Po dłuższej
przerwie w okresie świąteczno-noworocznym, wracamy z podsumowaniem 2019 roku,
analogicznie do wpisu sprzed roku (artykuł z 7 stycznia 2019 roku Inwestycyjny
hit i kit minionego 2018 roku), szukając inwestycyjnego hitu i kitu 2019
roku.
W przeciwieństwie do roku 2018, w którym trudno było na czymkolwiek zarobić, w ubiegłym 2019 roku, sytuacja uległa zmianie o 180 stopni. Mianowicie, sztuką było na czymś nie zarobić. Dziś więc, na rozgrzewkę, w naszym pierwszym noworocznym artykule rynkowym, postanowiliśmy przyjrzeć się klasom aktywów, które są w naszym spektrum inwestycyjnym i wybrać „inwestycyjny hit oraz kit” minionego roku.
Krótko mówiąc –
wskażemy na czym można było najwięcej zarobić, a na czym najwięcej stracić.
Zestawienie kandydatów do tytułu hitu i kitu prezentujemy na wykresie poniżej.
Wykres – Zestawienie stóp zwrotu za rok 2019 dla
wybranych klas i subklas aktywów oraz pojedynczych instrumentów finansowych
Źródło: Refinitiv
Eikon, analizy.pl, obliczenia własne
Jak widać, w
minionym 2019 roku ciężko było na czymś nie zarobić, bo poza dwoma inwestycjami
– w bawełnę oraz polskie akcje dużych spółek (reprezentowane przez indeks WIG20),
wszystkie inwestycje będące w spektrum naszych zainteresowań, dostarczyły
pozytywnych stóp zwrotu.
Kitem
inwestycyjnym 2019 roku jest…? – Inwestycja w polskie akcje dużych spółek.
Wskazanie
inwestycyjnego kitu roku 2019 nie będzie więc wyjątkowo trudnym zadaniem. Jest
nim inwestycja w polskie akcje dużych spółek.
Drogą z „piekła do
nieba” można z kolei nazwać inwestycyjny hit minionego roku – a było nim
postawienie na wzrost ceny ropy naftowej WTI (z ang. West Texas Intermediate),
która jeszcze rok wcześniej zdobyła mało zaszczytne miano kitu 2018 roku.
Inwestor ryzykant
(bo zarówno akcje, jak i towary należą do inwestycji ryzykownych) dzięki
zakupowi do swojego portfela inwestycyjnego kontraktu terminowego futures (bo
nie jesteśmy zwolennikami fizycznego zakupu baryłki ropy naftowej WTI ze
względu na problemy związane ze składowaniem oraz ryzyko pożaru) jak również unikaniu inwestycji w polskie blue chipy,
mógł dosyć istotnie poprawić stopę zwrotu z portfela inwestycyjnego.
Niniejszy
materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia
oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani
zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych
lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji
inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji
o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów
finansowych, o których mowa w ustawie z dnia
29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.
W zeszłotygodniowym
artykule Inwestowanie
ESG (z ang. Environmental, Social, Governance) – wymierna korzyść czy chwyt
marketingowy? postawiliśmy dosyć kontrowersyjną tezę, że inwestowanie ESG
to naszym zdaniem chwyt marketingowy, a nie wymierna korzyść dla inwestorów.
Artykuł, zgodnie z naszymi przewidywaniami, wywołał sporą dyskusję, a że nie
lubimy pozostawiać pewnych rzeczy niedopowiedzianych, zdecydowaliśmy się na
uzupełnienie zeszłotygodniowej porcji wiedzy aby przedstawić naszym czytelnikom
pełniejszy obraz inwestowania w duchu ESG, a nie tylko oparty na amerykańskim
rynku akcji.
Zasadniczo wnioski jakie wyciągnęliśmy w zeszłym tygodniu nie ulegają zbyt dużej zmianie, ale po kolei. Na początek postanowiliśmy sprawdzić jak inwestowanie ESG wygląda na tle klasycznego inwestowania na rynku akcji poza Stanami Zjednoczonymi. Na tapet wzięliśmy ETFy inwestujące na rynkach rozwiniętych poza Stanami Zjednoczonymi (z ang. Europe, Australasia and Far East – EAFE) oraz na rynkach wschodzących (z ang. emerging markets – EM).
Wykres 1 – Zachowanie dwóch funduszy ETF*śledzących odpowiednio zachowanie indeksu MSCI EAFE ESG oraz MSCI EAFE (sierpień 16 – listopad 19)
*łączny zwrot uwzględniający wypłacone
przez oba ETFy dywidendy
Źródło:
Refinitiv Eikon
Wykres 2 – Zachowanie dwóch funduszy ETF*śledzących odpowiednio zachowanie indeksu MSCI EM ESG oraz MSCI EM (sierpień 16 – listopad 19)
*łączny zwrot uwzględniający wypłacone
przez oba ETFy dywidendy
Źródło:
Refinitiv Eikon
Na rozwiniętych
rynkach akcji (poza USA) inwestując w duchu ESG zarabiamy więcej…
Na rozwiniętych
rynkach akcji poza Stanami Zjednoczonymi, podobnie jak w przypadku USA, wykresy
obu ETFów praktycznie się pokrywają – przyznajemy jednak, że w okresie nieco
ponad 3 lat, ETF inwestujący w duchu ESG wypracował stopę zwrotu o 1 pkt %
wyższą niż klasyczny ETF. Inwestując w duchu ESG w skali roku zarobilibyśmy
więc około 0,3 pkt % więcej. Warto też podkreślić, że tym razem ESG ETF jest
tańszy od rozwiązania klasycznego. Jego wskaźnik kosztów całkowitych (z ang. total expense ratio – TER) wynosi
0,2% względem 0,32% dla rozwiązania klasycznego. Zrównując poziom kosztów,
„zarobek” na inwestowaniu ESG jest wyższy o około 0,2 pkt % w skali roku –
marginalnie, ale zarabiamy więcej.
