W górę czy w dół? Oto jest pytanie.

Na początku uprzedzamy, że dziś będzie nieco nietypowo, bo poprosimy naszych czytelników o opinię.

Czwartkowa przecena na amerykańskim rynku akcji (S&P500 -5,9%) przypomniała nadmiernym entuzjastom, że istnieje coś takiego jak zmienność rynkowa. O ile nie była to największa jednodniowa negatywna zmiana wartości indeksu  S&P500 w tym roku, to byłaby takową w roku 2019, 2018, 2017, 2016, 2015, 2014, 2013 i 2012.

Na marginesie można wspomnieć, że inwestor na rynku akcji, który przestrzega prostych zasad, mógł przynajmniej częściowo uchronić swój portfel inwestycyjny przed tą przeceną, zabezpieczając go zawczasu, mając na uwadze euforyczny sentyment rynkowy, na który od końca maja wskazywały odczyty wskaźnika panika-euforia (o samym wskaźniku więcej w dalszej części artykułu).

Wykres 1 – Zachowanie kontraktu terminowego futures na zmienność (VIX FUT JUN0) i wskaźnika RSI (z ang. Relative Strength Index) dla tego kontraktu (12 Marzec 20 – 11 Czerwiec 20)

Źródło: Refinitiv Eikon

Nie o zabezpieczaniu przeszłych zysków zamierzamy jednak dzisiaj pisać, a o swoistym dysonansie poznawczym, z którym jako inwestorzy obecnie się mierzymy.

Nasi czytelnicy wiedzą, że w krótkich okresach czasu (do 1 roku) przy podejmowaniu własnych decyzji inwestycyjnych kierujemy się praktycznie tylko wskaźnikami sentymentu rynkowego (jak pokazuje powyższy wykres wspierając się czasami odczytami analizy technicznej – przy czym związek pomiędzy sympatią dla wskaźnika RSI i tym jak się nazywamy jest zupełnie przypadkowy).

A, że to podejście rzadko kiedy nas zawodziło, to nie czuliśmy do tej pory zbyt dużej potrzeby żeby je zmieniać. Nawiązując jednak do zeszłotygodniowego artykułu Czy Światu grozi gwałtowny wzrost inflacji? nie byłoby zbyt mądrym kurczowe trzymanie się jedynej obranej drogi w obliczu ewentualnego pojawienia się nowych okoliczności czy czynników. Z takim dylematem mierzymy się obecnie.

Wykres 2 – Wskaźnik Panika-euforia (lewy wykres) i zachowanie portfela inwestycyjnego złożonego z akcji, obligacji i towarów (multi-asset portfolio) na tle zmiany bilansów banków centralnych (prawy wykres)

Źródło: Citigroup, JP Morgan

Pomimo zeszłotygodniowej przeceny, nasz ulubiony wskaźnik sentymentu nadal znajduje się w obszarach bardzo euforycznych (wyżej był tylko na przełomie XX i XXI wieku). Sugerowałoby to kontynuację ostrożnego podejścia do ryzyka we własnych inwestycjach.

Z drugiej strony, jak pokazuje pokryzysowa historia (mamy tu na myśli kryzys finansowy w latach 2008-2009), w okresach, w których mieliśmy do czynienia z programami luzowania ilościowego skutkującymi wzrostem wartości bilansów banków centralnych, portfel inwestycyjny złożony m.in. z akcji, obligacji korporacyjnych i towarów dostarczał przyzwoitych, nierzadko dwucyfrowych rocznych stóp zwrotu.

Pozytywne podejście do ponoszenia ryzyka inwestycyjnego byłoby w tym wypadku zgodne z popularnym wśród globalnej społeczności inwestycyjnej hasłem aby „nie walczyć z amerykańskim bankiem centralnym” (z ang. Don’t fight the Fed). Mamy na ten temat pewne przemyślenia (wydaje nam się, że częściowo zawarliśmy je w tym artykule), ale jesteśmy ciekawi jak wy jako czytelnicy naszych artykułów, podeszlibyście do opisanej sytuacji rynkowej?

