Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.4.

W trzech poprzednich artykułach z 18 lutego Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.1., 24 lutego Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.2. oraz 5 marca Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.3. nasi czytelnicy mogli dowiedzieć się o sposobach inwestowania w fundusze ETF i związanych z nimi kosztach.

Podatki, a inwestycje w ETFy

Dzisiaj epilog, a mianowicie, kwestie podatkowe związane z inwestycjami w ETFy zarejestrowanych w Europie oraz Stanach Zjednoczonych. Przy czym zastrzegamy na początku, że są to nasze ogólne obserwacje, które wynieśliśmy z praktyki inwestowania w ETFy w tych dwóch lokalizacjach. Każdy przypadek może być inny, więc nie należy traktować niniejszego artykułu jako porady czy doradztwa podatkowego. Jeżeli, drogi czytelniku, dokonywałeś transakcji na ETFach, które skutkowały koniecznością rozliczenia się z fiskusem, a nie jesteś pewien w jaki sposób to zrobić, to lepiej żebyś skorzystał z usług specjalisty od podatków. Zaczynamy.

Zapisz się do naszego Newslettera, a na podany adres email otrzymasz pełny artykuł wraz z kompleksowym opracowaniem tematu funduszy ETF w naszym e-book`u:

„ABC inwestowania pasywnego – fundusze ETF dla początkujących”. 

Zapraszamy serdecznie.

Bezrobocie, a rynek akcji – pozytywne zachowanie amerykańskiego rynku akcji na tle rosnącej liczby bezrobotnych

Amerykański rynek akcji ma za sobą dosyć interesujące 6 tygodni. Jeszcze pod koniec lutego notował najwyższe poziomy w historii, po czym w ciągu niespełna miesiąca „zaliczył” najszybszą (liczoną liczbą dni) bessę w historii. Nie byłoby to aż tak nadzwyczajne, gdyby nie fakt, że po owym najszybszym spadku, wbrew oczekiwaniom wielu komentatorów i ekspertów rynkowych, szybko powrócił do wzrostów. Dalszy los mini-hossy jakiej doświadczamy od 23 marca br. nie jest wcale taki pewny i chociaż uważam, że obecnie można znaleźć kilka „ciekawiej” zachowujących się segmentów rynku finansowego, to dzisiejszy debiutancki artykuł postanowiłem poświęcić właśnie amerykańskiemu rynkowi akcji.

Do tych ciekawszych segmentów rynku powrócę w przyszłym tygodniu.

Dziś postanowiłem skupić się na jednym aspekcie owych wzrostów, który często pojawia się we wspomnianych komentarzach rynkowych – pozytywnym zachowaniu amerykańskiego rynku akcji na tle rosnącej liczby bezrobotnych w tym kraju.

Wykres 1 – Liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych (z ang. initial jobless claims) w Stanach Zjednoczonych (21 marca – 4 kwietnia)

Źródło: Yahoo Finance

Rynki finansowe, w tym także rynek akcji, dla gospodarki pełnią rolę swoistego wskaźnika wyprzedzającego. Dosyć dobrze ujął to jeden z analityków jednego z globalnych banków inwestycyjnych, którego raport miałem okazję ostatnio przeczytać – „poziom zysków spółek w 2021 roku ma znaczenie dla cen ich akcji w roku 2020”. Zyski spółek w 2021 roku będą z kolei konsekwencją sytuacji w gospodarce ogółem, także w roku 2021. Tej oczywiście na ten moment nie znamy, bo jest ona w dużym stopniu uzależniona chociażby od tego czy po stopniowym luzowaniu restrykcji w gospodarce związanych z epidemią COVID-19, nie dojdzie do drugiej fali zachorowań oraz od tego w jakim tempie te ograniczenia będą luzowane. Nie zmienia to faktu, że liczba bezrobotnych sama w sobie nie jest najlepszym prognostykiem zachowania się cen akcji w przyszłości.

Wskaźniki finansowe czy gospodarcze możemy podzielić na trzy grupy:

(1) wyprzedzające (z ang. leading indicators)

(2) równoczesne (z ang. coincident indicators)

(3) opóźnione (z ang. lagging indicators).

Initial jobless claims możemy traktować jako wskaźnik wyprzedzający dla sytuacji na rynku pracy za Oceanem. Najbardziej popularną miarą oceny tej sytuacji na rynku pracy jest z kolei stopa bezrobocia. Stopa bezrobocia należy z kolei do grupy lagging indicators, a więc wskaźników, których rolą nie jest wyprzedzanie czy sygnalizowanie pewnych zjawisk, a jedynie ich potwierdzenie. Błędnym jest więc wysnuwanie wniosku, że wzrost liczby bezrobotnych, który lada chwila przełoży się na wzrost stopy bezrobocia, ma istotne znaczenie dla rynku akcji. Ma jedynie znaczenie dla szacowania stopy bezrobocia, a ta jedynie potwierdzi coś o czym informują nas wskaźniki wyprzedzające.

To teoria. Bazując na jednym z opracowań przeanalizowałem jak w praktyce wyglądało zachowanie amerykańskiego rynku akcji na tle zmieniającej się liczby initial jobless claims.

Wykres 2 – Zachowanie indeksu S&P500 (moment osiągnięcia tzw. dołka) na tle zmieniającej się liczby nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych (moment osiągnięcia wartości szczytowej), w tygodniach

Źródło: US Department of Labor, obliczenia własne

Wykres wygląda trochę skomplikowanie, więc podaję kilka słów wyjaśnienia. Patrząc historycznie, indeks S&P500 zazwyczaj osiągał swoją wartość najniższą w trendzie spadkowym wcześniej niż liczba initial jobless claims osiągała swoją wartość najwyższą. Inaczej było jedynie w kwietniu 1970 i listopadzie 2001 roku. W tym kontekście zachowanie indeksu, jeżeli założymy, że szczytową wartość liczby nowych wniosków osiągnęliśmy 28 marca br. tego roku, wpisywałoby się w tą tendencję. Nie sama liczba bezrobotnych ma tu znaczenie, a jej zmiana.

Autor:
Radosław Piotrowski
Doradca Inwestycyjny


Gospodarczo-rynkowe mity związane z epidemią COVID-19

Koronawirus zarówno w kontekście samej epidemii, jak i uwagi poświęcanej mu przez media, nie odpuszcza. W Rock Solid Investments też poświęcamy mu sporo czasu zarówno odtwórczo, jak i w autorskich artykułach. Tak duża aktywność mediów, także ekonomicznych w temacie epidemii COVID-19 spowodowała, że spotkaliśmy się z ciekawymi informacjami czy interpretacjami, które można potraktować w kategorii mitów ekonomiczno-inwestycyjnych. W dzisiejszym artykule postanowiliśmy się zmierzyć z kilkoma z nich, w naszym odczuciu najciekawszymi. Miejscami nasza kontrargumentacja będzie po prostu nawiązaniem do naszych wcześniejszych artykułów, w których przybliżaliśmy naszych czytelnikom tajniki funkcjonowania rynków finansowych i inwestowania. Zaczynamy.

  1. Epidemia koronawirusa była jedyną przyczyną zawirowań rynkowych w marcu.

Argument ten bardzo często pojawia się w mediach, ale także w komentarzach rynkowych. Częściowo się pod nim podpisujemy, bo rzeczywiście epidemia wpływa negatywnie na globalną gospodarkę, która po raz pierwszy od 2009 roku wpadnie w recesję (bardzo gwałtowną i niespodziewaną, bo wywołaną działaniem siły wyższej), co odbije się na zyskach spółek, na co z wyprzedzeniem reagują ceny akcji tych spółek (bo kupowanie akcji to nic innego jak kupowanie przyszłych zysków spółek).