…ale rzeczywistą
korzyść odnosimy inwestując na rozwijających się rynkach akcyjnych
Rzeczywistą korzyść
odnosimy inwestując w duchu ESG na rozwijających się rynkach akcyjnych – ESG
ETF zarobił w analizowanym okresie 2,1 pkt % więcej od klasycznego ETFa, czyli
około 0,6 pkt % w skali roku. Dokonał tego tym razem przy wyższym poziomie kosztów.
TER dla EM ESG ETF wynosi 0,25%, a dla klasycznego EM ETF 0,13%. Przy zrównaniu
poziomu kosztów korzyść wzrasta więc do ponad 0,7 pkt % w skali roku. Szału nie
ma, ale mieć ekstra 0,7%, a go nie mieć naszym zdaniem robi wystarczającą
różnicę.
Inwestowanie ESG
w segmencie obligacji korporacyjnych nie jest korzystne
Tyle o rynku akcji.
W obrębie obligacji sprawdziliśmy jak wygląda inwestowanie ESG w segmencie
obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym denominowanych w dolarze
amerykańskim (USD) oraz euro (EUR). Inne korporacyjne subklasy aktywów (np.
obligacje spekulacyjne) nie doczekały się jeszcze ETFów inwestujących w duchu
ESG o wystarczająco długiej historii aby móc na podstawie analizy ich
zachowania wyciągnąć miarodajne wnioski.
Wykres 3 – Zachowanie dwóch funduszy ETF*śledzących zachowanie obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym denominowanych w USD i inwestujących w duchu ESG i klasycznie (sierpień 17 – listopad 19)
*łączny zwrot uwzględniający wypłacone
przez oba ETFy dywidendy
Źródło:
Refinitiv Eikon
Wykres
3 – Zachowanie dwóch funduszy ETF* śledzących zachowanie obligacji
korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym denominowanych w EUR i inwestujących w
duchu ESG i klasycznie (sierpień 18 – listopad 19)
*łączny zwrot uwzględniający wypłacone
przez oba ETFy dywidendy
Źródło:
Refinitiv Eikon
Wnioski płynące z
obserwacji rynku obligacji korporacyjnych, acz niepełne, bo dotykają jedynie
obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym, są dużo mniej korzystne niż
te płynące z obserwacji globalnego rynku akcji poza USA. ETF inwestujący w
dłużne papiery korporacyjne denominowane w USD dostarczył w analizowanym, ponad
2-letnim okresie, stopy zwrotu niższej od klasycznego ETFa o 2,1 pkt %, a więc o
około 0,9 pkt % w skali roku. Dokonał tego przy nieco wyższym poziomie kosztów
od klasycznego obligacyjnego ETFa (TER na poziomie 0,18% względem 0,15% dla
klasycznego ETFa inwestującego w obligacje korporacyjne denominowane w USD).
W przypadku rynku
europejskiego różnica na niekorzyść ETFa inwestującego w duchu ESG jest
mniejsza i wynosi w analizowanym okresie 0,4 pkt %, a więc około 0,3 pkt % w
skali roku. ETF inwestujący w duchu ESG w europejskie obligacje korporacyjne
cechuje się jednak nieco niższym kosztem inwestycji – TER na poziomie 0,15%
względem 0,2% dla klasycznego ETFa. O ile różnicę o 0,2 pkt % w skali roku przy
inwestowaniu na rynku akcji można uznać za marginalną, to już 0,3 pkt % czy 0,9
pkt % przy inwestycji w obligacje korporacyjne emitentów o wysokiej
wiarygodności uważamy za znaczącą, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecne poziomy
stóp procentowych i rentowności obligacji na rynkach rozwiniętych.
Inwestowanie ESG
ma uzasadnienie tylko na wschodzących rynkach akcji
Tak jak
wspomnieliśmy na początku dzisiejszego artykułu – zasadniczo podtrzymujemy tezę
o marketingowym charakterze inwestowania ESG. Nie widzimy racjonalnej przesłanki
za wyborem tego sposobu czy też stylu inwestowania poza wschodzącymi rynkami
akcji, które stanowią jedynie około 8% kapitalizacji klasycznego globalnego
rynku kapitałowego (akcje i obligacje) – to jedyna modyfikacja naszej tezy.
Przy czym podkreślamy, że my, zgodnie z definicją inwestowania, nie chcemy „zmieniać świata na lepszy”. Patrzymy na inwestycje stricte z perspektywy możliwych do osiągnięcia zysków i ryzyka inwestycji, jednocześnie uwzględniając trzy dodatkowe czynniki jakimi są: przestrzeganie przepisów prawa, wysokich standardów etycznych i zwykłego zdrowego rozsądku.
W obliczu
narastającej medialnej ofensywy na temat inwestowania ESG, postanowiliśmy sprawdzić
czy taki sposób inwestowania rzeczywiście przynosi inwestorom wymierne korzyści
czy stanowi zwykły chwyt marketingowy?
Wstęp (veni)…
Zanim przejdziemy
do meritum, kilka zdań wprowadzenia, bo przeczuwamy, że nasze wnioski dotyczące
ESG nie przysporzą nam wielu sympatyków. ESG to skrót od angielskiego Environmental,
Social, Governance. Inwestowanie ESG oznacza więc taki sposób lokowania
kapitału, który poza aspektem czysto finansowym uwzględnia czynniki
środowiskowe (z ang. envoronmental), społecznej odpowiedzialności (z
ang. social responsibility) oraz ładu korporacyjnego (z ang. corporate
governance).
