Pana Kowalskiego 8-letnim horyzoncie inwestycyjnym.

Tak ułożony statyczny portfel powinien w ustalonym horyzoncie zapewnić realizację celów inwestycyjnych naszego inwestora, znajdujących odzwierciedlenie w oczekiwanej stopie zwrotu (w tym konkretnym przypadku 8% w skali roku) oraz ryzyku (maksymalnym obsunięciu kapitału nie większym niż 40% i obsunięciem kapitału w skali roku nie większym niż 15%).

Nie będąc jednak minimalistami, stwierdziliśmy, że przy założonych parametrach ryzyka spróbujemy „ugrać” dla Pana Kowalskiego coś więcej w zakresie stopy zwrotu. Strategiczną alokację aktywów wzbogacimy o możliwość jej taktycznego modyfikowania w odpowiedzi na zmieniające się warunki rynkowe. W naszym procesie inwestycyjnym będziemy więc stosować tzw. taktyczną alokację aktywów. Zaznaczamy przy tym, że w zastosowaniu takiego podejścia nie próbujemy „wynajdywać koła” – taki sposób tworzenia i modyfikacji portfela jest powszechnie stosowaną praktyką w świecie inwestycji.

Zanim przejedziemy do wyjaśniania meandrów taktycznej alokacji aktywów, pragniemy jeszcze raz podkreślić aby prezentowaną przez nas informację, traktować jako porcję wiedzy teoretycznej, a nie wskazówkę w jaki sposób inwestować. Jako podmiot nie posiadający odpowiednich zezwoleń, naszą rolą obecnie jest jedynie edukacja ekonomiczna społeczeństwa, a nie dawanie konkretnych wskazówek czy rekomendacji inwestycyjnych. Na to jeszcze musimy poczekać.

Po wnikliwej analizie, uznaliśmy, że naszą „strefą komfortu”, która zwiększy szansę na zarobek dla Pana Kowalskiego wyższy niż 8% w skali roku, a jednocześnie nie spowoduje przekroczenia maksymalnego dopuszczalnego poziomu ryzyka portfela, będzie poruszanie się w przedziałach pokazanych na poniższym wykresie.

[center]
Wykres 1 – Maksymalne i minimalne poziomy zaangażowania w poszczególne klasy aktywów w portfelu Pana Kowalskiego
[/center]

alt text

[center]
Źródło: opracowanie własne
[/center]

Mając ustalone „limity” zaangażowania, skonfrontowaliśmy strategiczną alokację z naszym postrzeganiem perspektyw rynkowych dla poszczególnych klas aktywów na okres najbliższych 3 miesięcy (czyli naszych taktycznych modyfikacji dokonujemy co do zasady raz na kwartał). Nasze view rynkowe było umiarkowanie pozytywne dla obligacji oraz inwestycji alternatywnych oraz bardzo negatywne dla akcji. Takie postrzeganie rzeczywistości w połączeniu z dopuszczalnymi poziomami zaangażowania z wykresu 1, zaowocowało taktycznym ułożeniem portfela inwestycyjnego Pana Kowalskiego widocznym na poniższym wykresie.

[center]
Wykres 2 – Rekomendowany taktyczny portfel inwestycyjny Pana Kowalskiego
[/center]

alt text

[center]
Źródło: opracowanie własne
[/center]

Nasze view rynkowe przełożyło się na zmniejszenie zaangażowania w akcje (ze strategicznego poziomu 62,5% do taktycznego 47,5%) i proporcjonalne zwiększenie alokacji w obligacje (ze strategicznych 20% do taktycznych 27,5%) oraz inwestycje alternatywne (ze strategicznej alokacji na poziomie 17,5% do alokacji taktycznej 25%).

Wyjaśniamy przy tym, że przy budowie portfela odpowiednia alokacja aktywów jest kluczową determinantą przyszłej stopy zwrotu, dużo istotniejszą niż wybór poszczególnych instrumentów. W uproszczeniu – to, że zarabiamy np. na inwestycji w obligacje wynika głównie z tego, że zainwestowaliśmy środki w tę klasę aktywów jako taką, a nie wybraliśmy konkretne instrumenty finansowe z rynku obligacji. Wybór instrumentów jest w tym wypadku procesem uzupełniającym.

O tym jednak napiszemy w kolejnym artykule.

Kolejny mini-cykl w globalnej gospodarce na horyzoncie?

W artykułach z 4 marca Recesja – czy może najgorsze już za nami? Perspektywy dla światowej gospodarki i 11 marca Napływy środków do funduszy akcyjnych, a zachowanie amerykańskiego rynku akcji postawiliśmy tezę, że w rozsądnie przewidywalnej przyszłości nie należy spodziewać się recesji w globalnej gospodarce, ale jednocześnie nie spodziewamy się też dynamicznego ożywienia aktywności ekonomicznej. Dziś będzie trochę niesztampowo – zastanowimy się czy aby na pewno alternatywna teza powrotu na ścieżkę wzrostu w globalnej ekonomii, jest pozbawiona racji bytu.
Nasi czytelnicy po lekturze wspomnianego artykułu z 4 marca wiedzą, że „motorem napędowym” globalnej gospodarki są rynki wschodzące, ale nie należy także lekceważyć perspektyw dla amerykańskiej gospodarki, której wzrost gospodarczy ma duży wpływ na dynamikę PKB w pozostałej części świata.