Wykres 1 – Globalny wzrost gospodarczy (procentowa zmiana w okresie 2 kwartałów)

Źródło: JP Morgan

Jest to jednak tylko jedna strona medalu, bo jak wyjaśnić fakt, że pomimo tego, że w kraju z największym rynkiem finansowym na Świecie – Stanach Zjednoczonych, epidemia pod koniec marca dopiero się „rozkręcała”, a globalne instytucje finansowe zaczęły intensywnie rewidować w dół swoje prognozy dla amerykańskiej gospodarki, a indeks S&P500 pomiędzy 24, a 31 marca wzrósł o 15,5%, nie notując w tym czasie żadnego dnia ze spadkiem wartości przekraczającym 4% (podczas gdy w okresie 9-23 marca takich dni było aż sześć)?

Uspokojenia nastrojów w końcówce marca należy upatrywać m.in. w tajemniczo brzmiącym zwrocie „Quadruple Witching”. Jest to trzeci piątek ostatniego miesiąca w danym kwartale kalendarzowym (w marcu przypadał właśnie na 23 dzień miesiąca), w którym wygasają kontrakty terminowe futures na indeksy akcyjne, pojedyncze akcje, opcje na indeksy akcyjne oraz pojedyncze akcje. Częściowo wysoka marcowa zmienność była konsekwencją wzmożonego handlu i pozycjonowania w tego rodzaju instrumentach finansowych.

2. Odwrócona krzywa dochodowości przewidziała globalną recesję wywołaną epidemią koronawirusa.

O znaczeniu krzywej dochodowości w przewidywaniu recesji pisaliśmy w artykule z 11 czerwca 2019 roku Kształt krzywej dochodowości, a ryzyko recesji. Historycznie był to bardzo dobry prognostyk nadchodzącej recesji, ale wynikało to w głównej mierze z określonych procesów zachodzących w gospodarce i polityce monetarnej, które wpływały na „odwrócenie” krzywej. Zjawisko, które mogliśmy zaobserwować w drugiej połowie zeszłego roku, nie było efektem zaistnienia tych procesów (o czym piszemy we wspomnianym artykule). Teza, że „tym razem będzie inaczej” zawsze jest dosyć kontrowersyjna i ryzykowna. W tym wypadku można podnieść argument, że recesja przecież nadeszła, więc „nie było inaczej”. Stwierdzenie, że kształt krzywej dochodowości przewidział nadejście globalnej pandemii jest nieracjonalne (brak relacji przyczyna – skutek). Wystąpienie po sobie tych dwóch zjawisk (odwrócenie krzywej i globalna recesja) jest w tym konkretnym wypadku zbiegiem okoliczności.

3. Epidemia koronawirusa spowoduje, że inflacja w Polsce wystrzeli w górę.

Spadek aktywności w gospodarce zazwyczaj działa dezinflacyjnie, czyli powoduje spadek dynamiki wzrostu cen. Inflacja może przybierać charakter popytowy, a więc wzrost cen może być konsekwencją rosnącego popytu lub charakter podażowy, czyli wynikać ze wzrostu kosztów produkcji. W okresie spowolnienia gospodarczego czy recesji, zagregowany popyt raczej maleje, powodując spadek presji na wzrost cen. Analogiczna sytuacja ma miejsce w przypadku kosztów produkcji – dobrym przykładem będą tu ceny energii (np. ropy naftowej czy gazu zmiennego), na które zapotrzebowanie w okresach dekoniunktury zazwyczaj spada, działając dezinflacyjnie.

Dodatkowo obecnie na spadek popytu na ropę naftową, wynikający z ograniczenia aktywności gospodarczej, nałożył się jeszcze wzrost podaży będący konsekwencją saudyjsko-rosyjskiej wojny cenowej. W samym marcu cena ropy naftowej w konsekwencji tego popytowo-podażowego szoku spadła o ponad 50%. Nie przemawia do nas także argument osłabienia się polskiego złotego (PLN) do tzw. walut bazowych (np. dolara amerykańskiego – USD). Podczas poprzedniego kryzysu kurs USD/PLN wzrósł o blisko 60% (lub inaczej PLN osłabił się do USD o 60%), a dynamika inflacji spadła z 4,7% do 3,2%. Widać to zresztą doskonale na poniższym wykresie.

Wykres 2 – Zestawienie dynamiki PKB (zielona linia), inflacji CPI (żółta linia) w Polsce i kursu walutowego USD/PLN (fioletowa linia) (Q4 2007 – Q4 2010)

Źródło: Thomson Reuters

4. Akcje są atrakcyjnie wyceniane, więc obecna sytuacja stanowi dobry moment do ich zakupu.

Przytaczając argument niskiej ceny świadczący o atrakcyjności danego dobra, warto zadać sobie pytanie czy odzież kupujemy na wagę, a po zakup auta udajemy się na złomowisko? Wszak tego typu podejście sprawi, że kupimy tanio. Pytanie czy kupimy coś dobrej jakości? Tyle tytułem nieco prześmiewczego wprowadzenia do tego mitu. Nabierając większej powagi, odeślemy czytelników do jednego z naszych pierwszych artykułów z 11 października 2018 roku Kupuj, bo jest tanio – czy wycena to dobre narzędzie prognostyczne? Jeżeli inwestujemy w akcje z zamiarem przetrzymania ich w okresie 10 lat lub dłuższym to jak najbardziej niska wycena sprawia, że szansa na przyzwoity zarobek na takiej inwestycji jest dosyć duża (powyżej 80%). Przy czym pamiętajmy, żeby „nie kupować na złomowisku”.

My natomiast, abstrahując od tego, że nie wybieralibyśmy wyceny jako wskaźnika, która wskazuje nam moment rozpoczęcia inwestycji na rynku akcji, uważamy, że wcale tak tanio nie jest, zwłaszcza jeżeli rzeczywiście jest przed nami kryzys porównywalny czy nawet gorszy od tego z lat 2008-2009 jak sugerują niektórzy komentatorzy wydarzeń rynkowych i gospodarczych.

Wykres 3 – Wskaźnik Cena/prognozowany zysk (z ang. forward price/earnings ratio) dla indeksu akcji globalnych z rynków rozwiniętych MSCI World

Źródło: Goldman Sachs

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Epidemia COVID-19, a gospodarka i rynki finansowe

Dziś zaczniemy dosyć nietypowo. Należymy do grona osób, które nie mają kłopotu z przyznaniem się do błędu (co w branży finansowej nie jest raczej regułą, a wyjątkiem), dlatego musimy „posypać głowę popiołem”. Nie doceniliśmy „siły rażenia” koronawirusa pisząc 10 lutego w artykule Czy koronawirus może wywołać globalną recesję i rynek niedźwiedzia?, że na tamten moment globalna recesja była mało prawdopodobna.

Minął nieco ponad miesiąc i oto możemy powiedzieć, że Świat, za sprawą globalnego rozprzestrzenienia się epidemii, właśnie jej doświadcza.

Według prognoz największych instytucji finansowych globalna gospodarka skurczy się w tym i w kolejnym kwartale (w ujęciu kwartał do kwartału), co będzie zgodne z definicją recesji. Na reakcję rynków finansowych na materializację takiego scenariusza nie trzeba było długo czekać – od euforii jaką notowaliśmy na rynkach finansowych jeszcze w lutym w ciągu jedynie 16 dni sesyjnych, globalne rynki akcji przeceniły się o ponad 20%, kończąc tym samym trwający blisko 11 lat rynek byka.

Niedźwiedź, niedźwiedziowi nierówny

Na przykładzie Stanów Zjednoczonych, licząc od 1880 roku, mieliśmy do czynienia z 27 bessami. W okresie po II Wojnie Światowej było ich 12 i przybierały one trzy różne rodzaje:

  • Strukturalnego rynku niedźwiedzia (z ang. structural bear market) spowodowanego strukturalnymi nierównościami i tzw. bańkami finansowymi.
  • Cyklicznego rynku niedźwiedzia (z ang. cyclical bear market) spowodowanego zazwyczaj wzrostem krótkoterminowych stóp procentowych, powodującym recesję w gospodarce i spadek zysków spółek; jest on konsekwencją cykliczności gospodarki.
  • Wydarzeniowego rynku niedźwiedzia (z ang. event-driven bear market) spowodowanego wystąpieniem wydarzenia o charakterze jednorazowym, zazwyczaj losowego (np. wojna, szok naftowy).