Jako inwestorzy z
krwi i kości przyjmujemy na potrzeby niniejszego artykułu, że zasadniczym celem
każdego inwestora na rynku kapitałowym jest maksymalizacja zysku z inwestycji
przy danym poziomie akceptowalnego ryzyka inwestycyjnego (przy czym najlepiej
gdyby ów zysk był dodatni – co prawda nie mamy aż tak dużo doświadczenia
zawodowego – raptem 14 lat, ale nie spotkaliśmy się jeszcze z racjonalnym
inwestorem, który inwestowałby z zamiarem osiągnięcia straty). Jednocześnie
maksymalizacja tego zysku powinna odbywać się z poszanowaniem przepisów prawa,
etyki i zwykłego zdrowego rozsądku (czyli w zasadzie w duchu „normalności”).
… rozwinięcie
(vedi)…
Na potrzeby
niniejszego artykułu przyjrzeliśmy się dwóm funduszom ETF (z ang.
Exchange-Traded Fund) z rynku amerykańskiego – jeden z nich śledzi
zachowanie indeksu MSCI USA ESG, a drugi starego poczciwego
S&P500. Na pierwszy ogień wzięliśmy coś tak oczywistego jak osiągnięta
stopa zwrotu za okres blisko 3 lat (początek działalności ETFa inwestującego w
duchu ESG).
Wykres 1 –
Zachowanie dwóch funduszy ETF* śledzących odpowiednio zachowanie indeksu MSCI
USA ESG oraz S&P500 (styczeń 17 – październik 19)
*łączny zwrot uwzględniający wypłacone
przez oba ETFy dywidendy
Źródło: Refinitiv Eikon
Inwestor wybierający inwestowanie ESG na amerykańskim rynku akcji wymiernie w okresie blisko 3-letnim zarobiłby o 0,04 pkt % mniej niż inwestor kupujący ETFa na indeks szerokiego rynku S&P500. Obie inwestycje cechowałby więc podobny poziom zysku. Pamiętajmy jednak, że maksymalizujemy zysk przy danym poziomie ryzyka, więc inwestycja ESG miałaby sens gdyby cechowała się niższym poziomem ryzyka inwestycyjnego. Na wykresie 1 zachowanie obu ETFów praktycznie się na siebie nakłada – poziom ich ryzyka jest więc bardzo zbliżony, żeby nie powiedzieć identyczny.
Wymiernych korzyści
nie odnosimy także patrząc na koszty obu inwestycji – wskaźnik kosztów
całkowitych (dla czytelników nie znających tego terminu odsyłamy do artykułu z 25
kwietnia tego roku Wskaźnik
Kosztów Całkowitych, czyli rzeczywisty koszt inwestycji w fundusz inwestycyjny)
dla ETFa inwestującego w duchu ESG wynosi 0,15%, a dla tego śledzącego
zachowanie indeksu S&P500 0,03%. ETF na S&P500 jest więc 5 razy tańszy.
Gdyby oba fundusze cechował podobny poziom kosztów, to rzeczywiście inwestując
ESG, w obserwowanym okresie zarobilibyśmy nieco więcej. W tym konkretnym
przypadku cała dodatkowa korzyść wędruje jednak do spółki, dostarczyciela
danego ETFa. Dla nas jest to dosyć osobliwe rozumienie „S”, czyli społecznej
odpowiedzialności – „drogi kliencie zapłać nam więcej za coś, co nie przynosi
ci praktycznie żadnej wymiernej korzyści”.
Zaciekawieni tym,
że oba ETFy zachowują się praktycznie identycznie zerknęliśmy co wchodzi ich
skład. Otóż spośród największych dziesięciu pozycji w obu funduszach aż
dziewięć to te same spółki. TOP10 Holdings różnią się więc jedną pozycją
– Berkshire Hathaway w indeksie S&P500 zastępuje Home Depot w indeksie MSCI
USA ESG. Trudno się temu dziwić – jeżeli ESG staje się takie modne, to siłą
rzeczy wkrótce większość spółek z szerokiego amerykańskiego rynku będzie
spełniało jego kryteria i różnice między inwestowaniem klasycznym, a ESG
praktycznie znikną.
…zakończenie
(vici)
Odpowiadając na
pytanie postawione w tytule naszego artykułu – naszym zdaniem inwestowanie ESG
to sprytny chwyt marketingowy. Co prawda wyciągnięte przez nas wnioski bazują
na obserwacji jednej klasy aktywów (amerykańskiego rynku akcji), więc mogą nie
do końca być miarodajne. Globalny ekosystem inwestycyjny aby funkcjonować
potrzebuje jednak od czasu do czasu „modnych” nowinek, które zachęcą inwestorów
do inwestycji. Ich sens ekonomiczny jest jednak zazwyczaj co najmniej
dyskusyjny. Pół żartem, pół serio można by rzec, że te nowinki od pewnego czasu
przybierają trzyliterową postać – mieliśmy więc już w XXI wieku CDO i CMO,
teraz jest ESG. Oczywiście uczulamy naszych czytelników aby traktowali to
porównanie z dużym przymrużeniem oka. CDO i CMO były główną przyczyną kryzysu w
latach 2008-2009, ESG w naszej ocenie jest kompletnie nieszkodliwe i żadnego
kryzysu nie spowoduje. Co prawda wydatki, które ponoszą poszczególne instytucje
finansowe na promocję i marketing tego stylu inwestowania, można byłoby
rzeczywiście spożytkować w duchu ESG na projekty środowiskowe czy społeczne,
ale jest to raczej materiał na odrębny artykuł.