Zaczynamy od sytuacji u Wuja Sama. Perspektywy gospodarcze za Oceanem, pomimo globalnego spowolnienia, wyglądają cały czas całkiem nieźle. Popularny wskaźnik wyprzedzający koniunktury jakim jest ISM dla przemysłu, spadł w lutym do poziomu najniższego od 2 lat, ale odczyt na poziomie 54,2 pkt jest tożsamy ze wzrostem gospodarczym na poziomie 2,8-3%. Z kolei odczyt nieprzemysłowego wskaźnika ISM (z ang. ISM non-manufacturing), pokazujący perspektywy dla sektora usługowego stanowiącego 80% amerykańskiej gospodarki, odnotował w lutym duży wzrost. Szczególnie zwraca uwagę silny odczyt sub-indeksu nowych zamówień (z ang. ISM non-manufacturing: new orders).

Patrząc na historyczny silny związek pomiędzy tym odczytem, a popytem wewnętrznym (US final domestic sales) pokazuje to, że amerykańska gospodarka i perspektywy dla niej mają się bardzo dobrze, nawet pomimo spowolnienia tempa wzrostu z +3,4% w Q3 2018 do +2,6% w Q4 2018 (obie wartości w ujęciu kwartał do kwartału).

[center]
**Wykres 1 – Zachowanie wskaźnika ISM non-manufacturing: new orders na tle dynamiki popytu wewnętrznego **
[/center]

alt text

[center]
Źródło: JP Morgan Asset Managemet
[/center]

Przechodząc płynnie do naszego „silnika” globalnego wzrostu PKB, a więc emerging markets – w przywołanym artykule z 4 marca napisaliśmy, że silny wzrost wartości indeksu akcji z rynków wschodzących MSCI Emering Markets, sugeruje, że rynki finansowe prognozują poprawę sytuacji ekonomicznej dla grupy krajów rozwijających się. Potwierdzeniem tego zdaje się też być kompozytowy odczyt PMI (a więc pokazujący perspektywy dla sektora przemysłowego i usługowego łącznie) dla rynków wschodzących ogółem (z ang. Composite PMI). Po widocznym spadku tego wskaźnika w 2018 roku (z ponad 53 punktów do blisko 51 punktów), obecnie jego wartość wynosi 51,6 pkt (odczyt za luty).

Sytuacja ekonomiczna dwóch obszarów gospodarczych odpowiadających za około 85% globalnej dynamiki PKB sprawia, że postawienie tezy o możliwym rozpoczęciu przez globalną gospodarkę w tym roku kolejnego pokryzysowego (okres 2007-2008) mini-cyklu i wejście w fazę ożywienia, nie jest pozbawione sensu.

Potwierdza to także poniższy wykres, na którym pokazany jest inny wskaźnik wyprzedzający koniunktury, publikowany przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (z ang. Organization for Economic Co-operation and Development – OECD).

[center]
Wykres 2 – Mini-cykle w globalnej gospodarce pokazane na przykładzie wskaźnika OECD Total Leading Indicator
[/center]

alt text

[center]

  • Obszary zaznaczone szarymi paskami to okresy globalnej recesji*
    [/center]

[center]
Źródło: Merrill Lynch
[/center]

Na wykresie możemy zaobserwować, że amplituda wahań mini-cykli w obecnym cyklu gospodarczym jest dużo niższa niż w latach 90-tych czy na początku obecnego stulecia. W rezultacie globalna gospodarka nie ulega przegrzaniu, a restrykcyjna polityka monetarna banków centralnych nie wpędza jej w recesję. Brak przegrzania wyjaśnia też w pewnym stopniu brak presji inflacyjnej, a w konsekwencji relatywnie gołębie zachowanie banków centralnych.

Dalecy w tym miejscu jesteśmy od stwierdzenia, że jest to nasz high conviction idea, ale nie wykluczamy, że scenariusz podobny do tego jaki obserwowaliśmy w latach 2012-2015 i 2015-2018 nie powtórzy się w okresie 2019-2022.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Rekomendowany portfel inwestycyjny dla Pana Kowalskiego

Po dwóch tygodniach krążenia wokół głównego tematu naszego mini-cyklu edukacyjnego, który zapoczątkowaliśmy artykułem z 7 lutego tego roku Profil inwestycyjny – czy to aby na pewno zbędna formalność?, wracamy do meritum.

Dziś kontynuując wątek fikcyjnego Pana Kowalskiego, dla którego ułożyliśmy fikcyjną strategię inwestycyjną – artykuł z 21 lutego Strategia inwestycyjna dla inwestora o agresywnym profilu inwestycyjnym, poświęcamy artykuł na opisanie kolejnego kroku w profesjonalnym świadczeniu usług doradztwa inwestycyjnego jakim jest przełożenie strategii na budowę konkretnego portfela inwestycyjnego.

Podobnie jak w przypadku Pana Kowalskiego oraz strategii, portfel będzie oczywiście fikcyjny. Przypominamy, że tego typu realne usługi mogą świadczyć jedynie podmioty posiadające odpowiednie zezwolenia (o czym wspominaliśmy w artykule z 24 stycznia Aspekty regulacyjne profesjonalnego doradztwa inwestycyjnego.

Dla porządku – RSI takiego zezwolenia obecnie nie posiada.

Nasz bohater ma już ustalony agresywny profil inwestycyjny oraz strategię dopasowaną do tego profilu. Mając taki zestaw informacji przystąpiliśmy do budowy portfela inwestycyjnego, na pierwszy ogień (i temu poświęcimy dzisiejszy wpis) biorąc się za tzw. alokację aktywów. Pod pojęciem tym kryje się podział środków znajdujących się w portfelu inwestycyjnym na różne klasy aktywów. My zwykliśmy wyróżniać trzy podstawowe klasy aktywów – akcje, obligacje oraz inwestycje alternatywne.

