Spotykamy się dzisiaj na omówieniu bieżących
wydarzeń rynkowych. Pomimo trwającego mundialu postanowiliśmy zająć się sprawami
trochę bardziej przyziemnymi, a mianowicie odpowiedzią na pytanie czy w obecnym
otoczeniu rynkowym lepszym sposobem na inwestowanie jest inwestowanie aktywne
czy też pasywne?
Można powiedzieć, że inwestowania w 100% pasywnego
nie ma. Nawet jeżeli chcielibyśmy w ten sposób inwestować używając tylko najbardziej
popularnych wehikułów do tego typu inwestowania to musimy te wehikuły wybrać, a
więc musimy jakiś aktywności dokonać.
Nie jest to zadanie proste ponieważ liczba ETF-ów
zarejestrowanych na świecie bardzo szybko wzrastała w ciągu ostatnich 20 lat i
obecnie wynosi blisko 9000. Wybór tych właściwych spośród tych 9000 wcale nie
musi być sprawą prostą.
Jeżeli podejdziemy jednak do tego w sposób
zdroworozsądkowy nie chcąc mieć w naszym portfelu zbyt dużej ilości ETF-ów i
jesteśmy inwestorem, który chciałby mieć portfel złożony z globalnych akcji i z
globalnych aplikacji, to w naszym portfelu mogłyby znaleźć się dwa ETF-y. Jeden,
który śledzi zachowanie globalnego rynku akcji oraz jeden, który śledzi
zachowanie globalnego rynku obligacji.
Odpowiadając na pytanie czy aktywnie czy
pasywnie, możemy w dalszym ciągu korzystać z pasywnych wehikułów jeżeli
chcielibyśmy inwestować globalnie i nie przejmować się tym jak zachowuje się
kurs walutowy, zwłaszcza po tak silnym umocnieniu się dolara jakie to w
ostatnich kilkunastu latach, czy w szczególności w ostatnich kilku miesiącach.
Niezależnie od tego czy oszczędzamy za
pośrednictwem ETF-ów i to ryzyko walutowe kolokwialnie bierzemy na klatę, czy inwestujemy
po prostu chcąc pomnażać nasze oszczędności, trzeba mieć świadomość, że można
wykorzystywać ETF-y do zarządzania aktywnego, czy też półaktywnego. Globalny
rynek akcji to nie tylko indeks szerokiego rynku, ale także sektory i segmenty
tego rynku, które w różnym otoczeniu rynkowym potrafią zachowywać się lepiej
lub gorzej.
Jeżeli do takiej analizy sektorowej posłuży nam
amerykański rynek akcji, to szczególnie w tym roku można zauważyć, że idea popularne
medialnie pomysły nie do końca spełniały
swoją rolę, a swoje 5 minut, po tym jak wiele lat były w niełasce, przeżywały
sektory z tzw. starej ekonomii.
Więcej w materiale:
Odpowiadając ponownie, czy aktywnie czy
pasywnie, wiemy już że jakąś aktywność przynajmniej na polu zabezpieczenia
ryzyka walutowego należałoby obecnie podjąć, ale także w części akcyjnej wybór nie
tyle konkretnych sektorów, co nie jest proste, ale wybór konkretnych indeksów
szerokiego rynku, pozwoli nam osiągać lepsze od przeciętnych stopy zwrotu.
Cały czas używamy pasywnych wehikułów,
natomiast nasza aktywność sprowadza się do tego, że wybieramy spośród palety ETF-ów
czy to akcyjnych czy obligacyjnych, wybieramy te, które w danym okresie wydają
się najbardziej perspektywiczne.
Obligacje skarbowe nie były
dobrym kierunkiem inwestycyjnym w tym roku, o czym napisaliśmy 13 października
w artykule Czy
to na pewno czas na kupno obligacji skarbowych?. Dotyczy to także
inwestycji w polskie obligacje skarbowe. Indeks polskich obligacji skarbowych
Treasury Bond Spot Poland (TBSP) przecenił się w tym roku o 7,7%. Na tle zachowania
obligacji skarbowych z USA czy Niemiec, które omawialiśmy w tekście z 13
października taki wynik nie wygląda źle.
Dane te nie do końca są
porównywalne ze względu na różne ryzyko stopy procentowej indeksu TBSP względem
indeksów amerykańskiego i niemieckiego. W skład TBSP wchodzą zarówno obligacje
zmiennokuponowe, jak i stałokuponowe, podczas gdy składowymi indeksów
obligacyjnych z USA i Niemiec analizowanych 13 października są jedynie
obligacje stałokuponowe. Nie należy więc wyciągać z porównania zachowania tych
indeksów zbyt daleko idących wniosków. Polskie obligacje skarbowe w tym roku
nie były lepszą inwestycją od obligacji niemieckich czy amerykańskich. W
walucie lokalnej (czyli PLN, USD i EUR), porównując zachowanie stałokuponowej 10-letniej
obligacji skarbowej z tych jurysdykcji okazuje się, że rentowność polskich
skarbówek wzrosła najbardziej licząc w punktach procentowych, czyli ich cena
spadła najbardziej (wzrost rentowności jest równoznaczny ze spadkiem ceny
obligacji – im wyższy wzrost rentowności obligacji stałokuponowej tym większy
jest spadek jej ceny).
W Rock Solid Investments stoimy
jednak na stanowisku, że porównywanie rentowności obligacji w różnych walutach
z perspektywy inwestycyjnej jest pozbawione większego sensu. Inwestowanie to
głównie matematyka i zdrowy rozsądek, więc aby porównanie miało sens należy
przedmioty tego porównania sprowadzić do wspólnego mianownika. Tym mianownikiem
w tym przypadku będzie ta sama waluta porównania. Racjonalny inwestor ze Stanów
Zjednoczonych czy Niemiec oceniając atrakcyjność inwestycji w daną obligację
skarbową weźmie pod uwagę konieczność zabezpieczenia ryzyka walutowego takiej
inwestycji. W obecnym otoczeniu rynkowym, nieco upraszczając, bo nie chcemy
próbować tłumaczyć naszym czytelnikom zawiłości walutowych instrumentów
pochodnych, koszt zabezpieczenia ryzyka walutowego polskiego złotego (PLN) do
dolara amerykańskiego (USD) wyniesie około 2,75%. Jest to różnica pomiędzy
wysokością bazowej stopy procentowej w Stanach Zjednoczonych (4%) i Polsce (6,75%).