Kiedy
rozpoczynaliśmy naszą edukacyjno-informacyjną misję ponad rok temu, w
pierwszych artykułach skupiliśmy się na tajnikach inwestowania w dwie klasyczne
klasy aktywów za jakie uważamy akcje i obligacje (artykuł z 14 września 2018
roku Inwestowanie, a fazy cyklu koniunkturalnego) podkreślając jednocześnie rolę
inwestycji alternatywnych jako uzupełnienie dobrze zdywersyfikowanego portfela
(artykuł z 8 listopada 2018 roku Rola inwestycji alternatywnych w budowie
portfela inwestycyjnego).
Co w tym temacie
sądzą amerykańscy inwestorzy?
Dziś ponownie
skupimy się klasycznej akcyjno-obligacyjnej części portfela i sprawdzimy jak
perspektywy dla tych dwóch klas aktywów, na przykładzie rynku amerykańskiego,
widzą inwestorzy profesjonalni. Wszak dobrze skonstruowany portfel inwestycyjny
to głównie akcje i obligacje, których proporcje zależą od tego z jakim typem
inwestora mamy do czynienia (inwestor unikający ryzyka, ryzykant, czy może ktoś
pomiędzy) oraz relatywnych perspektyw rynkowych dla tych dwóch klas aktywów.
Inwestycje alternatywne w tej układance stanowić powinny jedynie uzupełnienie.
Wykres – Nastawienie amerykańskich inwestorów – spekulantów
do perspektyw dla akcji względem obligacji (na dzień 5 listopada 2019 roku)*
*mierzone jako liczba otwartych
spekulacyjnych pozycji netto na kontrakty terminowe na amerykańskie indeksy
akcyjne względem liczby otwartych spekulacyjnych pozycji netto na kontrakty
terminowe na amerykańskie obligacje skarbowe
Źródło: JP
Morgan
Jak widać na powyższym wykresie, relatywne preferencje amerykańskich
spekulantów do akcji względem obligacji znajdują się w obszarach skrajnych,
analogicznych do tych z połowy 2018 roku i przełomu kwietnia i maja tego roku.
Wyjaśniając w jednym zdaniu zawiłości powyższego wykresu – amerykańscy
inwestorzy „lubią” inwestycje zarówno w akcje, jak i obligacje (stąd wartość
dodatnia niebieskiej łamanej linii), ale większą sympatią darzą inwestycje w
akcje.
Inwestorzy wskoczyli do „rozpędzającego się
pociągu”?
Dla nas jest to dosyć spore zaskoczenie. Narracja znacznej części
globalnej społeczności inwestycyjnej w ostatnich tygodniach sugerowała, że
obecne wzrosty globalnych indeksów akcyjnych mają szansę na kontynuację ze
względu na to, że wielu inwestorów „nie załapało się” na pierwszą fazę wzrostu
cen, zapoczątkowaną na przełomie sierpnia i września br. Wydaje się, że obecnie
argument ten nieco stracił już na znaczeniu.
Czy więc w tym roku będziemy mieli do czynienia z tzw. Rajdem Świętego
Mikołaja (czyt. wzrostem wartości indeksów akcyjnych w ostatnim miesiącu roku)
czy może Święty Mikołaj dostarczy inwestorom w prezencie przysłowiową rózgę? Pokażą
to najbliższe tygodnie.
Niniejszy
materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia
oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani
zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych
lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji
inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji
o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów
finansowych, o których mowa w ustawie z dnia
29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.
Wydarzeniem zeszłego tygodnia na rynkach
finansowych było posiedzenie Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (z ang.
Federal Open Market Committee – FOMC). Dziś zastanawiamy się, nieco
„gdybając”, nad implikacjami zeszłotygodniowych decyzji FOMC.
Powtórka z 1995 roku czy może „nadciąga
ogromny kryzys”?
Wśród
przedstawicieli globalnej społeczności inwestycyjnej przeważa opinia, którą
zresztą zdaje się potwierdzać sam Przewodniczący Jerome Powell, że,
analogicznie do lat 1995 i 1998, zeszłotygodniowa obniżka była ostatnią w
mini-cyklu obniżek, który był niczym innym jak dostosowaniem amerykańskiej
polityki monetarnej do spowolnienia gospodarczego w środku cyklu
koniunkturalnego (profesjonalnie, nasi anglojęzyczni koledzy z branży
finansowej określają takie spowolnienie mianem mid-cycle slowdown.
Interpretacja
takiego zjawiska jest taka, że w żadnym wypadku nie należy rozpatrywać go jako końca
okresu ekspansji gospodarczej i zbliżającej się recesji. Gospodarka po
poluzowaniu polityki monetarnej, powraca na ścieżkę wzrostu (o tezie mini-cykli
w obecnym cyklu koniunkturalnym możecie przeczytać w artykule Kolejny
mini-cykl w globalnej gospodarce na horyzoncie?) i faza ekspansji trwa
dalej. Oczywiście to czy tak się zadzieje w tym wypadku jest jeszcze pewną
niewiadomą i zależy od rozwoju wypadków w obszarach, w których prognozowanie
jest bardzo trudne lub niemożliwe (pisaliśmy o tym w zeszłym tygodniu w artykule
Sentyment
rynkowy kontra rzeczywistość (także rynkowa))
Niektórzy prognozują nadejście ogromnego kryzysu
My
skłaniamy się ku tezie, że na recesję przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale na rynku
finansowym (także rodzimym) istnieje cała rzesza ekspertów, którzy prognozują
nadchodzący ogromny kryzys. Na potrzeby niniejszego artykułu, my, nieco
„gdybając” przyjęliśmy, że w rzeczy samej mamy do czynienia z objawami przejściowego
spowolnienia gospodarczego, a reakcja FOMC była odpowiedzią na mid-cycle
slowdown.