Autor: Radosław Piotrowski, Doradca Inwestycyjny

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Czy Światu grozi gwałtowny wzrost inflacji?

W ostatnich tygodniach w przestrzeni publicznej można było usłyszeć opinie, że Świat wkrótce będzie musiał zmierzyć się z dużym wzrostem inflacji. Na poziomie całego globu, a szczególnie gospodarek rozwiniętych (Stany Zjednoczone, Unia Europejska, Japonia), od czasu sprzed poprzedniego kryzysu w latach 2008-2009, trudno wypatrywać wzrostu inflacji powyżej celu inflacyjnego ustalonego przez banki centralne w tych krajach.

Co więc miałoby spowodować ów wzrost inflacji? Postanowiłem to sprawdzić.

Mikołaj Kopernik znał się na rzeczy – o ilościowej teorii pieniądza słów kilka

Jedną z bardzo popularnych, a jednocześnie dosyć prostych do zrozumienia teorii wyjaśniających co wpływa na wzrost cen (a więc inflację) jest tzw. ilościowa teoria pieniądza. Wskazuje ona na istnienie zależności pomiędzy ilością pieniądza znajdującego się obiegu, a poziomem cen. Jeżeli ilość pieniądza w obiegu rośnie, wzrastają też ceny i vice versa. Mało kto wie, ale pierwszy o tej relacji pisał już w 1517 roku Mikołaj Kopernik.

Współczesną wersję tej teorii, której odzwierciedleniem jest tzw. równanie Fishera, zawdzięczamy amerykańskiemu ekonomiście Irvingowi Fisher’owi. W latach 70. XX wieku ilościową teorię pieniądza „odkurzył” kolejny amerykański ekonomista Milton Friedman pod postacią monetaryzmu, którego był głównym teoretykiem.

Zgodnie z definicją Słownika Języka Polskiego pod pojęciem „teorii” należy rozumieć „koncepcję opartą na poznaniu i zrozumieniu istotnych czynników kształtujących pewną sferę rzeczywistości”. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że teoria, która w danym momencie czy nawet okresie czasu właściwie opisuje czy wyjaśnia rzeczywistość niekoniecznie będzie sprawdzała się do nieskończoności (chociażby ze względu na to, że mogą pojawić się nowe czynniki, z którymi w momencie formułowania danej teorii nie mieliśmy do czynienia).

Dobrym przykładem może tu być historia funduszu hedgingowego LTCM (z ang. Long-Term Capital Management), którego partnerami zarządzającymi byli m.in. Robert Merton i Myron Scholes, laureaci Nagrody Nobla z ekonomii w 1997 roku.

Jak w pokryzysowej rzeczywistości lat 2008-2009 w praktyce funkcjonuje ilościowa teoria pieniądza, postanowiliśmy sprawdzić na przykładzie gospodarki amerykańskiej, w której ilość pieniądza w obiegu, za sprawą programów luzowania monetarnego (zwanych potocznie „dodrukiem pieniądza”) praktycznie stale rośnie.

Wykres 1 – Ilość pieniądza w obiegu (tzw. baza monetarna) (fioletowa linia) na tle bazowej inflacji PCE (z ang. Personal Consumption Expenditures) (niebieska linia)

Źródło: Refinitiv Eikon

Pomimo wzrostu bazy monetarnej z poziomy około 1 biliona USD w roku 2008 do blisko 4 bilionów USD w zeszłym roku, inflacja bazowa za Oceanem (czyli bez uwzględniania zmian cen żywności i energii, na które polityka monetarna banku centralnego nie ma zbyt dużego wpływu), jedynie dwukrotnie minimalnie przekroczyła poziom 2%. Czemuż więc tym razem po uruchomieniu kolejnego programu luzowania monetarnego  (skutkującego jak na razie wzrostem bazy monetarnej do poziomu 5 bilionów USD) nagle „ni stąd ni z owąd” inflacja miałaby zacząć rosnąć skoro nie nastąpiło to w poprzednich 10 latach?