Zakładając, że pojęcia akcji i obligacji są już znane naszym czytelnikom, wyjaśniamy, że pod pojęciem inwestycji alternatywnych kryją się te wszystkie inwestycje, które nie są akcjami i obligacjami (więcej o tej klasie aktywów napisaliśmy 8 listopada w artykule Rola inwestycji alternatywnych w budowie portfela inwestycyjnego.

Na poziomie strategii ustaliliśmy z naszym inwestorem maksymalne poziomy zaangażowania we wszystkie klasy aktywów. Na etapie ustalania alokacji aktywów, określamy konkretne wartości liczbowe dla poszczególnych z nich (zasadniczo powinny one sumować się do 100%). Przy czym drogi czytelniku, żeby nie wydawało ci się, że to wszystko jest takie łatwe, alokację aktywów dzielimy na strategiczną alokację aktywów oraz taktyczną alokację aktywów.

Wyjaśniamy, że strategiczna alokacja aktywów to podział portfela pomiędzy wspomniane klasy aktywów na początku współpracy z klientem, co do zasady nie ulegający zmianie w ustalonym horyzoncie inwestycyjnym strategii. W przypadku naszego inwestora będzie to więc podział ustalony na okres 8 lat.

Z kolei taktyczna alokacja aktywów to modyfikacja alokacji strategicznej (zwiększanie udziału w jednej klasie, kosztem innej) w odpowiedzi na zmieniające się warunki rynkowe. Alokacja taktyczna, w przeciwieństwie do strategicznej, może ulegać częstym zmianom w ustalonym horyzoncie inwestycyjnym.

Kluczowe jest natomiast zrozumienie, że alokacja taktyczna stanowi jedynie modyfikację ustalonej alokacji strategicznej, a nie „odwracanie jej do góry nogami”. Dla Pana Kowalskiego ustaliliśmy fikcyjną alokację strategiczną, którą obrazuje poniższy wykres.

[center]
Wykres – Fikcyjna strategiczna alokacja aktywów dla Pana Kowalskiego
[/center]

alt text

[center]
Źródło: opracowanie własne
[/center]

Rozwijając myśl z poprzedniego akapitu – w strategii agresywnej, w profesjonalnie świadczonej usłudze, trudno byłoby sobie wyobrazić sytuację, żeby nagle w portfelu nie było w ogóle komponentu akcyjnego. Przez alokację taktyczną rozumiemy kilku czy najwyżej kilkunastoprocentowe modyfikacje alokacji strategicznej. Myśl rozwiniemy w przyszłym tygodniu.

Jednocześnie w naszym podejściu pamiętamy o tym, żeby zaproponowana alokacja, zarówno strategiczna, jak i taktyczna, wpisywały się w określone w strategii dla Pana Kowalskiego ryzyko inwestycyjne, mierzone obsunięciem kapitału (z ang. drawdown) – maksymalne nie większe niż 40%, a roczne nie przekraczające 15%.

W tym miejscu na dzisiaj kończymy. Za tydzień zajmiemy się pojęciem taktycznej alokacji aktywów.

Napływy środków do funduszy akcyjnych, a zachowanie amerykańskiego rynku akcji

Na amerykańskim rynku akcji można w tym roku zaobserwować ciekawą anomalię. Bardzo udany dla inwestorów styczeń i luty, podczas którego wartość indeksu S&P500 wzrosła 11,1%, nie przełożył się na zwiększone zainteresowanie inwestorów zakupami funduszy akcyjnych.

Jest to o tyle ciekawe zjawisko, że w normalnych warunkach rynkowych, korelacja pomiędzy zachowaniem amerykańskiego rynku akcji, a napływami środków do funduszy akcyjnych jest bardzo wysoka. Z podobną anomalią w ostatnich 12 latach mieliśmy do czynienia jedynie dwukrotnie – na początku 2009 oraz 2016 roku.
[center]
Wykres 1 – Napływy środków do amerykańskich funduszy akcyjnych (2-miesięczna średnia ruchoma; w mld USD) na tle 2-miesięcznego zachowania się indeksu S&P500
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Goldman Sachs
[/center]

Taka sytuacja (dane na temat napływów bazują zarówno na funduszach aktywnie zarządzanych, jak i pasywnych ETFach) może wskazywać na to, że wielu inwestorów „nie załapało się” na styczniowo-lutowy rajd. Historia mogłaby sugerować, że podobnie jak w przypadku wspomnianych lat 2009 i 2016, możemy mieć przed sobą okres bardzo dobrej koniunktury na rynku akcji.

Późna faza cyklu koniunkturalnego, o której wspominaliśmy w artykule z 27 stycznia tego roku Czy banki centralne „zatopią” globalny rynek akcji?, malejąca dynamika wzrostu zysków spółek oraz wskaźniki sentymentu rynkowego, [którym, choć nadal znajdują się w obszarach neutralnych, to po blisko 17-procentowym wzroście indeksu S&P500 między 24 grudnia zeszłego roku, a 8 marca tego roku, bliżej ponownie do obszarów euforycznych], sprawiają, że relacja zysku do ryzyka na rynku akcji uległa dosyć istotnemu pogorszeniu względem grudnia zeszłego roku.

Dlatego naszym zdaniem silny wzrost zainteresowania inwestorów za Oceanem zakupem funduszy akcyjnych, wydaje się mało prawdopodobny. Historycznie napływy do funduszy akcyjnych były dosyć silnie związane z perspektywami dla globalnej gospodarki. Te zdają się stabilizować, o czym pisaliśmy w zeszłotygodniowym artykule Recesja czy może najgorsze już za nami? Perspektywy dla światowej gospodarki, ale nie spodziewamy się, że globalna gospodarka wejdzie w najbliższym czasie w fazę dynamicznego ożywienia, powodując silny napływ środków do funduszy akcyjnych.