Nasi
czytelnicy powinni jednak sami „odrobić lekcję” odpowiadają sobie na pytanie
„Czy to rzeczywiście tylko mid-cycle slowdown czy jednak „nadciąga
ogromy kryzys”?” Głównym problemem w odpowiedzi na to pytanie jest zazwyczaj
to, że przewidzenie takiego kryzysu jest dosyć karkołomnym zadaniem i w dużej
mierze jest efektem szczęścia, aniżeli prawidłowo przeprowadzonego procesu
analitycznego. Wszak wielu uczestników rynku, którzy „przewidzieli” kryzys
2008-2009 roku, wieszczy nadejście kolejnego już co najmniej od kilku lat, a
ten jakoś nie chce się pojawić…
Załóżmy (czysto
teoretycznie), że to mid-cycle slowdown
Przechodząc do
meritum i idąc tropem globalnej społeczności inwestycyjnej, z której zdaniem w
kontekście inwestowania globalnego, liczymy się nieco bardziej niż lokalnych
wieszczów, założymy, czysto teoretycznie, że to mid-cycle slowdown.
Aby odpowiedzieć na
pytanie co w takiej sytuacji może nas czekać w nadchodzących tygodniach na
rynkach finansowych, jeżeli historia miałaby być przewodnikiem, musimy cofnąć
się do lat 1995 i 1998. W tych latach sektor przemysłowy w Stanach
Zjednoczonych doświadczył spowolnienia analogicznego do obecnego, które to
spowolnienie zakończyło się w momencie ostatniej „dostosowawczej” obniżki stóp
procentowych przez FOMC. Tezę o tym, że reakcja rynkowa może być podobna jak we
wspomnianych latach nieco wzmacnia fakt (o słabych stronach tego ćwiczenia piszemy
poniżej), że w poprzednich 6 miesiącach rynki finansowe za Oceanem zachowywały
się podobnie jak w latach 1995 i 1998.
Wykres 1 –
Porównanie obecnego zachowania indeksu S&P500 do zachowania w latach
1995/1998 przed i po ostatniej „dostosowawczej” obniżce FOMC
Źródło: JP Morgan
Wykres 2 –
Porównanie obecnego zachowania rentowności 10-letnich amerykańskich obligacji
skarbowych do zachowania w latach 1995/1998 przed i po ostatniej
„dostosowawczej” obniżce FOMC
Źródło: JP Morgan
Jeżeli mielibyśmy sugerować się przeszłością to w najbliższych tygodniach powinniśmy spodziewać się rosnących rentowności amerykańskich obligacji skarbowych oraz kolejnych „all-time high” na indeksie S&P500. Doszukując się słabych stron powyższych obserwacji, można wskazać stosunkowo nieliczną próbkę (2 okresy w przeszłości).
Jeżeli założymy jednak, że próbka jest mniej lub bardziej reprezentatywna to oczywiście kluczowe jest odpowiedzenie sobie na pytanie – czy to rzeczywiście mid-cycle slowdownczy jednak kryzys „czai się już za rogiem”? Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy naszym czytelnikom.
Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów
na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i
nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży
papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie
stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej
ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie
instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami
finansowymi.
Po ponad miesięcznej przerwie, podczas której przybliżyliśmy naszym czytelnikom meandry recesji oraz skutecznego inwestowania w towary, dzisiejszym artykułem powracamy do tematyki rynkowej. Dziś zastanowimy się nad tym jak może kształtować się rzeczywistość rynkowa w najbliższych tygodniach. Wszak ostatnie dni upłynęły na mozolnym wspinaniu się do góry giełdowego byka, co ostatecznie zakończyło się osiągnięciem rekordowo wysokiego poziomu przez indeks giełdy amerykańskiej S&P500 w dniu 28 października tego roku.
Napływ pozytywnych informacji „ruszył”
rynkiem
Zalew pozytywnych
informacji rynkowych (z ang. newsflow) począwszy od ogłoszonej
stymulacji monetarnej przez największe banki centralne (Europejski Bank
Centralny EBC, amerykańską Rezerwę Federalną – FED, ale także Ludowy Bank Chin
– PBOC), poprzez „zawieszenie broni” w amerykańsko – chińskiej wojnie
handlowej, wyeliminowanie ryzyka „twardego” Brexitu 31 października kończąc na
pierwszych oznakach stabilizacji czy wręcz poprawy sytuacji w globalnej
gospodarce, jaką sygnalizują niektóre wskaźniki wyprzedzające, pozytywnie
wpłynął na zachowanie ryzykownych aktywów w październiku. Swoje „dołożyło”
także ogólnie negatywne nastawienie inwestorów oraz obserwatorów rynkowych.
Wykres 1 – Napływy do amerykańskich funduszy
akcyjnych (jako % aktywów, czarna linia) na tle indeksu S&P500
(czerwona linia, prawa oś)
Źródło: Citigroup
Wykres 2 –
Poziom ryzyka rynkowego amerykańskich funduszy typu long-short (mierzony
współczynnikiem Beta, niebieska linia) na tle indeksu S&P500
(czerwona linia, prawa oś).