Każdy z tych rodzajów bessy cechuje inna charakterystyka patrząc na zakres spadków (z ang. decline), czas trwania (z ang. length) i czas potrzebny do odrobienia strat (z ang. time to recover). Średnie wartości (z ang. average) dla poszczególnych rodzajów recesji prezentuje poniższy wykres.

Wykres – Średni spadek (w %), czas trwania (w miesiącach) i czas potrzebny do odrobienia strat (w miesiącach) dla indeksu S&P500 podczas różnych rodzajów bessy (dane od 1880 roku)

Źródło: Goldman Sachs

Wydarzeniowy niedźwiedź, ale nie do końca…

Na ten moment do obecnego stanu rzeczy najbardziej pasuje event-driven bear market. Nie można jednak ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że na wydarzeniowym niedźwiedziu się zakończy. Proste historyczne porównania nie do końca są bowiem w tym przypadku na miejscu.

  1. Nigdy wcześniej w historii wydarzeniowa bessa nie była spowodowana epidemią jak teraz. Nie jest więc pewne czy działania monetarno-fiskalne będą równie skuteczne jak w przeszłości.
  2. Nigdy wcześniej w momencie rozpoczęcia event-driven-bear market, stopy procentowe nie były tak nisko.
  3. Skala ograniczeń i ich wpływu na globalną gospodarkę również jest bezprecedensowa i uderzy znacznie bardziej we wzrost gospodarczy i zyski spółek niż poprzednie wydarzeniowe niedźwiedzie.

To czy w rzeczywistości ostatecznie obecna bessa szybko „rozejdzie się po kościach” czy przekształci się w cyclical bear market czy nawet structural bear market, zależy w dużej mierze, od  rynku amerykańskiego, od tego jak długo potrwają ograniczenia i jaki będzie ich wpływ na rynek pracy, a w konsekwencji na konsumpcję.

Jeżeli epidemię uda się opanować stosunkowo szybko lub podejść do problemu ograniczeń w sposób bardziej konstruktywny (obrazowo można by rzec, że za pomocą skalpela, a nie siekiery, jak to ma miejsce obecnie) i pojawią się pierwsze oznaki poprawy sytuacji w gospodarce, należy spodziewać się bardzo silnego odbicia na rynkach akcji. O tym czy tak się stanie, przekonamy się w kolejnych tygodniach i miesiącach. 

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Inwestowanie to nic innego jak matematyka, nawet w przypadku epidemii

Co do zasady działanie siły wyższej, a za taką należy uznać epidemię, jest zjawiskiem, którego rozwój jest dosyć trudny do przewidzenia, przynajmniej krótkoterminowo. Wynika to w głównej mierze z konieczności zmierzenia się z wieloma zmiennymi, których określić nie sposób (np. nawyki społeczne i dyscyplina czy warunki pogodowe). Nasi czytelnicy wiedzą, że właśnie dlatego w naszym podejściu do inwestowania wystrzegamy się prognozowania rezultatu wydarzeń politycznych czy właśnie wynikających z działania siły wyższej. Są one obarczone bardzo dużym ryzykiem błędu, którego popełnienie, w krótkim okresie, może mieć dla naszych inwestycji bardzo negatywne skutki. Klucz do sukcesu w inwestowaniu to dyscyplina i trzymanie się z góry obranej strategii. Dla nas krótkoterminowo istotny jest sentyment rynkowy oraz przepływy kapitału (a konkretnie kierunek poruszania i osiąganie wartości skrajnych tych dwóch rodzajów wskaźników).

Nie inaczej jest obecnie, chociaż specyfika sytuacji sprawia, że obok wspomagania się tymi dwoma grupami wskaźników przy podejmowaniu własnych decyzji inwestycyjnych, zaczęliśmy poszukiwać matematycznej wskazówki jak, przynajmniej pomocniczo, można oszacować jak rozwija się epidemia COVID-19 globalnie i dlaczego wielu z naszych kolegów „po fachu” z branży finansowej obserwuje z zaciekawieniem wzrost liczby zachorowań.

Oczywistym jest, że jeżeli liczba chorych zacznie spadać, będzie to oznaczało postęp w walce z epidemią. Warto jednak przyjrzeć się także innej, mniej intuicyjnej zmiennej, która jest nawet istotniejsza niż łączny przyrost zachorowań. Jaka to zmienna?

Jeżeli jesteście zainteresowani, podstawy matematyki nie są dla Was niczym „fizyka kwantowa”, chcielibyście dowiedzieć się co to wzrost wykładniczy i krzywa logistyczna, a także dlaczego hasło „zostań w domu” ma sens, obejrzyjcie poniższy materiał.

Źródło: 3Blue1Brown

Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.3.

W dwóch poprzednich artykułach z 18 lutego Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.1. oraz 24 lutego Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.2. nasi czytelnicy dowiedzieli się o podziale na inwestorów detalicznych oraz profesjonalnych, z jakimi dodatkowymi kosztami muszą się liczyć samodzielnie inwestując w ETFy oraz jakie dodatkowe koszty ponosi inwestor zaklasyfikowany przez instytucję finansową (bank, dom maklerski) jako inwestor detaliczny.

W dzisiejszej części zajmiemy się wyliczeniem kosztu inwestycji dla statystycznego Kowalskiego, któremu udało się udowodnić instytucji finansowej, z której usług korzysta inwestując w ETFy, że spełnia kryteria, które pozwalają traktować go jako inwestora profesjonalnego. Nie było to łatwe, bo nasz inwestor musiał udowodnić, że spełnia przynajmniej dwa z trzech następujących warunków:

  1. Zawarł przynajmniej 10 transakcji o wartości stanowiącej co najmniej 50 000 EUR każda kwartalnie w ostatnich 4 kwartałach.
  2. Posiada portfel inwestycyjny, którego wartość przekracza równowartość 500 000 EUR (lub równowartość w innej walucie).
  3. Posiada przynajmniej roczne doświadczenie zawodowe w sektorze finansowym na stanowisku wymagającym wiedzy dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych lub usług maklerskich.

Kowalski będąc inwestorem profesjonalnym może wybierać z całej palety ETFów zarejestrowanych na całym Świecie. Przypomnijmy, że dysponuje on kwotą 10 000 USD, jest inwestorem akceptującym wysoki poziom ryzyka inwestycyjnego z 5-letnim horyzontem inwestycyjnym. Portfel inwestycyjny, na jaki zdecydował się nasz inwestor składa się z trzech ETFów.

Wykres 1 – Portfel inwestycyjny Kowalskiego

Źródło: opracowanie własne

Jakie korzyści kosztowe odnosi nasz inwestor inwestując w ETFy, które zarejestrowane są w Stanach Zjednoczonych i notowanej na Nowojorskiej Giełdzie Papierów Wartościowych (z ang. New York Stock Exchange-NYSE). W przypadku wskaźnika kosztów całkowitych są to niewielkie korzyści – zagregowany koszt portfela złożonego z trzech funduszy ETF wynosi 0,14% (względem 0,19% dla analogicznych ETFów zarejestrowanych na terenie Unii Europejskiej).

Wykres 2 – Wskaźnik kosztów całkowitych (TER) dla poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczony jako średnia ważona TER dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: Refinitiv Eikon, opracowanie własne

Jak już wiemy TER to nie jedyny koszt inwestycji w ETFy. Są jeszcze: prowizja maklerska za zakup
i sprzedaż ETFa, bid-ask spread oraz premia / dyskonto do NAV (jeżeli takowe występują).