[center]
**Wykres 2 – Napływy do amerykańskich funduszy akcyjnych (w mld USD; 12-miesięczna średnia) na tle globalnego wskaźnika PMI dla przemysłu **
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Goldman Sachs
[/center]


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Zysk, ryzyko, horyzont inwestycyjny i… koszty, czyli przepis na sukces

W naszym dzisiejszym artykule robimy kolejny krok w bok (obiecujemy, że jest to już ostatni taki ruch). Tym razem jednak z własnej inicjatywy postanowiliśmy uzupełnić dawkę wiedzy, którą zaserwowaliśmy naszym czytelnikom 21 lutego tego roku w artykule Strategia inwestycyjna dla inwestora o agresywnym profilu inwestycyjnym.

Wspomnieliśmy w nim o tym, że główną determinantą sukcesu w inwestowaniu jest trzymanie się prostej zależności zysk – ryzyko – horyzont inwestycyjny. Dziś „posypujemy głowę popiołem” i uzupełniamy brakujący element tej układanki. Do naszego „triumwiratu” z 21 lutego dorzucamy jeszcze jedną zmienną, a mianowicie koszty produktu.

Analizując wpływ tej zmiennej będziemy posługiwać się pojęciem wskaźnika kosztów całkowitych (z ang. Total Expense Ratio – TER), o którym wspominaliśmy już 20 grudnia zeszłego roku w artykule Czym jest fundusz absolutnej stopy zwrotu (i czym nie jest) [część 3 – ostatnia]. Jednocześnie aby nie mnożyć kolejnych przykładów „z życia wziętych”, w dzisiejszym wpisie posłużymy się wątkiem, który już poruszaliśmy, a więc funduszy otwartych, inwestujących w modnym obszarze nowych technologii i innowacji. Przypominamy, że przytoczyliśmy ten motyw przy okazji serii artykułów na temat zalet pasywnego inwestowania (konkretnie w artykule z 16 listopada 2018 r. Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 1).

Dziś zaktualizujemy zachowanie się wspomnianej wtedy grupy funduszy aktywnie zarządzanych na tle rozwiązania pasywnego i zobrazujemy dlaczego rozsądny poziom kosztów jest równie ważny co właściwe ustalenie relacji zysku do ryzyka, z uwzględnieniem horyzontu inwestycyjnego strategii.

Na poniższym wykresie prezentujemy zaktualizowaną stopę zwrotu z czterech wybranych w artykule z 16 listopada Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 1) funduszy aktywnie zarządzanych na tle rozwiązania pasywnego, uwzględniającą okres gorszej koniunktury na rynku akcji w ostatnim kwartale zeszłego roku.

[center]
Wykres – Zestawienie średniorocznej stopy za dwa trzyletnie podokresy (31.10.2015 – 31.10.2018 oraz 31.12.2015 – 31.12.2018) oraz wskaźnika kosztów całkowitych wybranej grupy funduszy otwartych zarządzanych aktywnie i funduszu pasywnego o spektrum inwestycyjnym w obszarze nowych technologii i innowacji
[/center]

alt text

[center]
*Do wyliczenia średniorocznego wyniku i wskaźnika kosztów całkowitych dla grupy funduszy posłużyliśmy się medianą

Źródło: ishares.com; analizy.pl; obliczenia własne*
[/center]

Jak widać w okresach relatywnie dobrej koniunktury pomimo dużo wyższych kosztów, aktywnie zarządzane fundusze jedynie w niewielkim stopniu odstawały od taniego pasywnego ETFa (z ang. Exchange Traded Fund).

Dwa miesiące słabszego sentymentu rynkowego sprawiły jednak, że średnioroczna relatywna stopa zwrotu aktywnie zarządzanych funduszy uległa znacznemu pogorszeniu. Głównym „winowajcą” są właśnie blisko 10-krotnie wyższe koszty tych produktów. Jednym zdaniem i ponownie nieco upraszczając – zarządzający wykonali w ujęciu zagregowanym swoją pracę dobrze (gdyby koszty były na poziomie np. ETFa służącego do porównań, stopa zwrotu z tych produktów byłaby wyższa niż rozwiązania pasywnego), element kosztowy spowodował jednak, że końcowy efekt dla klienta jest gorszy niż gdyby zamiast aktywnie zarządzanego funduszu, kupił taniego pasywnego ETFa.

W kolejnych artykułach pogłębimy tą analizę, m.in. o ryzyko, które zarządzający jest zmuszony ponieść aby wygenerować lepszą stopę zwrotu i jaki to może mieć wpływ na końcowy efekt takiej inwestycji w przypadku wystąpienia dłuższej dekoniunktury rynkowej. Na razie jednak zatrzymujemy się na aktualizacji głównych czynników sukcesu w inwestowaniu, czyli relacji zysk – ryzyko – horyzont inwestycyjny – koszty.

Recesja – czy może najgorsze już za nami? Perspektywy dla światowej gospodarki

Patrząc na tematykę naszych artykułów rynkowych, możemy zapowiedzieć, że tym razem zbaczamy z kursu rynkowego i wchodzimy w obszar realnej gospodarki. Zastanowimy się czy globalna gospodarka zmierza w stronę recesji czy, i tu będzie bardzo niesztampowo „najgorsze już za nami” i światowa dynamika PKB wkrótce zacznie przyspieszać?