Źródło: Citigroup
Swoje „trzy grosze” dorzuciło negatywne
nastawienie inwestorów
Zderzenie pozytywnego
newsflow’u z negatywnym nastawieniem uczestników rynku dodatkowo spotęgowało
krótkoterminowy potencjał wzrostowy na rynkach akcji. Jaka przyszłość czeka
ryzykowne aktywa w dużej mierze zależeć będzie od tego jak trwałe okażą się
pozytywne informacje jakie napłynęły na rynek w ostatnich tygodniach. Rezultatu
takich wydarzeń jak dalsze losy Brexitu czy amerykańsko – chińskiego konfliktu
handlowego przewidzieć nie sposób i naszym zwyczajem nie podejmujemy się
prognozowania dalszego losu wypadków.
Warto natomiast
przyglądać się czy „pierwsze jaskółki” w odczytach makroekonomicznych „uczynią
wiosnę”. Wszak sentymentowi rynkowemu nadal bliżej do obszarów „paniki”, a
dodatkowo okresom wzmożonej aktywności banków centralnych na polu skupu aktywów
(znane szerzej jako QE) towarzyszyły zazwyczaj pozytywne stopy zwrotu na
globalnym rynku akcji.
Wykres 3 – 12-miesięczne stopy zwrotu na globalnym
rynku akcji (niebieska linia, prawa oś) względem wielkości aktywów skupowanych
przez banki centralne (czarna linia)
Źródło: Citigroup
Niniejszy materiał
odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz
został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do
dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych
instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej,
analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym
dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w
ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.
Dzisiejszym
artykułem kończymy nasz edukacyjno-rynkowy mini-cykl o inwestowaniu w towary (z ang. commodities). Po lekturze dwóch
pierwszych części, nasi czytelnicy wiedzą już, że fizyczny zakup danego towaru
nie jest dobrym sposobem inwestowania w commodities.
Nie jest nim także (poza inwestycją w złoto) zakup funduszu ETF (z ang. Exchange Traded Fund – ETF) (artykuł
z 3 października Jak skutecznie (i bezpiecznie) inwestować w
towary [cz. 1]). Jako najlepszy sposób inwestowania w towary jawią się
instrumenty pochodne (z ang. derivatives),
które umiejętnie stosowane, nie są aż tak ryzykowne jak zwykło się je
przedstawiać.Dodatkowo inwestycja za ich pośrednictwem, dzięki mechanizmowi
dźwigni, może wygenerować dodatkowy „kupon” lub „dywidendę” (artykuł z 10
października Jak skutecznie (i bezpiecznie) inwestować w
towary [cz.2]).
Inwestycja w towary tylko dla wybranych (zamożnych
inwestorów)…
Powyższe stwierdzenie
może sugerować, że się powtarzamy – wszak już 10 października pisaliśmy, że
towarowe inwestycje cechują się dużym ryzykiem i nie są dla wszystkich. Dzisiaj
chcielibyśmy jednak spojrzeć na commodities
z perspektywy rozmiaru portfela inwestycyjnego. Jest to poniekąd powiązane z
poziomem ryzyka tej klasy aktywów i sugestią, że nie należy lokować znacznej
części swoich środków w towary, ale po kolei.
Wyjaśniając mechanizm działania dźwigni, hipotetycznie inwestowaliśmy w towary 10 000 zł. (fizycznie przeznaczając na to 1 000 zł). Niestety w rzeczywistości, nam znane instrumenty pochodne (a inwestujemy w towary własne środki za pośrednictwem kontraktów terminowych futures), cechują się albo wysokim poziomem dźwigni albo wymaganą początkową inwestycją (w przykładzie sprzed dwóch tygodni owym 1 000 zł, profesjonalnie nazywanym początkowym depozytem zabezpieczającym – z ang. initial margin). Przykładowo, inwestując w jeden kontrakt terminowy na ropę naftową Brent (tzw. e-mini Brent future), uzyskujemy łączną ekspozycję na ten towar na poziomie około 20 000 zł., a futures na miedź (tzw. e-mini Copper future) daje nam inwestycje na poziomie blisko 130 000 zł. Podchodząc do tematu inwestowania w rozsądny sposób (nawet będąc ryzykantem), chcąc zainwestować w towary musimy więc posiadać portfel inwestycyjny o wartości co najmniej kilkuset tysięcy (ropa Brent) czy nawet kilku milionów złotych (miedź).
…chyba, że postawimy na edukację finansowo-inwestycyjną
Nie na darmo pisaliśmy, że zakończymy nasz cykl „z przytupem”. Ogólnie rzecz biorąc przy rozsądnym podejściu do inwestowania, posiadając odpowiednią wiedzę, można przezwyciężyć wiele barier, także związanych z ograniczonymi środkami na inwestycje. Kupno lub sprzedaż kontraktu terminowego futures na wybrany przez nas towar, jeżeli nasz portfel inwestycyjny jest niewielkich rozmiarów, naraża nas na duże ryzyko. Towary to klasa aktywów, która cechuje się dużymi wahaniami cen (większymi nawet od tych na rynku akcji), a więc zbyt duża wielkość inwestycji naraża nas potencjalnie na znaczne straty, jeżeli cena zmieni się w przeciwnym kierunku od tego jaki oczekiwaliśmy. Rozwiązaniem tego problemu jest tzw. transakcja spreadowa, w szczególności jej najpopularniejsza forma jaką jest tzw. spread kalendarzowy (z ang. calendar spread).
Wykres 1 – Krzywa terminowa kontraktu terminowego na miedź
Źródło:
marketqview.com
Każdy z towarów posiada serię kontraktów terminowych, które zapadają w różnych okresach czasu. Transakcja spreadu kalendarzowego polega na jednoczesnym zakupie kontraktu terminowego na dany towar zapadającego w jednym miesiącu i sprzedaży kontraktu terminowego na dany towar zapadającego w innym miesiącu.