  1. Prowizja maklerska – Kowalski niezmiennie inwestuje za pośrednictwem internetowego zagranicznego domu maklerskiego, który posiada najniższe stawki prowizji maklerskich [w 2019 roku został wybrany przez magazyn Barron’s najtańszym internetowym domem maklerskim (z ang. Lowest Cost Broker)]. Wiemy już, że ETFy, które Kowalski wybrał do swojego portfela są notowane na NYSE w USD. Zarejestrowane są także w Stanach Zjednoczonych. Stawka prowizji maklerskiej dla ETFów notowanych w Nowym Jorku i denominowanych w USD u wybranej przez nas instytucji finansowej wynosi 1 USD. W ujęciu procentowym stawka prowizji maklerskiej będzie się więc wahać pomiędzy 0,02%, a 0,05% odpowiednio dla transakcji o wartości 6 000 USD i 2 000 USD.  W ujęciu zagregowanym stawka prowizji maklerskiej dla całego portfela wyniesie więc 0,03% i będzie znacząco niższa od tej, która nasz inwestor będąc jeszcze inwestorem detalicznym płacił za transakcje na giełdzie londyńskiej (przypominamy, że tam zagregowana prowizja maklerska wyniosła 0,15%, a więc pięć razy więcej).

Wykres 3 – Wielkość prowizji maklerskiej dla transakcji na poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczona jako średnia ważona prowizji dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: interactivebrokers.com, opracowanie własne

  • Bid-ask spread – średni bid-ask spread dla ETFów, które są przedmiotem transakcji za ostatnie 30 dni w ujęciu procentowym wahał się pomiędzy 0,01%, a 0,02%. Na potrzeby naszego artykułu założyliśmy, podobnie jak w przypadku artykułu z 24 lutego, że te wartości średnie będą rzeczywistą wartością bid-ask spread podczas dokonywania transakcji przez Kowalskiego. Zagregowany bid-ask spread dla transakcji tworzących portfel Kowalskiego wyniósł więc 0,02% i był ponownie znacząco niższy niż dla transakcji dokonywanych w Londynie (przypominamy, że tam wyniósł 0,11%, a więc był ponad pięciokrotnie wyższy).

Wykres 4 – Średni bid-ask spread dla poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczony jako średnia ważona bid-ask spread dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: Refinitiv Eikon, opracowanie własne

  • Premia / dyskonto do NAV – tak jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu, dostęp do statystyk dla amerykańskich ETFów jest dużo większy niż ich europejskich odpowiedników, dlatego też premie / dyskonto do NAV przedstawiona dla trzech ETFów, w które inwestuje Kowalski są rzeczywistymi wartościami, które wystąpiły w momencie dokonywania transakcji przez naszego inwestora. Przypominamy, że jest to ta część premii do NAV, która nie jest uwzględniona w bid-ask spread w momencie kupna oraz dyskonta do NAV nie uwzględnionego w bid-ask spread w momencie sprzedaży. Premia / dyskonto do NAV waha się w tym przypadku pomiędzy 0,01%, a 0,07% dla poszczególnych składowych portfela, aby w ujęciu zagregowanym wynieść 0,03%, a więc tylko marginalnie lepiej niż dla portfela złożonego z „europejskich” ETFów (tam premia /dyskonto do NAV wyniosły 0,05%)

Wykres 5 – Premia / dyskonto do NAV dla poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczona jako średnia ważona premii do NAV dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: opracowanie własne

Mając obliczone dodatkowe poszczególne koszty inwestycji w ETFy wybrane przez Kowalskiego do portfela możemy przystąpić do wyliczenia łącznego dodatkowego kosztu poza TER na poziomie 0,14%. Przy czym, aby nasz przykład był bardziej czytelny, powielamy założenia, które przyjęliśmy dla Kowalskiego, inwestora detalicznego, a więc:

  • Kowalski jest inwestorem z gatunku kupuj i trzymaj (z ang. buy and hold), czyli po zakupie trzech ETFów będzie je trzymał w swoim portfelu inwestycyjnym przez okres 5 lat, który jest horyzontem inwestycyjnym naszego inwestora.
  • Kowalski w momencie sprzedaży za 5 lat będzie miał do czynienia z poziomem bid-ask spread wskazanym na Wykresie 4.
  • Dyskonto do NAV w momencie sprzedaży ETFów po 5 latach będzie taka samo jak ta wskazana na Wykresie 5.
  • Kowalskiemu zależy na uzyskaniu stopy zwrotu w USA nie musi więc zabezpieczać ryzyka walutowego USD do polskiego złotego.

Dodatkowy łączny koszt inwestycji wyliczony na bazie poszczególnych pozycji kosztów i uwzględnieniu powyższych założeń wyniesie więc 0,14% i złożą się na niego:

  • Prowizja maklerska za kupno i sprzedaż ETFów w wysokości 0,06% (0,03% za zakup i 0,03% za sprzedaż)
  • Bid-ask spread  w wysokości 0,02% (0,01% przy zakupie i 0,01% przy sprzedaży)
  • Premia / dyskonto do NAV nie uwzględniona w bid-ask spread w wysokości 0,06% (0,03% premii przy zakupie i 0,03% dyskonta przy sprzedaży).

Ponownie porównać „jabłka do jabłek” dzielimy uzyskaną wartość 0,14% w przypadku naszego inwestora podzielić przez 5-letni horyzont inwestycyjny aby uzyskać koszt średnioroczny – wyniesie on około 0,03% (0,14% / 5). Łączny roczny koszt inwestycji w portfel inwestycyjny złożony z trzech ETFów wyniesie więc 0,17%. Dla porównania, w przypadku inwestora detalicznego ten koszt wynosił 0,29%

Wykres 6 – Łączny średnioroczny koszt inwestycji Kowalskiego

Źródło: Refinitiv Eikon, opracowanie własne

Tanio? Jak najbardziej i w tym momencie, nawet przy zastosowaniu pewnych uproszczeń, o których pisaliśmy w zeszłym tygodniu (najtańszy dom maklerski na rynku, brak innych transakcji w okresie 5-letnim, mało zdywersyfikowany portfel). Osobiście  jesteśmy entuzjastami inwestowania w ETFy notowane na NYSE – jest to tańsze i sprawia dużo większą frajdę, chociażby dlatego, że mamy tam dostępny dużo obszerniejszy materiał do analizy ETFów i możemy korzystać z dobrodziejstw takich jak TWAP czy VWAP przy wykonywaniu transakcji (skróty brzmią tajemniczo – zainteresowanych odsyłamy do wyszukiwarki internetowej w celu ich rozszyfrowania).

Dlatego, jeżeli spełniamy warunki wskazane na początku artykułu, warto przeklasyfikować się na inwestora profesjonalnego. Niższy poziom ochrony w przypadku inwestowania w ETFy względem bycia inwestorem detalicznym jest raczej iluzoryczny – my nie widzimy żadnej różnicy (poza niższym kosztem).

Zachowanie stadne, czyli dlaczego w inwestowaniu nie warto podążać za tłumem?

Temat koronawirusa kompletnie zdominował światowe media w ostatnich dniach. W takim natłoku informacji trudno odróżnić rzetelny opis sytuacji od „siania fermentu”. Temat koronawirusa poruszaliśmy już 27 stycznia (Sentyment rynkowy, a chiński wirus z Wuhan) oraz 10 lutego (Czy koronawirus może wywołać globalną recesję i rynek niedźwiedzia?). Chociaż nasi czytelnicy wiedzą, że „nie lubimy” takich losowych zdarzeń, których konsekwencji przewidzieć nie sposób, to postanowiliśmy dziś powrócić do tematu, nawiązując de facto do artykułu z 27 stycznia.

Dlaczego chodzenie własnymi ścieżkami często popłaca?

Nasz dzisiejszy artykuł traktujemy jako wskazówkę dla inwestorów dlaczego „podążanie za stadem” nie jest najlepszym pomysłem w inwestowaniu. Tytułowe zachowanie stadne polega na „ślepym” podążaniu za tym, co w percepcji danego inwestora, robią w danym momencie inni inwestorzy, zamiast przeprowadzenia własnego osądu czy analizy. Efekt ten jest szczególnie niebezpieczny w okresach zwiększonej awersji do ryzyka (a z takim okresem mamy do czynienia teraz) dla mniej doświadczonych inwestorów, dla których źródłem wiedzy są media masowe oraz inni niedoświadczeni inwestorzy.