Faktyczną stopą zwrotu jaką może uzyskać obecnie inwestor amerykański z
inwestycji w polską obligację skarbową (przy założeniu trzymania jej do
zapadalności) będzie więc rentowność tej obligacji pomniejszona o koszt
zabezpieczenia ryzyka walutowego PLN do USD. Jeżeli więc rentowność 10-letniej polskiej
obligacji skarbowej (POLGB) w chwili pisania tego artykułu wynosi 7%, to zarobek
dla amerykańskiego inwestora wyniesie 4,25%. Kupując 10-letnią amerykańską
obligację skarbową (UST) zarobi z kolei 3,82%, czyli 0,43 pkt % mniej niż stopa
zwrotu z POLGB. Z kolei inwestor z Polski chcąc zainwestować w UST będzie mógł
zarobić 6,57% na co złożą się rentowność UST w USD (3,82%) oraz zysk z
zabezpieczenia ryzyka walutowego USD do PLN (2,75%) (ponownie nieco
upraszczając, to co dla inwestora amerykańskiego jest kosztem zabezpieczenia
PLN do USD, dla inwestora z Polski jest zyskiem z zabezpieczenia USD do PLN). W
obu przypadkach inwestorzy zarobią więc z inwestycji w UST zarobią mniej o 0,43
pkt % niż z inwestycji w POLGB. Obie obligacje mają co prawda inwestycyjny
rating kredytowy, ale obligacje amerykańskie mogą pochwalić się ratingiem AAA
(najwyższy możliwy), a więc są oceniane jako bardzo bezpieczne, podczas gdy polskie
obligacje skarbowe mają rating na poziomie A-, a więc też należy postrzegać je
jako bezpieczną inwestycję, ale o większym ryzyku niż inwestycja w UST. Wyższa
wymagana przez inwestorów stopa zwrotu z inwestycji w POLGB względem UST po
sprowadzeniu do wspólnego mianownika (tej samej waluty) jest więc uzasadniona. Do
oceny pozostaje wtedy jedynie poziom premii (w powyższym przykładzie 0,43 pkt
%) jaką oferuje inwestycja w POLGB względem ryzyka jakie jest z taką inwestycją
związane.
Uwzględniając opisane w tekście
uproszczenia, poziom owej premii za ryzyko należy uznać obecnie za przeciętny,
chociaż na początku listopada inwestorzy oczekiwali dodatkowego wynagrodzenia
za inwestycje w POLGB na poziomie niewidzianym od wielu lat, oceniając taką
lokatę kapitału za inwestycję o podwyższonym względem kilkuletniej średniej ryzyku.
Radosław Piotrowski
Doradca Inwestycyjny
Niniejszy materiał powstał we współpracy ze spółką RSI AIFM,
podmiotem zarządzającym aktywami wpisanym do rejestru Zarządzających
Alternatywnymi Spółkami Inwestycyjnymi prowadzonym przez Komisję Nadzoru
Finansowego. Materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego
sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest
ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów
wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji
inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji
o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów
finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie
instrumentami finansowymi.
Sezon wyników kwartalnych spółek
za Oceanem w pełni. Wynikami kwartalnymi zdążyły pochwalić się już
technologiczni giganci, których globalna społeczność inwestycyjna nadała
przydomek FAANG pochodzący od pierwszych liter ich nazw (Facebook, Amazon,
Apple, Netflix, Google). Facebook (obecnie Meta), Amazon i
Google (w obrocie giełdowym funkcjonujący jako Alphabet) pokazały wyniki gorsze
od oczekiwań, a wartość rynkowa całej grupy w ciągu kilku tygodni łącznie skurczyła
się o kilkaset miliardów dolarów.
Równolegle, spółki z sektora
energetycznego takie jak Exxon Mobil czy Chevron zaraportowały wyniki kwartalne,
które nie tylko były lepsze od oczekiwań, ale także były najlepsze (Exxon Mobil) lub drugie
najlepsze (Chevron) w historii. Zachowanie kursów ich akcji mocno kontrastuje z
zachowaniem akcji FAANG, zarówno w ostatnich tygodniach, jak i w perspektywie minionych
kilkunastu miesięcy.
Relatywne zachowanie Big Oil
względem Big Tech dla racjonalnie myślącego inwestora nie powinno być aż tak
dużym zaskoczeniem. Wpisuje się ono w schemat dominacji sektorów „Starej Ekonomii”
(energia, przemysł) nad sektorami „Nowej Ekonomii”, którego przedstawicielami
są wspomniane FAANGs (formalnie „porozrzucane” po sektorach technologicznym,
konsumenckim cyklicznym i usług komunikacyjnych) jako naturalna konsekwencja
preferencji inwestorów odnośnie sektorów, które są pozytywnie skorelowane z wysokimi
cenami węglowodorów i inflacją (za którą owe wysokie ceny węglowodorów
częściowo odpowiadają). Taki schemat można było zaobserwować w latach
siedemdziesiątych ubiegłego stulecia oraz na początku tego millennium.
Obserwujemy go również obecnie.
Powyższa tendencja kontrastuje jednak
z serwowaną w ostatnich latach mniej świadomym inwestorom narracją o tzw.
sektorach perspektywicznych i schyłkowych, inwestowaniu odpowiedzialnym,
cyfrowej i zielonej rewolucji (spółki zaangażowane w ową zieloną rewolucję skupione
w indeksie S&P Global Clean Energy w ciągu roku przeceniły się o 24,8%,
podczas gdy „schyłkowe” spółki zaangażowane w wydobycie i przetwórstwo paliw
kopalnych skupione w indeksie S&P Global 1200 Energy Sector zarobiły
dla inwestorów w analogicznym okresie 41,4%).