Bazując na wykresie powyżej taka transakcja mogłaby polegać np. na kupnie kontraktu terminowego na miedź zapadającego w grudniu tego roku (Dec 2019) i sprzedaży kontraktu terminowego na miedź zapadającego w kwietniu przyszłego roku (Apr 2020). Taka transakcja sprawia, że nie interesuje nas bezpośrednia zmiana ceny danego towaru, a jedynie jak zmienia się relacja ceny kontraktów terminowych, które kupiliśmy i sprzedaliśmy. Dodatkowo ekspozycja na jeden kontrakt (zakupiony) jest bilansowana ekspozycją na drugi towar (sprzedany). Nasze zaangażowanie netto w taką inwestycję stanowi jedynie różnicę pomiędzy tymi dwoma inwestycjami. Dwa rodzaje takiej transakcji to:
Kupno kontraktu o bliższym terminie zapadalności i sprzedaż kontraktu o dalszym terminie zapadalności – tzw. bull spread.
Sprzedaż kontraktu o bliższym terminie zapadalności i kupno kontraktu o dalszym terminie zapadalności – tzw. bear spread.
Inwestowanie w towary z użyciem strategii spreadowej nie jest jednak rzeczą prostą i dlatego początkujący inwestorzy powinni ich unikać, do czasu zdobycia odpowiedniej wiedzy i doświadczenia o inwestowaniu w derivatives.
Po zeszłotygodniowym artykule Jak skutecznie (i bezpiecznie) inwestować w towary [cz. 1] wiecie już, że poza inwestycją w złoto, fizyczny zakup towaru (z ang. commodity), np. baryłki ropy naftowej czy zakup jednostek uczestnictwa funduszy inwestycyjnych (w tym funduszy ETF) przez inwestujących w commodities nie są najlepszymi sposobami inwestowania w towary. Zasugerowaliśmy też, że wśród dostępnych rozwiązań, które mogą być dobrym pomysłem jeżeli chodzi o uzyskanie ekspozycji na towary, warto przyjrzeć się instrumentom pochodnym. Dziś rozwiniemy ten temat. Przy czym na wstępie zaznaczymy, że inwestycja w instrumenty pochodne nie jest sposobem na lokowanie kapitału dla każdego. Niekoniecznie wynika to z tego, że są to ryzykowne instrumenty finansowe (a jako takie są przedstawiane), bo ich umiejętne stosowanie sprawia, że ryzyko to można znacząco ograniczyć.
Inwestycje
w commodities cechują się dużym
ryzykiem
Patrząc na to jak historycznie zmieniały się
ceny towarów takich jak ropa naftowa czy miedź można pokusić się o
stwierdzenie, że inwestycje w towary cechują się dużym ryzykiem. Dlatego też,
nie będzie niczym odkrywczym, że z jednej strony nie jest to dobre rozwiązanie
dla inwestorów, którzy nie lubią podejmować ryzyka w inwestycjach, a z kolei amatorzy
podejmowania ryzyka nie powinni lokować wszystkich (czy nawet znaczącej części)
środków w towary.
Wykres
– Zmiana ceny ropy Brent (ciemna linia) oraz miedzi (pomarańczowa linia) w
latach 2009-2019
Źródło:
Refinitiv Eikon
Złożoność, a nie
ryzyko głównym wyzwaniem
Z naszej
perspektywy większym wyzwaniem niż duże ryzyko inwestycji dla statystycznego
Kowalskiego chcącego zainwestować w commodities
będzie skomplikowana konstrukcja instrumentów pochodnych, która w dużej mierze
przejawia się w istnieniu tzw. dźwigni. Mechanizm dźwigni sprawia, że
inwestując określoną kwotę pieniędzy w zakup lub sprzedaż instrumentu
pochodnego, „kupujemy” lub „sprzedajemy” dużo większą ilość danego towaru niż
wynikałoby z zainwestowanej kwoty. Przykładowo inwestując 1 000 zł. w
instrument pochodny śledzący zachowanie danego towaru i posiadający dźwignię
10x w rzeczywistości kupujemy ekspozycję na dany towar o wartości 10 000
zł. (10 x 1 000 zł.). Na pierwszy rzut oka niewtajemniczonemu inwestorowi
może się wydawać to super sprawą, bo z 1 000 zł. nagle „robi się”
10 000 zł. Problem polega na tym, że 10-procentowy spadek ceny danego towaru
pozbawia go całości zainwestowanego kapitału (-10% * 10 000 zł =
-1 000 zł.). Dlatego chcąc inwestować w commodities za pomocą instrumentów pochodnych z wbudowaną dźwignią,
powinniśmy kierować się tym jaką ekspozycję na dany towar uzyskamy z
uwzględnieniem dźwigni, a nie jaką kwotę środków pieniężnych inwestujemy.
„Dywidenda” z
inwestycji w towary? Czemu nie!
Takie podejście ma
jeszcze inną zaletę. Co do zasady towary są inwestycją, w której zarabiamy
jedynie na zmianie ceny. W przeciwieństwie do akcji czy obligacji nie wypłacają
one dywidendy (akcje) czy okresowych odsetek, tzw. kuponu (obligacje).
Korzystając z mechanizmu dźwigni wbudowanego w instrument pochodny możemy
„dorzucić” do zwrotu z inwestycji w dany towar dodatkowy zarobek w postaci „dywidendy”
czy „kuponu”. Kontynuując przykład z inwestycją w commodities w
wysokości 10 000 zł – chcąc zainwestować taką kwotę w dany towar za pomocą
instrumentu pochodnego potrzebujemy na początek 1 000 zł.