„Bombardowani” zewsząd informacjami na temat „śmiertelnego wirusa”, który rozprzestrzenia się po naszej planecie, spadkach wartości indeksów giełdowych i ogólnie przekazem o praktycznie nieuchronnym Armagedonie, często tacy inwestorzy dochodzą do najgorszego możliwego wniosku, czyli, że należy pozbywać się ryzykownych aktywów, w myśl zasady, że „inni też na pewno sprzedają, bo zbliża się Koniec Świata”.

Abstrahując od tego, że na ten moment skutków obecnej sytuacji przewidzieć nie sposób, to dobrze przygotowany inwestor nie powinien się niczego bać. „Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić”, pomyślą zapewne nasi czytelnicy, bo jest już po fakcie, a „dzisiejszego inwestora od wczorajszych spadków się nie uchroni”. Przyznajemy rację, ale wskazujemy na trzy istotne czynniki:

  1. Dobrze ułóżmy portfel inwestycyjny, dostosowując go do naszego „poziomu psychicznego komfortu” oraz okresu w jakim chcemy inwestować (tzw. horyzontu inwestycyjnego) poprzez właściwy mix instrumentów ryzykownych (np. akcje) oraz bezpiecznych (np. obligacje skarbowe).
  2. Podejmowanie decyzji inwestycyjnych na podstawie doniesień medialnych, które często ponad rzetelność przekazu stawiają na jego „nośność”, czyli liczbę odsłon iwidzów, jest znakomitą receptą na porażkę – nie będzie niczym odkrywczym jak napiszemy, że lepiej „sprzedaje się” sensacja niż „nudna” czy rzetelność. Nawet jeżeli informacja pochodząca z mediów będzie rzetelna, to zarobić / nie stracić na niej nie sposób, bo w tym samym momencie mają do niej dostęp, i w konsekwencji możliwość reakcji, wszyscy uczestnicy gry rynkowej.
  3. Nie słuchajmy znajomych „specjalistów” czy nawet sprzedawców produktów finansowych z instytucji finansowych – bardzo często ich wiedza będzie pochodziła z tych samych, często mało rzetelnych, źródeł, a poziom strachu i przerażenia może nawet przewyższać nasz.

Z pomocą lub samodzielnie – inwestujmy „zgodnie ze sztuką”.

Jak więc inwestować z zachowaniem trzech zasad opisanych powyżej? Najprościej jest powierzyć swoje inwestycje profesjonalnemu podmiotowi, który pomoże nam zbudować lub zbuduje prawidłowy portfel inwestycyjny (pkt 1) i będzie podejmował decyzje inwestycyjne, wystrzegając się zachowań opisanych w pkt 2-3. Co prawda na polskim rynku nie ma takich podmiotów wiele, ale jest kilka instytucji, które w sposób „zgodny ze sztuką” pomagają inwestować statystycznemu Kowalskiemu.

Jeżeli jednak chcemy samodzielnie inwestować postawmy najpierw na edukację i kierujmy się własnymi przemyśleniami (własna intuicja, logiczny sposób myślenia też są istotne) i osądem sytuacji. Pomóc w tym mogą chociażby nasze artykuły. Nawiązując do wpisu z 27 stycznia i euforycznego sentymentu rynkowego z jakim mieliśmy wtedy do czynienia (wskaźnik panika-euforia), przedstawiamy wskazania tego samego sentymentu na 21 lutego – po chwilowym schłodzeniu nastrojów inwestorów, znalazł się on ponownie w obszarach euforycznych, co sugerowało wzmożoną ostrożność przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych i nie było konieczne „gdybanie” jak będzie rozprzestrzeniać się koronawirus lub reagowanie „po fakcie”.

Wykres 1 – Wartość wskaźnika panika-euforia (granatowa linia) na dzień 21 lutego 2020

Źródło: Citigroup

Jak obecnie wygląda wartość tego wskaźnika dowiemy się 28.02  wieczorem (jest on publikowany raz w tygodniu), ale można spodziewać się, że znajdzie się on w neutralnym obszarze.

Wskaźnik sentymentu, obliczany przez jeden z globalnych banków inwestycyjnych, 26 lutego zbliżył się już do obszarów „panicznych” (chociaż warto też zauważyć, że jemu do obszarów euforycznych jeszcze trochę brakowało w zeszłym tygodniu).

Wykres 2 – Wskaźnik apetytu na ryzyko (Risk Appetite Indicator) na dzień 26 lutego 2020

Źródło: Goldman Sachs

Czy oznacza to, że spadki już za nami i indeksy znowu zaczną rosnąć? Absolutnie nie i my tego nie wiemy. Chcemy jedynie pokazać naszym czytelnikom, że własne, często czysto zdroworozsądkowe podejście do inwestowania, to dużo lepsza metoda na sukces niż „ślepe” podążanie za tłumem.

Inwestor, który we właściwy sposób zareagował na ów euforyczny sentyment ograniczając ryzyko portfela w zeszłym tygodniu, teraz ma pole do tego, aby je sukcesywnie ponownie zwiększać, nawet jeżeli spadki miałyby być jeszcze kontynuowane.

Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.2.

Naszym poprzednim artykułem z 18 lutego Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.1. zapoczątkowaliśmy edukacyjny mini-cykl na temat rzeczywistych kosztów samodzielnego inwestowania w fundusze ETF.

Nasi czytelnicy dowiedzieli się o podziale na inwestorów detalicznych oraz profesjonalnych oraz z jakimi dodatkowymi kosztami nieuwzględnionymi we Wskaźniku Kosztów Całkowitych (z ang. Total Expense Ratio – TER) muszą się liczyć samodzielnie inwestując w ETFy.

Wyliczenie kosztu inwestycji dla statystycznego Kowalskiego.

W dzisiejszej części, przechodząc od ogółu do szczegółu, zajmiemy się wyliczeniem kosztu inwestycji dla statystycznego Kowalskiego, który przez instytucję finansową (bank, dom maklerski), z której usług korzysta inwestując w ETFy, został zaklasyfikowany jako inwestor (klient) detaliczny.

Wybór ETFów, w które może inwestować, ogranicza się więc do tych zarejestrowanych na terenie Unii Europejskiej. Kowalski dysponuje kwotą 10 000 USD, jest inwestorem akceptującym wysoki poziom ryzyka inwestycyjnego z 5-letnim horyzontem inwestycyjnym. Portfel inwestycyjny, na jaki zdecydował się nasz inwestor składa się z trzech ETFów.

Wykres 1 – Portfel inwestycyjny Kowalskiego

Źródło: opracowanie własne

Patrząc jedynie na TER rzeczywiście nasz bohater ponowi owe mityczne 0,1-0,2% w skali roku,  konkretnie 0,19% w skali roku.

Wykres 2 – Wskaźnik kosztów całkowitych (TER) dla poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczony jako średnia ważona TER dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: Refinitiv Eikon, opracowanie własne

Po lekturze pierwszej części naszego wpisu wiemy jednak, że TER to nie jedyny koszt inwestycji w ETFy. Kowalski musi jeszcze zapłacić prowizję maklerską za zakup i sprzedaż ETFa oraz poniesie pośrednie dodatkowe koszty w postaci bid-ask spread oraz premii do NAV (jeżeli takowa występuje).