W Rock Solid Investments wyznajemy
zasadę, że „nie kopie się leżącego”, więc tematu nie będziemy rozwijać i
skupimy się na próbie odpowiedzi na pytanie czy tytułowa „zemsta Starej
Ekonomii” może być kontynuowana czy może amatorzy „nowoczesnego” inwestowania
najgorsze mają już za sobą? Jest dosyć prawdopodobne, że fazę, w której
dynamicznie rosnące stopy procentowe spowodowały drastyczny spadek wycen spółek
„Nowej Ekonomii” mamy już za sobą – co prawda stopy procentowe w USA w ciągu
najbliższych pięciu miesięcy będą nadal rosnąć, ale tzw. scenariusz bazowy
(wzrost Fed funds rate do poziomu 4,75-5%) jest już zdyskontowany w cenach
akcji. Nie oznacza to jednak, że „nowoczesne” sektory czeka teraz szybkie
odrabianie strat. Utrzymująca się wysoka inflacja w połączeniu z rosnącymi
stopami procentowymi ograniczają rozporządzalny dochód konsumentów. To z kolei ogranicza
zakup dóbr i usług, które nie są dobrami i usługami pierwszej potrzeby, co z
kolei negatywnie wpływa na przychody ze sprzedaży tych dóbr i usług oraz jedno
z głównych źródeł przychodów większości „nowoczesnych” sektorów, a mianowicie
przychody z reklam.
Niedobór energii, wysoka inflacja i wysokie stopy procentowe pozostaną
z nami jeszcze przez pewien czas.
„Stara Ekonomia” powinna w
dalszym ciągu korzystać z wysokich cen paliw kopalnych, których wzrost
tłumaczeniem, że to wina wojny w Ukrainie jest jedynie wygodną wymówką. Lata
braku inwestycji w rozwój nowych mocy produkcyjnych (czy będąc prezesem spółki
naftowej zainwestowalibyście od kilku do kilkunastu miliardów dolarów w budowę
rafinerii, której budowa trwa co najmniej kilka lat mając świadomość, że ekspresowe
tempo walki ze zmianami klimatycznymi, sprawi, że popyt na paliwa kopalne
będzie po 2025 roku istotnie maleć?) spowodowały, że nie jest możliwa szybka
odpowiedź sektora oil & gas na niedobór podaży i związane z tym wysokie
ceny węglowodorów. Z kolei inwestycje w zieloną energię, które miałyby ów
niedobór paliw kopalnych zrekompensować, w obecnym środowisku wzrostu kosztów
pieniądza nie są już tak oczywiste jak w okresie kiedy stopy procentowe były
ujemne lub oscylowały w okolicach zera i to pomijając fakt, że te inwestycje
również są czasochłonne. Niezależnie więc od tego czy zobaczymy wzrost mocy
produkcyjnych w obszarze wydobycia i przetwórstwa węglowodorów czy „wciśnięcie
do deski pedału gazu” dla inwestycji w zieloną energię, obecny niedobór
energii, wysoka inflacja i wysokie stopy procentowe pozostaną z nami przez
pewien czas. Sprawia to, że „zemsta Starej Ekonomii” może jeszcze chwilę potrwać.
Radosław Piotrowski
Doradca Inwestycyjny
Niniejszy materiał powstał we współpracy ze spółką RSI AIFM,
podmiotem zarządzającym aktywami wpisanym do rejestru Zarządzających
Alternatywnymi Spółkami Inwestycyjnymi prowadzonym przez Komisję Nadzoru
Finansowego. Materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego
sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest
ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów
wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi
rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej
rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie
instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o
obrocie instrumentami finansowymi.
Dzisiaj
zajmiemy się bardzo palącym tematem – inflacją. Postaramy się odpowiedzieć na
pytanie czy i kiedy inflacja zacznie spadać. Na początku musimy to doprecyzować,
że chodzi o spadek dynamiki inflacji czyli sytuację w której ceny rosną, tak
jak to ma miejsce obecnie, ale nie rosną w tempie kilkunastu procent, tak jak
ma to miejsce w przypadku Polski, lecz co najwyżej w tempie procent kilku. W
takim najbardziej pożądanym scenariuszu to tempo wzrostu cen nie przekracza 3,5%.
Odpowiadając na to pytanie można użyć jednego tak naprawdę słowa – wkrótce.
Bazując na
tym co prognozują makroekonomiści, rzeczywiście dynamika inflacji wkrótce
powinna spadać, przy czym na pewno nie należy spodziewać się, że w perspektywie
roku czy półtorej roku, osiągniemy pożądany poziom, o którym wspomniałem przed
chwilą, a więc dynamika wzrostu cen nie wyższa niż 3,5%. Przy dobrych wiatrach,
na koniec przyszłego roku ta dynamika inflacji w Polsce powinna być
jednocyfrowa, bliższa 10 niż temu poziomowi 3,5%.
Jeżeli
wszystko pójdzie zgodnie z planem i jeżeli wierzyć w prognozom makroekonomistów
to być może ten cel inflacyjny – rozumiany jako inflacja nie wyżej niż 3,5% – może
uda się osiągnąć pod koniec 2024 roku lub na początku roku 2025 r.
Prognozowanie
przyszłości jest bardzo trudne. Wiara w 100% w prognozy makroekonomistów w przypadku inflacji
jest obarczona dużą dozą niepewności chociażby dlatego, że te prognozy patrząc
na ten rok w ogóle się nie sprawdzały.
Inflacja
była zazwyczaj, żeby nie powiedzieć, że zawsze wyższa niż prognozy
makroekonomistów. Światełkiem w tunelu poza tymi prognozami są tak zwane oczekiwania inflacyjne. Krótko mówiąc
jest to postrzeganie tego jak ta inflacja będzie się kształtowała przez państwa
czyli przed konsumentów oraz także przez przedsiębiorców. Takie wskazania jakie
są oczekiwania publikowane są cyklicznie.
W
przypadku oczekiwań inwestycyjnych konsumentów raz w miesiącu, natomiast w
przypadku oczekiwań inflacyjnych przedsiębiorców raz na kwartał.
Jak prezentuje się wskaźnik inflacji na tle oczekiwań inflacyjnych przedsiębiorców? Dowiesz się z nagrania.