Nie do końca wiemy, ale pamiętamy podobną dyskusję wśród globalnej społeczności inwestycyjnej w latach 2010-2013 i pojawiające się wtedy obawy o drastyczny wzrost inflacji, który w skali Świata jednak nie nastąpił.

Patrząc na oczekiwania inflacyjne za Oceanem (liczbowe odzwierciedlenie postrzegania perspektyw związanych z inflacją) też trudno doszukiwać się ryzyka dynamicznego wzrostu inflacji w najbliższych 5 latach.

Wykres 2 – Oczekiwania inflacyjne w Stanach Zjednoczonych

Źródło: Refinitiv Eikon

Autor: Radosław Piotrowski, Doradca Inwestycyjny

Jak bez ryzyka wygenerować dodatkowy zysk z portfela inwestycyjnego?

Dla statystycznego Kowalskiego głównym źródłem stopy zwrotu z inwestycji z portfela złożonego z różnych instrumentów finansowych jest zmiana wartości tych instrumentów oraz wypłacane przez te instrumenty okresowe dywidendy lub kupony.

Istotność obu źródeł stopy zwrotu zależy od rodzaju instrumentu finansowego, ale nawet na rynku akcji, gdzie zmiana wartości odgrywa większą rolę niż wypłacana dywidenda, ta druga stanowi element znacząco wpływający na łączną stopę zwrotu z inwestycji, zwłaszcza jeżeli, zgodnie ze sztuką, inwestujemy na rynku akcji w kilkuletnim horyzoncie inwestycyjnym.

Wykres – 10-letnia stopa zwrotu z indeksu S&P500 z uwzględnieniem dywidend wypłacanych przez spółki wchodzące w skład indeksu (fioletowa linia) i biorąca pod uwagę jedynie samą zmianę ceny, bez dywidend (niebieska linia)

Źródło: Refinitiv Eikon

Mało który Kowalski o tym wie, ale inwestycje na globalnym rynku finansowym oferują przynajmniej jeszcze jedno dodatkowe źródło stopy zwrotu, nawet z perspektywy inwestora indywidualnego. Niestety żeby z owego źródła skorzystać trzeba poszukać dostawcy usług maklerskich spoza naszego kraju. Niewielki rozmiar rodzimego rynku kapitałowego w połączeniu z kosztami wprowadzania niestandardowych, dodatkowych rozwiązań maklerskich, w tym wypadku dla klientów indywidualnych, sprawia, że dla lokalnych brokerów nie ma to biznesowego uzasadnienia.

W artykule z 10 maja 2019 roku Fundusze bezkosztowe, czyli jak zarabiać bez obciążania klientów pisaliśmy, że dzięki możliwości pożyczania papierów wartościowych, jakie fundusze pasywne ETF posiadają w portfelu, te wehikuły mogą wygenerować dodatkowy przychód, który pokryje koszty ich  funkcjonowania i wygeneruje dodatkowy zysk. We wspomnianym artykule pisaliśmy, że dla inwestora, posiadacza jednostek uczestnictwa funduszu ETF, źródłem dodatkowego dochodu może być operacja pożyczenia tych jednostek zainteresowanemu podmiotowi (np. funduszowi hedgingowemu, który stosuje tzw. krótką sprzedaż). W przypadku rodzimych inwestorów indywidualnych taka operacja pozostawała dla nas jednak czystą abstrakcją.