  1. Prowizja maklerska – inwestowanie na rynkach zagranicznych wiąże się zazwyczaj z nieco wyższym kosztem niż na rodzimym rynku, głównie ze względu na minimalną kwotę prowizji, która zazwyczaj wynosi kilka jednostek waluty (USD czy EUR). My dla naszego Kowalskiego wybraliśmy internetowy zagraniczny dom maklerski, który posiada najniższe stawki prowizji maklerskich (w 2019 roku został wybrany przez magazyn Barron’s najtańszym internetowym domem maklerskim (z ang. Lowest Cost Broker)). Istotną z punktu widzenia Kowalskiego informacją jest to, że wszystkie trzy ETFy, które wybrał do swojego portfela, są notowane na giełdzie w Londynie, zarejestrowane w Irlandii oraz denominowane w USD. Stawka prowizji maklerskiej dla ETFów notowanych w Londynie i denominowanych w USD u wybranej przez nas instytucji finansowej wynosi 0,05%, przy czym nie może być niższa niż 5 USD. Z racji tego, że Kowalski rozpoczyna swoją przygodę z ETFami od stosunkowo niewielkiej kwoty (10 000 USD) faktyczna stawka prowizji dla każdej z transakcji wyniesie więc 5 USD, a w ujęciu procentowycm będzie wahać się pomiędzy 0,08% i 0,25% wyliczone jako iloraz 5 USD i wartości pojedynczej transakcji (2 000 USD lub 6 000 USD).

Wykres 3 – Wielkość prowizji maklerskiej dla transakcji na poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczona jako średnia ważona prowizji dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: interactivebrokers.com, opracowanie własne

  • Bid-ask spread – średni bid-ask spread dla ETFów, które są przedmiotem transakcji za ostatnie 30 dni w ujęciu procentowym, wahał się pomiędzy 0,05%, a 0,26%. Na potrzeby naszego artykułu założyliśmy, że te wartości średnie będą rzeczywistą wartością bid-ask spread podczas dokonywania transakcji przez Kowalskiego.

Wykres 4 – Średni bid-ask spread dla poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczony jako średnia ważona bid-ask spread dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: Refinitiv Eikon, opracowanie własne

  • Premia / dyskonto do NAV – ta pozycja kosztów sprawiła nam najwięcej problemów ponieważ, poza tym, że inwestowanie w europejskie ETFy jest bardziej kosztowne niż w ich amerykańskie odpowiedniki,to dodatkowo dane dla nich udostępniane są dużo „uboższe” niż dla amerykańskich ETFów. Dlatego też arbitralnie założyliśmy, że ETFy charakteryzowały się premią do NAV, która nie jest uwzględniona w bid-ask spread w momencie kupna oraz dyskontem do NAV nie uwzględnionym w bid-ask spread na poziomie wskazanym na wykresie 5 (uzupełniając porcję wiedzy z części 1 informujemy, że część premii / dyskonta do NAV jest zawarta w bid-ask spread)

Wykres 5 – Premia / dyskonto do NAV dla poszczególnych składowych portfela oraz w ujęciu zagregowanym*

*wyliczona jako średnia ważona  premii / dyskonta do NAV dla poszczególnych ETFów wchodzących w skład portfela

Źródło: opracowanie własne

Mając obliczone dodatkowe poszczególne koszty inwestycji w ETFy wybrane przez Kowalskiego do portfela, możemy przystąpić do wyliczenia łącznego dodatkowego kosztu poza TER w wysokości 0,19%. Przy czym, aby nasz przykład był bardziej czytelny, przyjęliśmy następujące dodatkowe założenia:

  • Kowalski jest inwestorem z gatunku kupuj i trzymaj (z ang. buy and hold), czyli po zakupie trzech ETFów będzie je trzymał w swoim portfelu inwestycyjnym przez okres 5 lat, który jest horyzontem inwestycyjnym naszego inwestora.
  • Kowalski w momencie sprzedaży za 5 lat będzie miał do czynienia z poziomem bid-ask spread wskazanym na Wykresie 4.
  • Premia / dyskonto do NAV w momencie sprzedaży ETFów po 5 latach będzie taka sama jak ta wskazana na Wykresie 5.
  • Kowalskiemu zależy na uzyskaniu stopy zwrotu w USA. Nie musi więc zabezpieczać ryzyka walutowego USD do polskiego złotego.

Dodatkowy łączny koszt inwestycji wyliczony na bazie poszczególnych pozycji kosztów i uwzględnieniu powyższych założeń wyniesie więc 0,51% i złożą się na niego:

  • Prowizja maklerska za kupno i sprzedaż ETFów w wysokości 0,30% (0,15% za zakup i 0,15% za sprzedaż).
  • Bid-ask spread w wysokości 0,11% (0,055% przy zakupie i 0,055% przy sprzedaży).
  • Premia / dyskonto do NAV nie uwzględniona w bid-ask spread w wysokości 0,1% (0,05% premii przy zakupie i 0,05% dyskonta przy sprzedaży).

Uważni czytelnicy pierwszej części naszego mini-cyklu zapewne w tym momencie stwierdzą, że to jeszcze nie koniec analizy dodatkowych kosztów. Zarówno prowizja maklerska, jak i bid-ask spread są bowiem kosztami, które ponosi się tylko dwukrotnie – w momencie zakupu i sprzedaży. Chcąc porównać „jabłka do jabłek” trzeba więc uzyskaną wartość 0,51%,w przypadku naszego inwestora, podzielić przez 5-letni horyzont inwestycyjny aby uzyskać koszt średnioroczny – wyniesie on około 0,1% (0,51% / 5). Łączny roczny koszt inwestycji w portfel inwestycyjny złożony z trzech ETFów wyniesie więc 0,29%.

Wykres 6 – Łączny średnioroczny koszt inwestycji Kowalskiego

Źródło: Refinitiv Eikon, opracowanie własne

Entuzjaści inwestowania w ETFy powiedzą pewnie, że dodatkowy koszt w wysokości 0,1% to nic, bo łącznie płacimy 0,29% rocznie, (0,19% + 0,1%), ale zauważmy, że:

  • Wybraliśmy dla Kowalskiego najtańszy dom maklerski na rynku – niekoniecznie w rzeczywistości będziemy mogli skorzystać z takiego rozwiązania, a barierą może być chociażby niewystarczająca znajomość języka angielskiego.
  • Jest mało prawdopodobne aby w okresie 5 lat nie wykonywać żadnych dodatkowych transakcji, a w efekcie nie płacić prowizji maklerskich.
  • Dobrze zdywersyfikowany portfel inwestycyjny, naszym zdaniem, powinien zawierać mimo wszystko więcej ETFów niż trzy, więc inwestując kwotę 10 000 USD wysokość prowizji w ujęciu procentowym będzie wyższa, bo wartość pojedynczej transakcji będzie niższa, a prowizja z pojedynczej transakcji nie może być niższa niż 5 USD.

Ile naprawdę kosztuje samodzielne inwestowanie poprzez fundusze ETF? cz.1.

Nasi czytelnicy wiedzą, że w przypadku globalnego inwestowania w stylu long only (czyli inwestowania w instrumenty finansowe, które kupują do portfeli papiery wartościowe takie jak akcje czy obligacje) jesteśmy zwolennikami inwestowania pasywnego. Pisaliśmy o tym wielokrotnie, a nasz najbardziej wyrazisty pogląd wyraziliśmy w serii artykułów pomiędzy 16, a 29 listopada 2018 roku Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 1), Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 2), Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 3 – ostatnia).

Trawa z bliska jest trochę mniej zielona

Pomimo tego, że od 2018 roku nasza sympatia do inwestowania pasywnego nie uległa zmianie to dziś odświeżamy temat. Główną przyczyną jest to, że „wkurza” nas nieprawdziwe przedstawianie rzeczywistych kosztów inwestycji w ETFy. Ostatnio często mogliśmy przeczytać, że zamiast kupować aktywnie zarządzany fundusz inwestycyjny akcyjny z roczną opłatą np. na poziomie 2%, można  kupić ETFa i ponosić roczny koszt 0,1-0,2% (dziesięć lub dwadzieścia razy niższy).