Jak
wygląda obecnie polityka monetarna w Polsce? Mówimy tu o konkretnych decyzjach
związanych z poziomem stóp procentowych. Już teraz w przestrzeni publicznej
trwa dosyć intensywna debata czy ta polityka jest restrykcyjna czy też nie
jest. Podnosi się argumenty, że mamy najbardziej ujemne realne stopy procentowe
na świecie. Realne stopy procentowe czyli jest to nominalna stopa procentowa od
której odejmujemy inflację. Rzeczywiście jeżeli byśmy to ćwiczenie wykonali, to
realne stopy procentowe wynoszą -10,5%. Nawet jeżeli skupilibyśmy się na tej
inflacji na którą Bank Centralny ma wpływ czyli z wyłączeniem cen energii i
żywności, to również tutaj uzyskujemy ujemną realną stopę zwrotu na poziomie
-4%. Dyskusyjne natomiast jest to czy powinno porównywać się poziom obecnej
stopy procentowej do obecnej inflacji. O tym także dowiesz się w nagraniu, jak również
o polityce monetarnej w Stanach Zjednoczonych.
Dziękuję bardzo
za uwagę i to usłyszenia w kolejnym nagraniu.
W kultowej polskiej komedii „Miś”
pada zdanie, które posłuży nam za motyw przewodni dzisiejszego artykułu.
Cytując „jak jest zima to musi być zimno, takie jest odwieczne prawo natury”. Trochę
przypadkowo natrafiliśmy na ciekawą analizę jednego z amerykańskich banków
inwestycyjnych o związkach pomiędzy pogodą, ceną gazu ziemnego oraz koniunkturą
w gospodarce. A, że w przestrzeni publicznej brakuje rzetelnych i rzeczowych
opracowań jak temperatura wpływa na ceny nośników energii, w tym gazu ziemnego
(dominował pogląd, że z racji tego, że nadchodzi zima to ceny gazu ziemnego w
Europie będą rosnąć), to postanowiliśmy na bazie wspomnianej analizy napisać
artykuł, jak w profesjonalny sposób podejść do kwestii zimy i cen nośników
energii na podstawie cen gazu ziemnego.
To, że w naszej szerokości
geograficznej, zimą jest zimno nie budzi zasadniczo żadnych wątpliwości. W
kontekście popytu na nośniki energii wykorzystywane do ogrzewania gospodarstw
domowych, kluczowa jest odpowiedź na pytanie „jak bardzo będzie zimno?”. Inkorporowanie
długoterminowej prognozy pogody (bo mówimy o okresie powiedzmy od października
tego roku do marca przyszłego roku) jest z naszej perspektywy ćwiczeniem mało
wartościowym. Punktem wyjścia, który nie jest idealny, ale postrzegamy takie
podejście jako bardziej racjonalne niż długoterminowa prognoza pogody, jest
przyjęcie średniej temperatury panującej na danym obszarze w przeszłości jako
scenariusza bazowego. Pozwala to określić najbardziej prawdopodobną ilość popytu
na gaz ziemny, a w konsekwencji jego potencjalną cenę. Ze względu na to, że
rynek finansowy szybko inkorporuje wszystkie publicznie dostępne informacje,
obecna cena gazu ziemnego w Europie powinna odzwierciedlać właśnie taką
temperaturę w sezonie grzewczym. W niniejszym artykule, bazując na analizie
kolegów zza Oceanu, posłużymy się rozkładem temperatur dla Niemiec
Z racji tego, że mamy październik
i do momentu, w którym konsumpcja gazu na potrzeby ogrzewania będzie
dynamicznie rosnąć, pozostało trochę czasu, na ten moment możemy „pobawić” się
w prognozowanie alternatywnych scenariuszy typu „co by było gdyby”, a więc
zbadać jak wystąpienie niższych lub wyższych temperatur wpłynie na popyt na gaz
ziemny na potrzeby ogrzewania, a w konsekwencji na jego cenę. Wyjaśniając w
jednym zdaniu – niższe temperatury od średniej to wyższe zapotrzebowanie na gaz
ziemny, a w konsekwencji presja na wzrost ceny, z kolei temperatury wyższe od
średniej to mniejszy popyt na gaz ziemny, a w konsekwencji presja na spadek
ceny.
Analiza naszych kolegów zza
Oceanu wskazuje na niekorzystną asymetrię dla ceny gazu w przypadku realizacji
obu scenariuszy. Znacząco niższe temperatury względem średniej mogłyby
sprowadzić cenę gazu do poziomów 450 euro za 1 megawat (MW). Taki scenariusz,
chociaż nie niemożliwy, jest bardzo mało prawdopodobny – na 52 lata takie temperatury
zimą wystąpiły tylko w 6% przypadków (wykres 1), a więc podczas 3 zim.
Dodatkowo średnia temperatura w okresie zimy w Niemczech z roku na rok
systematycznie rośnie.
Z kolei gdyby było dużo cieplej
(średnia temperatura powyżej 5 stopni Celsjusza), ceny gazu ziemnego mogłyby
spaść, chociaż efekt substytucji innymi nośnikami energii (np. węglem) sprawia,
że ów spadek byłby ograniczony do ceny 120 euro za 1 MW. Realizacja takiego
scenariusza jest jednak równie mało prawdopodobna – statystycznie historycznie
mieliśmy także jedynie 3 zimy z istotnie wyższą od średniej temperaturą.
Próbując się trochę „pobawić”
liczbami i przykładając równe prawdopodobieństwo realizacji ekstremalnych
scenariuszy temperaturowych, oczekiwana cena TTF wyniesie 285 euro za 1 MW (50%
* 120 + 50% *450). Względem obecnej ceny gazu ziemnego w Europie z dostawą w styczniu
2023 roku na poziomie 152 euro za 1 MW relacja ta jest więc niekorzystna.