Po kilku latach spędzonych na lokalnym rynku finansowym w roli „najemników”, właśnie go opuszczamy, co pozwala nam inwestować na własny rachunek bez pytania kogokolwiek o zgodę i obawy, że komuś się to nie spodoba. A, że na wszelkie pożyteczne innowacyjne rozwiązania na rynku kapitałowym jesteśmy szeroko otwarci to z przyjemnością odkryliśmy, że na otwartym właśnie rachunku maklerskim możemy wcielić się w rolę profesjonalnego inwestora instytucjonalnego (bo takim jest fundusz ETF) i pożyczać zainteresowanym podmiotom papiery wartościowe, które mamy w swoim portfelu inwestycyjnym pobierając za to drobną opłatę.

Tabela – Oprocentowanie (Interest Rate on Customer Collateral (%)) kwoty depozytu zabezpieczającego (Collateral Amount) otrzymanego za pożyczone z portfela inwestycyjnego papiery wartościowe

Źródło: Interactive Brokers

Dzięki posiadaniu w portfelu inwestycyjnym papierów wartościowych, które inni inwestorzy chcieli pożyczyć, możemy na kwocie środków pieniężnych, którą ci inwestorzy zdeponowali jako zabezpieczenie takiej pożyczki, generować dodatkową stopę zwrotu. W tym konkretnym przypadku waha się ona pomiędzy 0,03%, a 0,73% w skali roku w zależności od papieru wartościowego będącego przedmiotem pożyczki. Nie jest to może dużo, ale w ujęciu zagregowanym generuje dodatkowy dochód w wysokości 0,3% rocznie, a więc porównywalny do tego uzyskanego na lokacie bankowej czy koncie oszczędnościowym w obecnym środowisku bardzo niskich stóp procentowych. Różnica polega na tym, że oszczędzając na lokacie czy koncie oszczędnościowym owe 0,3% to nasz jedyny dochód. W przypadku inwestycji na rynku kapitałowym jest to jedynie dodatek, który niejako dostajemy przy minimalnym ryzyku (bo wartość pożyczonych papierów jest zabezpieczona odpowiednią kwotą środków pieniężnych).

Kryzys jest i trzeba umiejętnie iść do przodu

W dniu 22 maja 2020 roku odbyła się debata pt. „O inwestowaniu pasywnym w dobie kryzysu”, zorganizowana przez Artura Wiśniewskiego ze Stockbroker.pl. O obecnej sytuacji gospodarczej, kryzysie i zmienności rynkowej rozmawiali:

Robert Sochacki, CFA, członek zarządu spółki Beta Securities.
Dariusz Lasek, DI, MPW, wiceprezes zarządu i dyrektor inwestycyjny TFI PZU.
Radosław Piotrowski, MPW, DI, CFA, CAIA, Rock Solid Investments, doświadczony zarządzający specjalizujący się w zagranicznych funduszach ETF.

„Dziękuję za możliwość ciekawej i merytorycznej dyskusji w renomowanym gronie specjalistów – Radek Piotrowski, założyciel RSI.

Ciekawe tezy wypracowane podczas debaty:

  • Mamy kryzys w realnej gospodarce, ale rynki finansowe, dyskontując poprawę w przyszłym roku, z pomocą banków centralnych i rządów szybko otrząsnęły się z lutowo-marcowej przeceny.
  • Pasywne fundusze poradziły sobie, w przeciwieństwie do ich aktywnie zarządzanych „kolegów”, dobrze podczas wyprzedaży – inwestorzy w marcu kupowali akcyjne ETFy, nieco gorzej sytuacja wyglądała w przypadku ETFów dłużnych i towarowych.
  • Inwestując w ETFy towarowe należy zwracać uwagę na sposób w jaki uzyskują one ekspozycję na dany towar – często jakość odwzorowania jest słaba, a wyjątkiem jest tu złoto.
  • Lepszym sposobem na uzyskanie ekspozycji z dźwignią / zlewarowaną (z ang. leveraged) czy odwróconą (z ang. short / inverse) na dany indeks w horyzoncie dłuższym niż 1 dzień, jest krótka sprzedaż lub instrumenty pochodne, a nie ETFy odwrócone lub z dźwignią.
  • Ze względu na profil inwestorów funduszy pasywnych (bardziej świadomi inwestorzy detaliczni, inwestorzy instytucjonalni) względem funduszy aktywnych (duży udział inwestorów „przypadkowych”), fundusze pasywne stabilizowały zachowanie rynków akcji w marcu (fundusze aktywne ją „zaogniały”).
  • Skup ETFów inwestujących w obligacje korporacyjne przez banki centralne jest ciekawym narzędziem stabilizującym ten segment rynku i zabezpiecza bankierów centralnych przed zarzutem faworyzowania niektórych emitentów względem innych dzięki kupowaniu „całego rynku”.