Otóż drogi czytelniku – NIE MOŻNA, zwłaszcza jeżeli inwestujesz w te produkty samodzielnie i jesteś statystycznym Kowalskim (lub gdybyśmy mieli użyć bardziej branżowego określenia – inwestorem detalicznym). Z inwestowaniem w ETFy wiąże się szereg innych kosztów, o których się nie wspomina, a które sprawiają, że rzeczywisty koszt inwestycji może być kilkukrotnie wyższy niż owe mityczne 0,1-0,2%. W najbliższych 4 artykułach przybliżymy szczegółowo rzeczywisty koszt inwestycji w ETFy.

Mniej doświadczonych inwestorów, którzy rozważają rozpoczęcie inwestowania poprzez ETFy uspokajamy – ostatecznie zazwyczaj będzie to i tak mniej niż wspomniane 2% rocznie za fundusz aktywnie zarządzany. Dziś wprowadzenie, czyli wskazanie rodzajów inwestorów (przy czym skupimy się na osobach fizycznych) oraz grup kosztów, które należy uwzględnić chcąc policzyć rzeczywiste koszty inwestycji w ETFa.

Inwestor, inwestorowi nierówny

Jednym z pierwszych elementów z jakimi styka się inwestor przychodząc do instytucji finansowej (banku, domu maklerskiego) jest zaklasyfikowanie go do odpowiedniej grupy inwestorów (klientów). Grupy te zostały zdefiniowane w przepisach prawa, z których najbardziej znanym jest tzw. Dyrektywa MiFID II, czyli Dyrektywa Unii Europejskiej w sprawie rynków instrumentów finansowych uchwalona w 2014 roku. Dwie najważniejsze grupy inwestorów (klientów) zdefiniowanych w owej dyrektywie to:

  • Inwestor (klient) detaliczny
  • Inwestor (klient) profesjonalny

Z „automatu” statystyczny Kowalski, klient instytucji finansowej, jest przypisywany do kategorii „Inwestor detaliczny”. Nie jest naszym celem przytaczanie zapisów dyrektywy MiFID II, ale głównym skutkiem takiej kategoryzacji w kontekście inwestowania w ETFy jest to, że, nieco upraszczając, Kowalski może nabywać jedynie fundusze ETF z terenu Unii Europejskiej.

Podobno jest to bezpieczniejsze, ale trudno w takie wyjaśnienie uwierzyć skoro ten sam Kowalski może bez przeszkód nabyć np. kontrakt terminowy futures notowany na giełdzie w Singapurze czy kontrakt opcyjny notowany na giełdzie w Tokio. W naszej ocenie, zarówno sama lokalizacja, jak i złożoność tych instrumentów, jest nieco większa niż np. rynek amerykański i ETFy na nim notowane. Jedyne co nasz Kowalski dostaje na pewno, to wyższe koszty inwestycji (pół żartem, pół serio można napisać, że chyba za tą ochronę musi ekstra zapłacić). Istnieje co prawda możliwość przeklasyfikowania się z inwestora detalicznego na inwestora profesjonalnego, jednak w przypadku osób fizycznych trzeba spełnić kilka rygorystycznych warunków, o których napiszemy w kolejnych częściach naszego mini-cyklu.

Podział na te dwie kategorie inwestorów oraz dostęp lub też jego brak do niektórych rynków, ma bardzo istotny wpływ na koszty. Zasadniczo bowiem, im dany ETF ma wyższy poziom aktywów, które powierzyli mu inwestorzy (tzw. Wartość Aktywów Netto – z ang. Net Asset Value – NAV) tym poziom kosztów, o których piszemy poniżej, będzie niższy. Największy rynek ETFów na świecie – rynek amerykański, dzieli pod tym względem od Europy przepaść.

Wykres 1 – Porównanie NAV wybranych funduszy ETF ze Stanów Zjednoczonych i ich europejskich odpowiedników* (w mld USD)

*europejskie fundusze ETF mają w nazwie skrót UCITS (z ang. Undertakings for Collective Investments in Transferable Securities – UCITS), co w tłumaczeniu na język polski oznacza „Przedsiębiorstwo zbiorowego inwestowania w zbywalne papiery wartościowe”

Źródło: vanguard.com, vanguardinvestor.co.uk, ishares.com

Czego oczy nie widzą, czyli dodatkowe koszty inwestycji

Jedną z najbardziej popularnych i naszym zdaniem wiarygodnych miar kosztów inwestycji w fundusz inwestycyjny jest tzw. Wskaźnik Kosztów Całkowitych (z ang. Total Expense Ratio – TER), o czym zresztą pisaliśmy w kwietniu zeszłego roku w artykule Wskaźnik Kosztów Całkowitych, czyli rzeczywisty koszt inwestycji w fundusz inwestycyjny.

Fundusze ETF od klasycznych funduszy inwestycyjnych otwartych różni jednak to, że są to instrumenty notowane na giełdzie, a więc podlegające zasadom obrotu giełdowego takim jak np. akcje. Jest to bardzo ważne ze względu na dodatkowe koszty jakie mogą generować ETFy dla inwestora. Oprócz tych zawartych w TER, są to:

  • Prowizja maklerska za kupno oraz sprzedaż ETFa, która w zależności od wartości transakcji oraz rynku może wahać się pomiędzy 0%, a nawet 1% lub więcej. Jest to koszt ponoszony dwukrotnie, bo ETFa musimy kupić, a następnie za jakiś czas sprzedać chcąc zakończyć inwestycję. Im dłużej zakupiony ETF znajduje się w naszym portfelu inwestycyjnym, tym w skali roku ten koszt będzie niższy. Przykładowo, inwestując w ETFa za którego zakup i sprzedaż prowizja maklerska wynosi 0,5% wartości transakcji (czyli łącznie zapłacimy 1%) i przetrzymując go w portfelu przez 1 rok, koszty związane z prowizją w skali roku wyniosą 1%, trzymając go w portfelu 2 lata, koszty w skali roku wyniosą 0,5% (1% / 2), itd.
  • Bid/ask spread z racji tego, że ETFy są instrumentami podlegającymi obrotowi giełdowemu analogicznemu do akcji, do transakcji kupna dojdzie w momencie kiedy „znajdzie się” sprzedający chętny nam owego ETFa sprzedać, po preferowanej przez nas cenie. Analogicznie do transakcji sprzedaży dochodzi do skutku kiedy znajdziemy kupującego chętnego nabyć od nas ETFa po zgłaszanej przez nas cenie sprzedaży. Nie będzie niczym odkrywczym jeżeli napiszemy, że sprzedać chcemy jak najdrożej, a kupić jak najtaniej – dlatego ta potencjalna różnica w cenie kupna (bid) i sprzedaży (ask) (tzw. bid-ask spread) stanowi dodatkowy koszt inwestowania w ETFy. Jego wysokość, w uproszczeniu, uzależniona jest od liczby kupujących i sprzedających – im jest ona większa tym koszt niższy. Liczbę kupujących i sprzedających pośrednio można z kolei określić patrząc na NAV ETFa – im wyższy tym większe zainteresowanie inwestorów i w konsekwencji niższy bid-ask spread. Przykładowo zawierając transakcję na ETFie, dla którego ceny kupna i sprzedaży wynoszą odpowiednio 99 i 100, bid-ask spread wyniesie w ujęciu procentowym 1% [(100-99)/100]. Jest to potencjalnie dodatkowy koszt inwestycji. Obowiązują tu podobne zasady jak w przypadku prowizji maklerskiej, czyli im dłużej utrzymujemy ETFa w portfelu inwestycyjnym, tym w skali roku koszt ten będzie niższy.
  • Premia/dyskonto do NAV – ETF, jak każdy inny fundusz inwestycyjny, posiada aktywa (np. zainwestowane środki klientów) oraz zobowiązania (np. naliczoną, a nie pobraną jeszcze opłatę za zarządzanie). Różnica pomiędzy aktywami, a zobowiązaniami to właśnie NAV. W klasycznym funduszu inwestycyjnym otwartym (z ang. open-end investment fund) transakcje kupna i sprzedaży dokonywane są właśnie po NAV, przypadającej na jedną jednostkę uczestnictwa funduszu (z ang. NAV per unit). W przypadku ETFów, z racji tego, że podlegają one obrotowi giełdowemu, poza NAV per unit mamy do czynienia z pojęciem ceny rynkowej (z ang. market price). Cena rynkowa w danym momencie z kolei nie musi być równa NAV per unit. Inwestor zainteresowany ETFami może więc zakupić ETFa po cenie rynkowej z premią do NAV (czyli zapłacić więcej niż dany ETF jest w rzeczywistości warty) i sprzedać po cenie rynkowej z dyskontem do NAV (czyli otrzymać za danego ETFa mniej niż jego rzeczywista wartość).