Przekładając na prosty i zrozumiały dla przeciętnego Kowalskiego język –
ewentualne wystąpienie ekstremalnie niskich temperatur zimą względem wpłynie na
wzrost ceny gazu bardziej niż ewentualne wystąpienie ekstremalnie wysokich
temperatur jak na tą porę roku. O ile więc cena TTF na poziomie 350 euro za 1
MW wzbudzała w nas pokusę grania przeciwko trendowi wzrostowemu (czemu wyraz
daliśmy we wpisie z końca sierpnia tego roku), to przy obecnej cenie TTF z
dostawą na pierwszy kwartał przyszłego roku na poziomie 152 euro za 1 MW idealnie
widzimy się w roli postronnych obserwatorów rozwoju sytuacji na europejskim
rynku gazu ziemnego.
Jak kształtowanie się ceny gazu ziemnego wpłynie na europejski wzrost
gospodarczy oraz inflację?
Na koniec słów kilka o tym jak
kształtowanie się ceny gazu ziemnego wpłynie na europejski wzrost gospodarczy
oraz inflację przy założeniu niezmienności innych czynników kształtujących te
dwie wielkości. W scenariuszu bazowym (średnia temperatura zimą), szczyt
inflacji (HICP) w strefie euro prognozowany jest na pierwszy kwartał przyszłego
roku (Q1 23) na poziomie około 10,5%, a na koniec roku HICP miałby wynieść 5%.
W scenariuszu ciepłej zimy, HICP także osiągnąć ma swój szczyt w Q1 23 na
poziomie około 10% by następnie na koniec 2023 roku spaść do poziomu 5%. Z
kolei scenariusz mroźnej zimy to wyższa inflacja w Q1 23 (na poziomie około
12,5%), ale potem też jej bardziej dynamiczny spadek na koniec 2023 roku do
poziomu 3%.
Odwrotną zależność, co
zrozumiałe, można zaobserwować w przypadku wzrostu gospodarczego. Scenariusz
wyjściowy, czyli średnio „zimna” zima to dołek koniunktury w Q1 23 na poziomie
-2% (wartość zannualizowana kwartał do kwartału) i przyspieszenie dynamiki PKB
do poziomu zannualizowanym +2% na koniec 2023 roku (kwartał do kwartału). Mroźna
zima i droższy gaz to głębsza recesja w strefie euro z dołkiem koniunktury w Q1
23 (ujemny wzrost gospodarczy na poziomie -6% w ujęciu zannualizowanym kwartał
do kwartału), ale też wyższa dynamika PKB na koniec 2023 roku (+3%
zannualizowane, kwartał do kwartału). Z kolei ciepła zima to „płytsza recesja”
z dołkiem koniunktury w obecnym kwartale tego roku (zannualizowana dynamika PKB
kwartał do kwartału na poziomie -1%) i
zbliżona do scenariusza wyjściowego (zima ze średnią temperaturą) dynamika PKB
na koniec 2023 na poziomie około +2%.
Radosław Piotrowski
Doradca Inwestycyjny
Niniejszy materiał powstał we współpracy ze spółką RSI AIFM,
podmiotem zarządzającym aktywami wpisanym do rejestru Zarządzających
Alternatywnymi Spółkami Inwestycyjnymi prowadzonym przez Komisję Nadzoru
Finansowego. Materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego
sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest
ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów
wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi
rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej
rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie
instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o
obrocie instrumentami finansowymi.
Stopy zwrotu z inwestycji w
obligacje skarbowe z dwóch popularnych rynków rozwiniętych, które mogą
pochwalić się najwyższym ratingiem kredytowym, a więc Stanów Zjednoczonych i
Niemiec[1]
nie należą w tym roku do najlepszych. Wybierając jako przedmiot inwestycji fundusz
ETF, który śledzi zachowanie obligacji skarbowych z tych dwóch rynków, w tym
roku ponieślibyśmy stratę w wysokości 17,1% (niemieckie obligacje skarbowe) i 15,1%
(amerykańskie obligacje skarbowe).
Statystycznemu Kowalskiemu trudno
zapewne zaakceptować takie wyniki, zwłaszcza, że w świadomości wielu inwestorów
obligacje skarbowe uchodzą za bezpieczną inwestycję. Jeszcze ciekawiej robi się
jeżeli porównamy tegoroczne stopy zwrotu z inwestycji we wspomniane obligacje
skarbowe względem indeksów akcyjnych w USA (indeks S&P500) i strefie euro
(indeks Eurostoxx50). Straty ponosimy na wszystkich inwestycjach, wyłączając jedynie
przełom lutego i marca tego roku, kiedy nagły wzrost awersji do ryzyka
spowodowany wybuchem wojny w Ukrainie spowodował, że inwestycje w akcje
„zanurkowały”, a obligacje skarbowe, chociaż jedynie przez chwilę, wygenerowały
pozytywną stopę zwrotu.
TINA czy TARA?
Statystyczny inwestor może więc
zadawać sobie pytanie „co się dzieje?” Wszak obligacje skarbowe, z tak
bezpiecznych lokalizacji jak USA i Niemcy w okresach dekoniunktury na rynku
akcji powinny dostarczać pozytywnych stóp zwrotu. Tak było podczas dwóch
ostatnich dużych kryzysów rynkowych w latach 2000-2002 i 2007-2009. Celowo
pomijamy w tym zestawieniu koronawirusową bessę, ponieważ od marca 2009, ceny i
rentowności obligacji skarbowych z USA, a od 2015 z Niemiec, nie są wynikiem
gry rynkowej uczestników, którzy zwyczajowo w tej grze uczestniczyli, a więc
instytucji finansowych takich jak banki, ubezpieczyciele, fundusze inwestycyjne
i emerytalne czy w mniejszym stopniu inwestorzy indywidualni. Obecna narracja,
z którą w normalnych okolicznościach przed 2009 rokiem zgodzilibyśmy się bez większych
zastrzeżeń, zmierza ku temu, że rośnie ryzyko globalnej recesji, a na Starym
Kontynencie recesja już trwa, więc triple-A government bonds powinny być naturalnym kierunkiem inwestycji
chroniącym przed inwestycyjnymi skutkami recesji. Dodatkowo przecież jeszcze
rok temu do inwestycji w 10-letnie
niemieckie obligacje skarbowe trzeba było emitentowi dopłacać, bo
cechowały się one ujemną rentownością, a amerykańskie oferowały rentowność na
poziomie 1,5%, a teraz jest to prawie 4%. Mamy więc w końcu alternatywę do
ryzykownych inwestycji, bo teraz zarobek jest kilku czy nawet kilkunastokrotnie
większy niż jeszcze rok temu, kiedy na rynku dominowała tzw. TINA (ang.