Nasi czytelnicy mogą sobie w tym momencie pomyśleć, że przecież to żadne „zbaczanie z kursu”, bo sytuacja w realnej gospodarce ma duże przełożenie na zachowanie rynków finansowych. Otóż nie do końca tak jak jest, bo o ile perspektywy dla gospodarki są ważne (ze względu m.in. na przełożenie na zyski spółek, ewentualne działania banków centralnych czy perspektywy dla inflacji) to już bieżąca sytuacja w realnej gospodarce obchodzi rynki finansowe tyle co „zeszłoroczny śnieg”.

Doskonałym przykładem na to niech będzie 2009 rok, kiedy globalna gospodarka jedyny raz w okresie 1961 – 2009 doświadczyła ujemnej dynamiki wzrostu gospodarczego w ujęciu realnym (globalny Produkt Krajowy Brutto (PKB) skurczył się wtedy o 1,7% w ujęciu realnym*), a indeks MSCI All-Contry World, obrazujący zachowanie się globalnego rynku akcji, wzrósł o ponad 35%. Czy przed 1961 r. mieliśmy do czynienia z taką sytuacją tego nie wiemy – koledzy z Banku Światowego nie udostępnili nam takich danych. Nic sobie jednak z tego nie robimy, bo skoro, jak napisaliśmy na początku, obecna sytuacja w realnej gospodarce niewiele obchodzi uczestników rynku finansowego (za których my także się uważamy), to jeszcze mniej interesuje nas to co działo się w tejże gospodarce blisko 60 lat temu.

Wracając do meritum, a więc odpowiedzi na pytanie – czy będzie globalna recesja czy nie? Odpowiadamy, że nie wygląda na to aby w rozsądnie przewidywalnej przyszłości miała się pojawić. Aczkolwiek zaznaczamy, że prognozowanie momentu wystąpienia recesji w globalnej gospodarce jest zajęciem nieco karkołomnym i jak pokazuje historia niewielu się ta sztuka udaje. Przy czym drogi czytelniku wiedz, że pod pojęciem globalnej recesji kryje się spadek realnej dynamiki PKB poniżej poziomu +2,5%, a nie ujemna dynamika w ujęciu bezwzględnym.

Rozwijając myśl o niskim prawdopodobieństwie recesji w perspektywie powiedzmy 3-4 najbliższych kwartałów. Oczy wielu inwestorów w próbie odpowiedzi na pytanie o globalną recesję, wydają się być zwrócone na Stany Zjednoczone. Nic bardziej mylnego – udział Stanów Zjednoczonych w generowaniu wzrostu gospodarczego na świecie w ostatnich pięciu latach wynosił około 20%. Dużo istotniejsze w generowaniu globalnego PKB były Chiny (33-procentowy udział) i pozostałe rynki wschodzące, co doskonale widać na poniższym wykresie. To perspektywy dla emerging markets (EM) są wiec kluczowe dla oceny przyszłej sytuacji ekonomicznej na świecie.

[center]
Wykres 1 – Globalny wzrost gospodarczy ogółem i w rozbiciu na kontrybucję poszczególnych krajów lub regionów geograficznych (2014-2020P)
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Citigroup
[/center]

Perspektywy gospodarcze dla EM zdają się z kolei poprawiać. Wyjaśniając w bardzo prostu sposób i nawiązując jednocześnie do początku dzisiejszego artykułu, jeżeli rynki finansowe dyskontują przyszłość w realnej gospodarce, to po blisko 10-procentowym wzroście indeksu MSCI Emerging Markets, w tym roku można zaryzykować tezę, że rynki prognozują poprawę sytuacji ekonomicznej dla grupy krajów rozwijających się. Teza ta jest oczywiście pewnym uproszczeniem rzeczywistości, ale na każdym kroku podkreślamy, że naszą rolą jest edukacja ekonomiczna statystycznego Kowalskiego (lub Kowalskiej). Jasność i prostota przekazu są więc w naszych artykułach kluczowe.

Żeby jednak lekkomyślnie nie umniejszać roli USA w globalnym systemie ekonomicznym, znaczenie tego kraju w dalszym ciągu jest duże. Dzieje się tak za sprawą dosyć silnego związku pomiędzy amerykańskim wzrostem gospodarczym, a wzrostem PKB w pozostałych częściach świata.

Analitycy Citigroup oszacowali, że spadek wartości tempa wzrostu w USA o 1 pkt %, w ciągu roku przełożyłby się na spadek dynamiki wzrostu w pozostałej części świata o 0,9 pkt %. Dlatego drogi czytelniku, pomimo tego, że udział Wuja Sama w kreowaniu światowego PKB systematycznie maleje, to cały czas perspektywy dla tej gospodarki są dosyć istotne dla świata ogółem.

Jeżeli z kolei wierzyć prognozom ekonomistów, to gospodarka ta spowolni w tym i następnym roku, ale w dalszym ciągu powinna rozwijać się w tempie powyżej 2% rocznie. W połączeniu z przewidywaną stabilizacją lub poprawą sytuacji dla EM oraz, o czym pomału zaczynają mówić ekonomiści, w Europie (częściowo także dzięki wspomnianej stabilizacji lub poprawie perspektyw dla EM) stanowi to dla nas potwierdzenie tezy, że w rozsądnie przewidywalnym horyzoncie czasowym, nie należy spodziewać się globalnej recesji.

[center]
Wykres 2 – Wskaźnik globalnej aktywności gospodarczej (Global CAI) na tle globalnego wzrostu gospodarczego (Global GDP Growth)
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Goldman Sachs
[/center]

*Źródło: data.worldbank.org


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

O wyższości strategii target return nad podejściem typu benchmark słów kilka

W poprzednich dwóch artykułach (z 14 lutego Strategia inwestycyjna czyli przełożenie teorii na praktykę oraz 21 lutego Strategia inwestycyjna dla inwestora o agresywnym profilu inwestycyjnym na przykładzie Pani Kowalskiej i Pana Kowalskiego zaprezentowaliśmy jak przełożyć informacje płynące z profilu inwestycyjnego na strategię inwestycyjną. Dziś robimy ‘krok w bok’.