(dziesięciokrotna dźwignia zapewni nam inwestycję w wysokości 10 000 zł.).
Pozostałe 9 000 zł. pozostawiamy na oprocentowanym depozycie i „dokładamy”
do zwrotu z inwestycji w dany towar dodatkowe 1-1,5% (w obecnym warunkach
rynkowych).
Na tym kończymy
dzisiejszy artykuł. W przyszłym tygodniu trzecia, ostatnia część naszego
edukacyjnego mini-cyklu o inwestycjach w towary. Będzie to, posługując się
terminologią z czasów szkolnych, część z gwiazdką, wybitnie nadprogramowa z
perspektywy statystycznego inwestora indywidualnego.
Towary (z ang.
commodities) stanowią subklasę aktywów zaliczaną do inwestycji
alternatywnych. Z perspektywy inwestowania na rynku kapitałowym często można
usłyszeć, że inwestycje alternatywne, w tym towary powinny stanowić element
praktycznie każdego portfela inwestycyjnego ze względu na korzyści wynikające z
dywersyfikacji. Wyjaśniając w jednym zdaniu – przez dywersyfikację rozumiemy
zakup do naszego portfela inwestycyjnego składników o zróżnicowanym charakterze,
przez co zmniejszamy ryzyko portfela. Ale nie o dywersyfikacji dzisiaj chcieliśmy
napisać, a o tym jak skutecznie i tanio inwestować w commodities, przy
czym skupimy się na najbardziej popularnych towarach typu złoto, miedź czy ropa
naftowa.
Zapomnijmy o
fizycznym zakupie danego towaru i aktywnie zarządzanych funduszach
Logicznym sposobem
na wzbogacenie swojego portfela inwestycyjnego mógłby się wydawać fizyczny
zakup danego towaru. O ile w przypadku złota można sobie wyobrazić sytuację, w
której kupujemy fizycznie sztabkę złota, złote monety czy inną fizyczną formę
kruszcu, to kupno towarów takich jak miedź, ropa czy towary rolne mogłoby już
być dla statystycznego Kowalskiego kłopotliwe czy wręcz niebezpieczne w
przypadku chęci przechowywania np. baryłki ropy naftowej.
Może w takim razie
kupno jednostek uczestnictwa funduszu inwestycyjnego, który inwestuje w towar
czy grupę towarów będących przedmiotem naszego zainteresowania? Odpowiadamy –
nie jest to najlepszy pomysł. Fundusze dostępne dla inwestora indywidualnego na
rodzimym rynku zazwyczaj inwestują w podmioty (akcje spółek), które zajmują się
wydobyciem lub przetwarzaniem danego towaru czy nawet grupy towarów o
różnorodnych charakterystykach. Taka inwestycja nie zapewni nam więc ekspozycji
na konkretny towar, w który chcielibyśmy zainwestować. Spotkaliśmy się z
kilkoma funduszami inwestycyjnymi na rodzimym rynku, które uzyskują ekspozycję
na złoto za pomocą instrumentów pochodnych (czyli instrumentów finansowych,
których zadaniem jest odwzorowanie zachowania ceny złota). Ze względu na
wysokie koszty zarządzania (mierzone wskaźnikiem kosztów całkowitych – z ang. total expense ratio (TER), o którym szerzej
pisaliśmy w artykule z 25 kwietnia tego roku Wskaźnik Kosztów Całkowitych, czyli
rzeczywisty koszt inwestycji w fundusz inwestycyjny) w dłuższym
terminie zachowanie tych funduszy odstaje jednak od zachowania ceny złota.
ETFy to dobry
pomysł w przypadku chęci inwestycji w złoto
Może w takim razie
lubiane przez nas fundusze ETF? W przypadku chęci inwestycji w złoto jest to
całkiem dobry pomysł. W naszej karierze napotkaliśmy kilka tego typu produktów,
które w dosyć wierny sposób odwzorowywały cenę tego szlachetnego kruszcu.
Wynika to z tego, że ETFy te, za środki
powierzone przez inwestorów kupują złoto (sztaby złota). Zmiana ich ceny jest
więc odzwierciedleniem zachowania ceny kruszcu pomniejszonej o TER (który w
przypadku ETFów jest dużo niższy niż dla aktywnie zarządzanych funduszy).
Wykres 1 – Zachowanie wybranych funduszy ETF zapewniających
ekspozycję na złoto względem ceny złota (w %)
Źródło:
Refinitiv Eikon
O ile wybrane ETFy
to dobry pomysł w przypadku chęci inwestycji w złoto, to nie sprawdzają się one
do końca w inwestowaniu w większość innych towarów. Wynika to w głównej mierze
z tego, że dużo trudniejsze jest dla ETFa, tak jak w przypadku złota, fizyczne
kupno i składowanie danego towaru (np. ropy naftowej). Dlatego też produkty te
zazwyczaj inwestują w dany towar za pomocą instrumentów pochodnych. Nie jest
przedmiotem tego artykułu szczegółowe wyjaśnienie jak taki proces inwestycyjny
się odbywa, ale efekty są zazwyczaj dalekie od zadowalających.
Wykres 2 – Zachowanie wybranych funduszy ETF
zapewniających ekspozycję na ropę naftową WTI względem ceny ropy naftowej WTI
(w %)
Źródło:
Refinitiv Eikon
Na „placu boju”, w
poszukiwaniu ekspozycji na wybrane towary, pozostają więc już tylko instrumenty
pochodne. O tym jak skutecznie i bezpiecznie wykorzystywać te instrumenty
finansowe chcąc inwestować w towary, napiszemy za tydzień.