there is no alternative). Obecna sytuacja to już rzekomo nie TINA, a TARA (ang.
there is a reasonable alternative). Takie podejście zdaje się jednak
pomijać dwie istotne informacje, a mianowicie:
W ujęciu realnym, a więc po uwzględnieniu
dynamiki inflacji sprzed roku, rentowności oferowane przez obligacje skarbowe
Wuja Sama są zbliżone do tych sprzed roku, a u naszych zachodnich sąsiadów są…
niższe niż rok temu. W zasadzie na tą chwilę dla inwestorów obligacyjnych
niewiele się zmieniło – w dalszym ciągu, w ujęciu realnym, taka inwestycja
powoduje realny spadek wartości.
Taką stopę zwrotu z inwestycji osiągniemy jeżeli
kupimy obligacje skarbowe i będziemy trzymać je w portfelu inwestycyjnym do
momentu wykupu, czyli przez dziesięć lat.
Antagoniści powyższych dwóch
informacji mogą podnosić argument, że to przecież sytuacja na teraz, inflacja ma
hamować, w ślad za nią zaczną spadać rentowności obligacji skarbowych, a w
konsekwencji rosnąć ich ceny. W normalnych okolicznościach rzeczywiście tak by
to zapewne wyglądało. W Rock Solid Investments zarządzając własnymi środkami, a
w naszej spółce zależnej RSI AIFM opiekując się środkami inwestorów, zawsze
stawiamy na prostotę. Cena obligacji skarbowych, jak każdego innego dobra czy
to konsumpcyjnego czy inwestycyjnego jest wynikiem kształtowania się relacji
podaży i popytu na to dobro. Wyjaśniając w jednym zdaniu – jeżeli popyt
przewyższa podaż to cena rośnie, a jeżeli jest odwrotnie to cena spada.
Tak jak wspomnieliśmy w
poprzednich akapitach, po 2009 roku po stronie popytu na obligacje skarbowe
pojawili się nowi potężni gracze, a mianowicie banki centralne. W ramach
prowadzonych programów luzowania ilościowego, banki centralne w USA (FED) i w strefie euro (EBC)_ w latach 2009 – 2021
kupiły obligacje o wartości odpowiednio 9 bilionów dolarów (FED) i 5 bilionów
euro (EBC), z czego lwią część stanowiły obligacje skarbowe. To już historia i
obecnie oba banki centralne albo rozpoczęły redukcję tej kwoty (FED), albo się
do niej przymierzają (EBC). Ponownie wyjaśniając w prostych słowach – oba banki
nie kupują (FED) lub nie będą kupować (EBC) obligacji skarbowych. Z kolei po
stronie podaży, zwłaszcza na Starym Kontynencie, pojawi się kilkaset miliardów
euro nowych obligacji, które posłużą do sfinansowania m.in. skutków kryzysu
energetycznego (nawet nie interesując się bardzo inwestowaniem i gospodarką, zapewne
wielu z was słyszało o tym, że same tylko Niemcy chcą przeznaczyć na walkę z
kryzysem energetycznym dodatkowe 200 miliardów euro). Oczywiście nie jest tak, że
nagle nie będzie miał kto tych obligacji kupić. Zgodnie z prawem popytu i
podaży, taka sytuacja spowoduje nic więcej jak niższą cenę, która zrównoważy
zwiększoną podaż i zmniejszony popyt.
Czy więc jest to moment na
kupowanie niemieckich czy amerykańskich obligacji skarbowych? Co do zasady
każdy inwestor globalny, który posiada portfel inwestycyjny nie składający się
w 100% z akcji powinien w nim posiadać obligacje
skarbowe z tych jurysdykcji. W naszej ocenie nie jest to jednak moment, w
którym powinniśmy ochoczo zwiększać zaangażowanie w te aktywa. Relacja podaży i
popytu na ten moment jest niekorzystna. Jeżeli więc mielibyśmy już zwiększać
zaangażowanie w te instrumenty to warto zastanowić się nad „nieco” krótszymi
terminami zapadalności niż 10-letnie.
10-letnia amerykańska obligacja
skarbowa pozwoli nam, przy założeniu trzymania jej do terminu wykupu, zarobić 3,9% w skali roku, a amerykański bon
skarbowy, który zostanie wykupiony za 3 miesiące, w skali roku wygeneruje stopę
zwrotu na poziomie 3,6%, czyli jedynie 0,3 pkt % mniej. Na tle lokat bankowych
w USD oferowanych przez rodzime banki to bardzo atrakcyjna stopa zwrotu.
Dodatkowo można na taki procent ulokować nieograniczone środki. W przypadku
Niemiec ta relacja jest nieco gorsza, bo 10-letnia niemiecka obligacja skarbowa,
zakładając, że przetrzymamy ją 10 lat, da nam zarobić obecnie 2,3% w skali
roku, a 3-miesięczny bon skarbowy jedynie 0,8% w skali roku. Biorąc jednak pod
uwagę gorsze, pod kątem popytu i podaży, perspektywy dla niemieckich obligacji,
lepszym pomysłem wydaje się ulokowanie środków w instrument zapadający za trzy
miesiące niż za 10 lat. Ten 10-letni za trzy miesiące może być wart nawet mniej
niż obecnie.
Radosław Piotrowski
Doradca Inwestycyjny
Niniejszy materiał powstał we współpracy ze spółką RSI AIFM,
podmiotem zarządzającym aktywami wpisanym do rejestru Zarządzających
Alternatywnymi Spółkami Inwestycyjnymi prowadzonym przez Komisję Nadzoru
Finansowego. Materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego
sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest
ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów
wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi
rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej
rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie
instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o
obrocie instrumentami finansowymi.