Zamiast przejść do kolejnego kroku inwestycyjnego jakim jest przełożenie strategii inwestycyjnej na konkretny rekomendowany portfel inwestycyjny, skupimy się na wyjaśnieniu dlaczego preferujemy strategie oparte o docelową stopę zwrotu (z ang. target return) względem klasycznych strategii opartych na stopie odniesienia (z ang. benchmark). Otrzymaliśmy w tym temacie kilka pytań od naszych czytelników, więc nie chcielibyśmy pozostawić ich w niewiedzy.

Na wstępie pragniemy wyjaśnić, że w gruncie rzeczy to oba podejścia (target return i benchmarkowe) są oparte na stopie odniesienia. Jedyną różnicą jest tylko to, że w przypadku podejścia target return stopą odniesienia jest konkretna wartość liczbowa, a w przypadku podejścia benchmarkowego wybrany indeks akcji, obligacji czy inny lub mix kilku indeksów. W rezultacie, patrząc z perspektywy klienta usługi doradztwa (bo świadczymy usługę w jego najlepszym interesie przy okazji na tym zarabiając jako podmiot świadczący), podejście target return jest bardziej zrozumiałe. Klient wie czego powinien się spodziewać po współpracy z nami i w dosyć łatwy sposób może ocenić czy z tych deklaracji się wywiązujemy.

W podejściu benchmarkowym zły wybór stopy odniesienia nawet przy podejmowaniu trafnych decyzji inwestycyjnych w obrębie spektrum inwestycyjnego, które wyznacza nam wybrany benchmark może skutkować niezadowalającą dla klienta stopą zwrotu nieadekwatną do jego celów i ograniczeń inwestycyjnych. Powtórzymy raz jeszcze, że usługę świadczymy dla klienta (i on za nią płaci), więc stwierdzenie, że jest ona świadczona prawidłowo, bo „byliśmy lepsi od benchmarku”, a w rzeczywistości w horyzoncie inwestycyjnym benchmark stracił 20%, a my jedynie 10% nie do końca jest, naszym zdaniem, świadczeniem usługi w najlepszym interesie klienta.

Lata doświadczenia w sektorze usług finansowych nauczyły nas, ze klient oczekuje stopy zwrotu w ujęciu bezwzględnym, a nie lepszej od benchmarku. Próbą odpowiedzi na te oczekiwania na rodzimym rynku były tzw. fundusze absolutnej stopy zwrotu, które cechowały się dużą popularnością wśród klientów. Niestety duża ich rzesza nie do końca spełniła ich oczekiwania.

Oczywiście można rzec, że łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić i my się podpisujemy pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Wspominaliśmy, że bardzo ważne obok zysku i ryzyka w naszym podejściu jest pojęcie horyzontu inwestycyjnego. Kluczem do sukcesu jest uwzględnienie tego elementu w strategię target return. Przekładając target return na język polski mówimy, że jest to docelowa stopa zwrotu w horyzoncie inwestycyjnym, a więc stopa zwrotu, której klient powinien spodziewać się przy założeniu, że będzie inwestował zgodnie ze strategią przez zalecany okres (czyli horyzont inwestycyjny).
Posługując się przykładem Pana Kowalskiego z zeszłego tygodnia, powinien on spodziewać się stopy zwrotu z inwestycji na poziomie 64% (8% rocznie pomnożone przez 8-letni horyzont inwestycyjny), przy czym w rocznych podokresach osiągane wyniki mogą odbiegać od średniorocznych deklarowanych 8%.

Dla nas pomocne jest także ustalenie dopuszczalnego maksymalnego obsunięcia kapitału (z ang. maximum drawdown), a więc informacji dla inwestora jakich krótkookresowych niezrealizowanych strat może się spodziewać z takiej inwestycji. Przypominamy, że nasz zeszłotygodniowy bohater nie powinien panikować nawet przy maksymalnym obsunięciu kapitału na poziomie 40% i rocznym obsunięciu kapitału w wysokości 15%. Zaopatrzony w taki zestaw informacji klient może w łatwy sposób ocenić czy zajmujemy się powierzonymi przez niego środkami w sposób w jaki to zadeklarowaliśmy w strategii inwestycyjnej. Podejście to jest doskonale widoczne na poniższym wykresie.

[center]
**Wykres – Strategia agresywna target return w praktyce, na przykładzie inwestycji Pana Kowalskiego **
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Bloomberg, obliczenia własne
[/center]

Chińsko-amerykańskie negocjacje handlowe na ostatniej prostej?

Ze względu na pewnego rodzaju posuchę rynkową w minionym tygodniu, dzisiaj drugi raz w historii naszych artykułów postanowiliśmy „pójść na łatwiznę” (po raz pierwszy miało to miejsce w artykule z 29 października zeszłego roku Jak wybory do amerykańskiego Kongresu mogą wpłynąć na rynki finansowe? i wykonać trochę odtwórczej pracy.

Z racji tego, że wielkimi krokami zbliża się data 1 marca, a więc dzień, na który przywódcy Chin i USA wyznaczyli ostateczny termin (z ang. deadline) na osiągnięcie porozumienia handlowego, dziś przybliżymy naszym czytelnikom jak rynek postrzega perspektywy dla tego wydarzenia.