Wykres 2 – Zjawisko premii / dyskonta ceny rynkowej (niebieska linia) do NAV per unit (czerwona linia) dla jednego z popularniejszych ETFów inwestujących w obligacje skarbowe krajów strefy euro

Źródło: Refinitiv Eikon

Przykładowo jeżeli kupilibyśmy powyższego ETFa 17 grudnia zeszłego roku to zapłacilibyśmy premię do NAV na poziomie 0,4% i byłby to nasz dodatkowy koszt inwestycji. Z kolei sprzedając go 6 lutego tego roku uzyskana cena sprzedaży cechowałaby się dyskontem do NAV na poziomie 0,1%. Łączny dodatkowy koszt tej inwestycji wyniósłby więc 0,5%. Im dłużej utrzymujemy ETFa w portfelu inwestycyjnym, tym w skali roku koszt ten będzie niższy. Oczywiście odwrotna sytuacja też jest możliwa – w takim wypadku mamy do czynienia nie z kosztem, a z dodatkowym dochodem dla inwestora. Wielkość premii/dyskonta do NAV determinuje, podobnie jak w przypadku bid-ask spread, zainteresowanie danym ETFem wśród inwestorów – im jest ono większe, tym cena rynkowa w mniejszym stopniu odbiega od NAV.

Na koniec wspomnimy jeszcze o dwóch rzeczach – nasz mini-cykl nie będzie dotykał kwestii podatkowych związanych z inwestowaniem w ETFy. Jest to na tyle złożony temat, że nie chcemy zbytnio komplikować porcji wiedzy jaką zaserwujemy naszym czytelnikom w najbliższych tygodniach. Chcąc nieco osłodzić świadomość dodatkowych kosztów, o których wspomnieliśmy powyżej, przypomnimy też, że ETFy mogą generować dodatkowe przychody (nazwijmy je nieinwestycyjnymi), które obniżają finalny koszt dla klienta. Pisaliśmy o tym w maju zeszłego roku w artykule Fundusze bezkosztowe, czyli jak zarabiać bez obciążania klientów.

Czy koronawirus może wywołać globalną recesję i rynek niedźwiedzia?

Dziś będziemy nieco niekonsekwentni, bo w artykule z 27 stycznia Sentyment rynkowy, a chiński wirus z Wuhan, napisaliśmy, że nie podejmiemy się przewidywania dalszego rozwoju wypadków związanych z chińskim koronawirusem. Tytuł z kolei sugeruje, że zastanowimy się nad tym, czy ów „śmiertelny” wirus może stać się przysłowiowym „czarnym łabędziem” dla globalnej gospodarki i rynków finansowych?

Rynki finansowe odporne na chińskie zawirowania

Podobnie jak inne wydarzenia, z którymi mieliśmy do czynienia w ostatnich 12 miesiącach (amerykańsko-chiński konflikt handlowy, Brexit, amerykańsko-irański mini-konflikt), wirus z Wuhan jak na razie nie spowodował trwałego wzrostu nerwowości na globalnych rynkach finansowych.

Po początkowej panicznej reakcji, która jednak skupiła się głównie na rozwijających się rynkach akcji (co zrozumiałe, bo epidemia największy negatywny wpływ wywiera na Chinach – największej gospodarce i rynku akcji w grupie emerging markets), w minionym tygodniu indeksy w Stanach Zjednoczonych (S&P500, NASDAQ) i Niemczech (DAX) osiągnęły najwyższe poziomy w historii. Wschodzące rynki akcji czy część towarów (poza złotem) nadal jednak year-to-date jest na minusie.

Chiński wzrost gospodarczy drastycznie spowolni w tym kwartale

W kontekście medycznym, obecną epidemię trudno nazwać najbardziej dotkliwą w ostatnich kilkunastu latach (śmiertelność wirusa nCov wynosi  2% zachorowań, podczas gdy dla SARS było to około 10%). Z perspektywy rynków finansowych dużo istotniejsze jest to, że wpływ pojawienia się wirusa na gospodarkę, może być jednak dotkliwszy.

Do tej pory chińskim władzom nie udało się na tyle zapanować nad rozprzestrzenianiem się wirusa żeby móc w pełni odtworzyć moce produkcyjne do poziomu przed rozpoczęciem epidemii i początku Chińskiego Nowego Roku.

Pierwotne prognozy wzrostu gospodarczego dla Chin w Q1 są więc obecnie dosyć drastycznie obniżane. Jeden z amerykańskich banków inwestycyjnych obniżył np. prognozę wzrostu PKB w Chinach w pierwszych trzech miesiącach roku do 1% (z 6,3% jakie zakładano przed wybuchem epidemii w prowincji Hubei).

Tabela – Prognozy wzrostu gospodarczego dla Chin na poszczególne kwartały tego roku i cały 2020 rok

Źródło: JP Morgan

Globalna recesja na ten moment mało prawdopodobna

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że z 1-procentowym wzrostem PKB w Państwie Środka, które w ostatnich latach było głównym „silnikiem” globalnego wzrostu gospodarczego, istnieje bardzo duże ryzyko, że Świat może wpaść w recesję. Przy założeniu, że epidemii nie uda się opanować lub chińskie władze nie podejmą żadnych działań stymulujących gospodarkę, takie ryzyko byłoby bardzo duże.

W przypadku zjawisk o charakterze losowym, a za takie uznać należy obecną sytuację, często zakłada się jednak, że nie wywrą ono trwałego wpływu na rzeczywistość. Podobne założenie przyjęli koledzy z amerykańskiego banku inwestycyjnego, których prognozę przytoczyliśmy.

Negatywny wpływ epidemii, jaki odczuje chińska gospodarka w Q1, powinien zostać praktycznie w pełni zneutralizowany z perspektywy całego 2020 roku w kolejnych kwartałach, w których wzrost gospodarczy będzie szybszy niż pierwotnie zakładano, także dzięki zdecydowanym działaniom chińskich władz na polu stymulacji monetarnej i fiskalnej.

W efekcie w całym 2020 roku wpływ epidemii koronawirusa na chińską gospodarkę wyniesie jedynie -0,2 pkt %. To właśnie m.in. wiara w działania chińskich władz połączona z założeniem, bazującym na historii, że obecna sytuacja niczym nie różni się od podobnych w przeszłości, w głównej mierze odpowiada za powrót dobrego sentymentu na rynki finansowe w zeszłym tygodniu.

Jeżeli zakładamy, że „tym razem będzie inaczej” (czyt. epidemii nie uda się zwalczyć w Q1 lub chińskie władze nie wspomogą gospodarki), zasadne wydawałoby się ograniczenie ryzyka w portfelach inwestycyjnych. Na ten moment wydaje się to jednak dosyć odważnym założeniem.

Jako ciekawostkę możemy powiedzieć, że o ile w ujęciu absolutnym liczba nowych zakażonych osób i przypadków śmiertelnych rośnie, to dynamika wzrostu wykazuje od pewnego czasu tendencję spadkową.

Wykres – Dzienna dynamika wzrostu przypadków nowych zakażeń wirusem nCov (5-dniowa średnia ruchoma; oś y) w porównaniu do epidemii SARS z 2003 roku

Źródło: JP Morgan

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.