[1] Stany
Zjednoczone posiadają rating AAA nadany przez agencje Fitch i Moody’s i AA+
nadany przez agencję S&P, natomiast Niemcy posiadają rating AAA u
wszystkich trzech agencji (S&P, Fitch i Moody’s)
Zapraszamy do podsumowania miesiąca września dla alternatywnego funduszu inwestycyjnego Multistrategia. Wrzesień jako miesiąc nie był dla inwestorów zbyt łaskawy. Globalne rynki finansowe zachowywały się koszmarnie. To był najgorszy miesiąc na globalnym rynku akcji od marca 2020 roku czyli miesiąca, w których mieliśmy apogeum paniki związanej z epidemią koronawirusa. Na tym tle fundusz Multistrategia poradził sobie całkiem przyzwoicie. Stosując terminologię szkolną, możemy wystawić sobie ocenę dobrą. Na taki stan rzeczy miały wpływ alternatywne pomysły inwestycyjne. Sam rozkład tychże pomysłów mógłby sugerować, że wcale tak dobrze nam nie szło, bo w miesiącu wrześniu mieliśmy cztery pomysły trafione i cztery nietrafione. Jeden z pomysłów nam wyjątkowo wyszedł. Był on z perspektywy polskiego inwestora nieco awangardowy, ponieważ polegał na zajęciu odpowiedniej ekspozycji w kontraktach terminowych na tzw. półtusze wieprzowe. Można powiedzieć troszkę humorystycznie, że za ochronę kapitału w ujęciu nominalnym w miesiącu wrześniu dla rynków finansowych w pełni odpowiadają świnki.
Od początku funkcjonowania funduszu czyli jego operacyjnego startu w lipcu 2021 roku wynik to jest +1,8%. FILM Perspektywy postrzegamy umiarkowanie pozytywnie jeżeli chodzi o cały rynek i tak też będziemy starali się fundusz pozycjonować i wbrew powszechnie panującej opinii, że będzie jeszcze gorzej, my tak nie uważamy. Kolejnego materiału wideo na temat funduszu mogą Państwo spodziewać się po zakończeniu tego kwartału, będącego jednocześnie ostatnim kwartałem tego roku. Takie podsumowanie kwartalne będzie też podsumowaniem roku kalendarzowego działalności funduszu.
Dziękuję Państwu za uwagę i do usłyszenia.
Jak kształtowały się wyniki Funduszu w poprzednich miesiącach?
Agresja Rosji na
Ukrainę spowodowała duży wzrost zainteresowania surowcami czy też towarami (ang.
commodities) jako potencjalnym kierunkiem inwestycyjnym. Narracja o dużym
udziale obu krajów w produkcji i eksporcie sporej grupy surowców i potencjalne
zakłócenia w ich dostawach w związku z wojną, w połączeniu z imponującą stopą
zwrotu tej klasy aktywów w 2021 roku, stanowiły silne argumenty w rękach
promotorów tezy, że commodities mogą osiągnąć równie spektakularne wyniki
jak w roku ubiegłym, chroniąc portfele inwestorów przed inwestycyjną wojenną
zawieruchą.
W Rock Solid Investments byliśmy sceptycznie nastawieni do takiej inwestycji, wskazując, że surowce to bardzo zróżnicowana grupa i o ile niektóre z nich (np. gaz ziemny) rzeczywiście są narażone na zaburzenia podaży, to niekoniecznie wszystkie. Wyraz temu daliśmy zaraz po wybuchu konfliktu w nagraniu z 25 lutego tego roku Co zrobić z portfelem inwestycyjnym w obliczu ataku Rosji na Ukrainę?
Od rozpoczęcia
rosyjskiej agresji minęło już siedem miesięcy, dlatego dziś postanowiliśmy
sprawdzić czy towary jako klasa aktywów rzeczywiście były w stanie ochronić
portfele inwestorów przed rynkowym zamieszaniem, którego jednym ze sprawców,
ale nie jedynym, był wybuch wojny w Ukrainie.
Skuteczność
inwestycji w surowce można rozpatrywać w ujęciu absolutnym oraz jako
alternatywę dla innych tradycyjnych klas aktywów takich jak akcje i obligacje.
W pierwszym przypadku jeżeli byłeś drogi czytelniku mistrzem tzw. market
timingu czyli 24 lutego nabyłeś produkt inwestycyjny, który śledzi zachowanie
popularnych indeksów surowcowych szerokiego rynku, czyli grupy wielu commodities
i nadal go posiadasz w swoim portfelu inwestycyjnym, to zbyt dużych powodów do
zadowolenia mieć nie możesz. Co prawda stopa zwrotu w ujęciu nominalnym albo
oscyluje w okolicach zera albo jest delikatnie ujemna, ale pozostawienie tych
środków w gotówce przyniosłoby z perspektywy minionych siedmiu miesięcy lepsze
rezultaty biorąc po uwagę rosnące stopy procentowe. W ujęciu realnym (czyli po
uwzględnieniu inflacji) zwrot z twojej inwestycji jest jednak istotnie ujemny.
W tym konkretnym przypadku towary rozumiane jako klasa aktywów stanowiły więc
słabe zabezpieczenie przed wojną i inflacją.
Surowce, jako
alternatywa do tradycyjnych klas aktywów takich jak akcje czy obligacje, sprawdziły
się z kolei bardzo dobrze. Stopa zwrotu jaką wygenerowały commodities od
24 lutego jest zdecydowanie lepsza niż ta osiągnięta z inwestycji w akcje lub
obligacje. Dodanie 15% towarów do portfela inwestycyjnego, który składał się w
60% z akcji i 40% z obligacji (tzw. portfel 60/40) i stworzenie portfela złożonego
w 50% z akcji, 35% z obligacji i 15% z commodities (tzw. portfel
50/35/15) wpłynęło na poprawę stopy zwrotu z takiego portfela oraz ograniczenie
ryzyka rozumianego jako możliwa w danym okresie do poniesienia maksymalna
przecena portfela.