Prosimy jednocześnie o potraktowanie naszych dywagacji z lekkim przymrużeniem oka, pomimo tego, że w dzisiejszym materiale zaprezentujemy wskaźnik, który sprawia wrażenie obiektywnego [w przeciwieństwie do subiektywnego przypisywania prawdopodobieństw dla różnych scenariuszy wydarzeń politycznych – do tej pory nie wiemy w jaki sposób koledzy z dużych banków inwestycyjnych te prawdopodobieństwa przypisują – obstawiamy tzw. _regułę kciuka (z ang. rule of thumb)]_.

Nie będzie niczym odkrywczym, patrząc na zachowanie się ryzykownych aktywów, założenie, że rynek spodziewa się, że oba Państwa „dogadają się”. Byłoby to jednak bardzo duże uproszczenie rzeczywistości ze względu na to, że na zachowanie ryzykownych aktywów w krótkim terminie wpływa jeszcze szereg innych czynników.

Zasadniczo ich zbiorczym odzwierciedleniem są wskaźniki sentymentu, które po „zameldowaniu się” w obszarach paniki (o czym pisaliśmy w artykułach z 3 grudnia zeszłego roku Czy układ chińsko – amerykański był kluczowy dla ryzykownych aktywów w krótkim terminie? i 14 stycznia tego roku Skoro nie „Rajd Świętego Mikołaja” to może chociaż „Efekt Stycznia”?, obecnie powróciły do neutralnych obszarów.

Wracając jednak do tematu naszego dzisiejszego artykułu. Jeden z banków inwestycyjnych pokusił się o zaprezentowanie wskaźnika, który wygląda na dosyć wiarygodny wskaźnik mierzący sentyment rynkowy dla tytułowego wydarzenia. Jest to różnica pomiędzy ceną soi przeznaczonej na eksport w Stanach Zjednoczonych, a ceną soi z Brazylii. Dlaczego akurat soja jest tak istotna w handlowej układance amerykańsko – chińskiej?

Otóż największym konsumentem soi na świecie są Chiny, a dwaj najwięksi producenci tego towaru to Stany Zjednoczone i Brazylia. W momencie, w którym wojna handlowa nabrała rozpędu latem zeszłego roku, Chiny nałożyły 25-procentowe cło na import soi z USA. Spowodowało to nagły spadek popytu na amerykańską soję ze strony Chin, a w konsekwencji spadek jej ceny (mniejszy popyt przy stałej podaży równa się niższej cenie) zarówno w ujęciu absolutnym, jak i relatywnie do ceny soi brazylijskiej, na którą popyt ze strony Chin wzrósł.

[center]
Wykres – Różnica pomiędzy ceną amerykańskiej soi przeznaczonej na eksport, a ceną soi brazylijskiej
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Citigroup
[/center][center]
Wartość ujemna oznacza dyskonto w cenie soi amerykańskiej do brazylijskiej, wartość dodatnia oznacza premię w cenie soi amerykańskiej do brazylijskiej
[/center]

Jeżeli mielibyśmy przyjąć odczyty tego wskaźnika jako wiarygodny wyznacznik prawdopodobieństwa osiągnięcia porozumienia pomiędzy obiema mocarstwami, to jest ono bardzo wysokie.

Po nałożeniu przez Chiny wspomnianego 25-procentowego cła na amerykańską soję, dyskonto (negatywna różnica) jej ceny względem ceny soi brazylijskiej wzrosło do 23% w październiku zeszłego roku. W styczniu (po tym jak znane były ustalenia ze szczytu G20 w Buenos Aires, a Chiny zadeklarowały zakup 10 milionów ton amerykańskiej soi) dyskonto w cenie zmniejszyło się do 5%, aby osiągnąć poziom bliski 0% w lutym.

Dla nas obecny poziom tego wskaźnika, jeżeli uznamy go za wiarygodny odczyt sentymentu (a to już drogi czytelniku pozostawiamy do twojego osądu), sugeruje, że relacja zysku do ryzyka związana z rezultatem negocjacji i potencjalnym wpływem na zachowanie ryzykownych aktywów jest negatywna.

Rynek finansowy wycenił już pozytywne zakończenie, więc potencjał do zarobku w przypadku realizacji tego scenariusza jest niewielki („scenariusz jest w cenach”). Z kolei w przypadku fiaska negocjacji, potencjalne straty z inwestycji w ryzykowne aktywa mogą być dużo wyższe niż zyski w scenariuszu pozytywnym.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Strategia inwestycyjna dla inwestora o agresywnym profilu inwestycyjnym

W artykule Strategia inwestycyjna czyli przełożenie teorii na praktykę opisaliśmy proces tworzenia strategii inwestycyjnej dla fikcyjnej Pani Kowalskiej, która posiada konserwatywny profil inwestycyjny i korzysta z fikcyjnej usługi doradztwa inwestycyjnego.

Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj kontynuujemy ten wątek – tym razem trafia się nam jednak prawdziwa „perełka” i obiekt pożądania praktycznie każdego sprzedawcy usług finansowych – fikcyjny Pan Kowalski, który jako jeden z nielicznych rodzimych inwestorów detalicznych, charakteryzuje się agresywnym profilem inwestycyjnym.

Mniej wtajemniczonym wyjaśniamy, że słowo „agresywny” nie ma nic wspólnego z agresją fizyczną, a Pan Kowalski to prywatnie bardzo spokojny człowiek. Agresywny profil inwestycyjny oznacza, że Pan Kowalski oczekuje stopy zwrotu z inwestycji na poziomie zdecydowanie wyższym niż Pani Kowalska (przypominamy, że nasza zeszłotygodniowa inwestorka zadowoliła się w ostateczności stopą zwrotu w wysokości 2,5% w skali roku), ale jednocześnie jest świadomy, że droga do jej osiągnięcia będzie długa i wyboista. Przy czym nasz bohater jest agresywnym inwestorem „z krwi i kości”, co oznacza, że przy pierwszej kilkuprocentowej przecenie zachowuje zimną krew i nie żąda przeklasyfikowania go na inwestora konserwatywnego.

Jednocześnie dla zachowania prostoty naszego poradnika informujemy, że Pan Kowalski i Pani Kowalska nie są w żaden sposób spokrewnieni, a zbieżność nazwisk jest zupełnie przypadkowa.

Na samym wstępie poinformowaliśmy naszego inwestora, że przy takim profilu inwestycyjnym powinien spodziewać się w obecnych warunkach rynkowych stopy zwrotu na poziomie 8% w skali roku. Ku naszemu zdziwieniu, w przeciwieństwie do naszej zeszłotygodniowej bohaterki, przyjął to ze zrozumieniem. Nasze szczęście, było jednak jego nieszczęściem. Jak sam powiedział: Teraz już wiem, że taki oczekiwany zwrot charakteryzuje się dużym ryzykiem. Szkoda, że nie znałem Państwa dwa lata temu, kiedy doradca finansowy namówił mnie na kupno funduszu o nazwie „rumuńskie diamenty”, który miał niezależnie od koniunktury rynkowej zarabiać 10% rocznie. Po dwóch latach zamiast 20-procentowego zysku, mam 40-procentową stratę.

No cóż, pomyśleliśmy, dobrze chociaż, że Pan Kowalski wyciągnął z tej lekcji prawidłowe wnioski, bo każdy popełnia błędy i są one nierozłącznym elementem inwestowania. Dodatkowo poinformowaliśmy naszego inwestora, że sugerowany horyzont inwestycyjny dla tego typu agresywnego podejścia powinien wynosić 8 lat. W ciągu tego okresu w skrajnych przypadkach też może przejściowo być na sporym minusie (w ekstremalnym wypadku także nawet 40-procentowym), ale jeżeli nam zaufa i nie wycofa przez 8 lat środków, to jest wielce prawdopodobne, że zarobi owe 8%, w skali roku.

Wyedukowawszy naszego inwestora, zabraliśmy się do ustalania strategii inwestycyjnej, która w ciągu 8 lat miała zarobić dla niego średniorocznie 8% (czyli Pan Kowalski miał w ciągu 8 lat zarobić 64%). Zwróciliśmy mu uwagę, że owe pożądane 8% to zwrot średnioroczny, co oznacza, że w jednym roku może to być np. zwrot na poziomie +24%, a w kolejnym -8%, co średniorocznie da nam 8% [(24%-8%/2)] i że przy tak agresywnym profilu inwestycyjnym jest to coś naturalnego. Jest bowiem rzeczą praktycznie niemożliwą żeby generować stopę zwrotu przekraczającą blisko pięciokrotnie stopę wolną od ryzyka (umownie przyjmijmy, że to 3-miesięczny WIBOR, którego obecna wartość to 1,7%) rok w rok przez okres 8 lat.

Agresywny profil inwestycyjny Pana Kowalskiego zdeterminował ułożenie strategii inwestycyjnej o dominującym udziale instrumentów uważanych za ryzykowne, ale podobnie jak u Pani Kowalskiej w większości cechujących się dużą płynnością (możliwością spieniężenia w dowolnej chwili), których udział w portfelu mógł wynosić do 75% wartości zainwestowanych przez naszego bohatera środków. Do 30% inwestycji mogły stanowić instrumenty alternatywne, a do 32,5% instrumenty dłużne (także z przewagą tych o dużej płynności). Ze względu na długi horyzont inwestycyjny płynność rekomendowanych instrumentów finansowych nie odgrywała aż tak istotnej roli jak w portfelu Pani Kowalskiej, ale mając na uwadze przykre doświadczenia Pana Kowalskiego z inwestycją w rumuńskie diamenty oraz będąc ludźmi o zdroworozsądkowym podejściu do inwestowania, zdecydowaliśmy, że udział instrumentów o ograniczonej płynności nie powinien przekraczać 25% wartości portfela (przy czym możliwość spieniężenia żadnego z nich nie powinna być dłuższa niż 8 lat).

Wiedząc, że inwestorów indywidualnych co do zasady nie interesują żadne stopy odniesienia (tzw. benchmarki), strategia przybrała nazwę target return. Zaproponowany mix produktów miał cechować się dużym ryzykiem inwestycyjnym (ale też wysokim potencjałem stopy zwrotu). W okresach rocznych niezrealizowana strata (profesjonalnie zwana obsunięciem kapitału – z ang. drawdown) mogła wynosić nawet 15%, a maksymalne obsunięcie kapitału (z ang. maximum drawdown) nawet 40%.
Co istotne w 8-letnim horyzoncie, ryzyko poniesienia straty miało jednak być – i tutaj , uwaga – bliskie 0% (przy podobnym założeniu jak w przypadku Pani Kowalskiej, a więc, że żaden emitent „nie zrobi nas w konia” delikatnie rzecz ujmując).

Kluczowe w inwestowaniu, drogi czytelniku, jest bowiem trzymanie się prostej zależności: zysk – ryzyko – horyzont inwestycyjny. Przy odpowiednim doborze strategii inwestycyjnej uwzględniającej te trzy parametry, nawet 40-procentowa strata jest do odrobienia, co doskonale widać na poniższym wykresie.

[center]
Wykres – Przełożenie zaproponowanej fikcyjnej strategii dla Pana Kowalskiego na długoterminową stopę zwrotu z jego inwestycji
[/center]

alt text

[center]

Źródło: Bloomberg, obliczenia własne
[/center]