Z taką interpretacją
są jednak dwa, nazwijmy je „z życia wziętymi”, problemy. Jakby nie patrzeć to
dużo lepszym pomysłem na poinwazyjne ulokowanie kapitału było po prostu
trzymanie go w gotówce – osiągnięte z takiej lokaty wyniki byłyby jeszcze lepsze
pod kątem stopy zwrotu i ryzyka niż te z dodatkiem surowców. Przy okazji
zaoszczędziłaby inwestorowi sporo emocji, bo surowce w minionych siedmiu miesiącach
przeżywały prawdziwą huśtawkę nastrojów. Po drugie, wydaje się mało
prawdopodobne, że po informacji o pierwszych rakietach trafiających w
ukraińskie miasta 24 lutego, statystyczny inwestor indywidualny nabył tego
samego dnia produkt inwestycyjny śledzący zachowanie cen surowców. Bardziej
realnym scenariuszem jest ten, że zakupu w najlepszym wypadku dokonał kilka dni
lub nawet tygodni później, co sprawia, że osiągnięta stopa zwrotu może być
niższa, a w skrajnym przypadku nawet gorsza od stopy zwrotu z inwestycji w
akcje lub obligacje.
Tyle o przeszłości. Dużo ciekawsza wydaje się odpowiedź na pytanie jak commodities mogą zachowywać się w przyszłości. Nasi regularni czytelnicy wiedzą, że nie udzielamy w ramach Rock Solid Investments porad inwestycyjnych. Wraz z kontynuacją polityki zacieśniania monetarnego przez banki centralne na Świecie wzrasta ryzyko globalnej recesji. Obecnie globalna koniunktura gospodarcza wyraźnie się pogarsza. Zgodnie z prognozami Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) globalny wzrost gospodarczy spowolni w tym roku do +3,2% (względem +6,1% w roku 2021), a w 2023 roku dynamika PKB spowolni do +2,9%. W ślad za spowolnieniem gospodarczym i wyższymi stopami procentowymi spowolni także dynamika inflacji, która obecnie tak daje się we znaki większości gospodarek i społeczeństw. Według IMF, na koniec tego roku prognozowana inflacja na Świecie ma wynieść 8,3%, ale już na koniec 2023 roku powinna spaść do 4,1%. Środowisko spowolnienia gospodarczego i spadającej dynamiki inflacji historycznie nie sprzyjało zachowaniu cen surowców.
Jeżeli taki
scenariusz miałby się obecnie powtórzyć to przecena commodities zapoczątkowana
w czerwcu tego roku mogłaby być kontynuowana. Trzeba jednak jednocześnie
pamiętać, że towar, towarowi nierówny. O ile w przypadku realizacji powyższego
scenariusza, perspektywy dla surowców rozumianych jako całość pozostaną
negatywne, to poszczególne surowce wchodzące w skład indeksów surowcowych mogą
zachowywać się odmiennie, a same indeksy mogą doświadczać krótkoterminowych
rajdów na kształt tego jaki mogliśmy zaobserwować w sierpniu tego roku. Z kolei
gdyby w na chwilę obecną mało prawdopodobnym scenariuszu, banki centralne znacząco
„spuściły z tonu”, wzrost gospodarczy z jakiegoś powodu by przyspieszył,
mogłoby to pozytywnie wpłynąć na zachowanie cen surowców.
Radosław
Piotrowski
Doradca
Inwestycyjny
Niniejszy materiał powstał we
współpracy ze spółką RSI AIFM, podmiotem zarządzającym aktywami wpisanym do
rejestru Zarządzających Alternatywnymi Spółkami Inwestycyjnymi prowadzonym
przez Komisję Nadzoru Finansowego. Materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego
autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach
informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna
lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych.
Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej,
analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej
transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia
29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.
W
dzisiejszym nagraniu staramy się odpowiedzieć na pytanie dlaczego niektóre z
rynków rozwiniętych akcyjnych zachowują się w tym roku zdecydowanie lepiej na
tle innych. Jeżeli spojrzymy na globalny rozwinięty rynek akcji, to tworzą go
głównie cztery obszary geograficzne: Stany Zjednoczone, strefa euro, Wielka
Brytania oraz Japonia, w którym górują Stany Zjednoczone.
Patrząc
na zachowanie tych czterech rynków w tym roku, to co bardzo rzuca się w oczy to
jest to, że spośród tej czwórki rynek brytyjski oraz rynek japoński zachowują
się zdecydowanie lepiej niż rynek akcji ze strefy euro oraz rynek amerykański.
Oczywiście
zainwestowanie na żadnym z tych rynków, jeżeli inwestowaliśmy w indeksy, nie
uchroniło nas przed tegoroczną stratą, natomiast myślę, że wielu inwestorów,
którzy inwestowali na rynku amerykańskim czy na starym kontynencie, chętnie
zamieniłoby stopę zwrotu którą osiągnęli z inwestycji czy to w indeks S&P500
czy indeks Eurostoxx50 na stopę zwrotu jaką mogli osiągnąć z indeksu FTSE100
czyli głównego indeksu akcyjnego z Wielkiej Brytanii czy indeksu TOPIX czyli
głównego indeksu akcyjnego z rynku japońskiego.
Dlaczego
te dwa rynki zachowują się zdecydowanie lepiej niż rynki europejskie i amerykańskie?
Dzisiejszy
inwestor na wczorajszych wzrostach nie zarabia, czy też na wczorajszych
spadkach nie traci, więc sam fakt, że te indeksy zajmowały się lepiej w
przeszłości, mam tu na myśli TOPIX i FTSE100, nie sprawia, że będą zachowywały
się lepiej w przyszłości.
Nie
odpowiemy na pytanie czy naszym zdaniem rynki brytyjski i japoński dalej będą
zachowywały się lepiej niż rynki amerykański i europejski, natomiast uważamy,
że porcja wiedzy którą przekazaliśmy w tym materiale sprawi, że duża rzesza
widzów przez pryzmat czy to kursu walutowego czy polityki monetarnej, która
jest prowadzona przez banki centralne z tamtejszych krajów bądź perspektyw tych
dwóch zmiennych, będzie mogła samodzielnie na te pytania odpowiedzieć.
Dziękuję
Państwu za uwagę do usłyszenia i zobaczenie następnym razem.