Debatę obejrzysz tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=dKMFQgPmEIU

Jak zarobić na inwestowaniu w wartość?

Gorsze zachowanie stylu polegającego na inwestowaniu w wartość (z ang. value investing) względem inwestowania we wzrost (z ang. growth investing) od 2007 roku jest tematem wielu dyskusji od dłuższego czasu. Często spotykanym wnioskiem z tych dyskusji jest to, że ten ponad 13-letni okres gorszego zachowania value investing spowodował, że spółki value są rekordowo tanie względem spółek growth i to powinno wpłynąć na ich lepsze zachowanie.

Jakie jest moje zdanie na ten temat? Zapraszam do lektury artykułu.

Na początek wyjaśnię w prostych słowach co kryje się pod pojęciami „inwestowania w wartość” i „inwestowania we wzrost”.

Value investing oznacza inwestowanie w akcje spółek, których cena jest niższa niż wynikałoby to z ich fundamentów (czyli akcje tzw. niedowartościowanych spółek), z kolei growth investing to inwestowanie w akcje spółek, których sprzedaż i zyski rosną w tempie szybszym niż dla szerokiego rynku.

Rozprawiając się szybko z argumentem o ‘taniości’ spółek value można powiedzieć, że rekordowo tanie względem spółek growth były one w 2019, 2018, 2017, itd. i nie spowodowało to trwałej poprawy ich relatywnego zachowania względem spółek growth.

Wykres 1 – Relatywne zachowanie value investing względem growth investing na Świecie w latach 1974 – 2020

Źródło: Goldman Sachs

Dużo w tym temacie wyjaśnia fakt, że growth to w dużej mierze spółki technologiczne lub quasi-technologiczne, takie jak Amazon, Alphabet czy Facebook formalnie należące do sektorów odpowiednio konsumenckiego cyklicznego (Amazon) i komunikacyjnego (Alphabet, Facebook).

Jeżeli dorzucimy do tego grona Netflix (także formalnie sektor komunikacyjny) to 10 największych spółek growth to technologia lub wspomniana czwórka czyli Amazon, Alphabet, Facebook i Netflix

Z kolei patrząc na value, dominującą rolę odgrywa ochrona zdrowia (co akurat obecnie jest zaletą), ale na kolejnych pozycjach jest już dużo gorzej. Inwestowanie w wartość to przede wszystkim sektor finansowy, konsumencki niecykliczny (np. Wallmart), tradycyjna telekomunikacja (Verizon, AT&T), przemysłowy czy energetyczny.

Chcąc pokusić się o podsumowanie tego koktajlu sektorów i spółek w obu stylach inwestowania, wśród spółek growth dominują sektory czy spółki, które odgrywają wiodącą rolę w trwającej „cyfrowej rewolucji”. Obecna sytuacja związana z pandemią i jej potencjalne długoterminowe konsekwencje, powinna jeszcze je wzmocnić, podczas gdy value investing to dominująca rola sektorów „starej ekonomii”, których rola systematycznie maleje oraz sektor finansowy, którego główni reprezentanci – banki, operują praktycznie od poprzedniego kryzysu 2008-2009 w niekorzystnym dla nich środowisku bardzo niskich czy wręcz ujemnych stóp procentowych.

Czy więc value investing skazane jest na permanentnie gorsze zachowanie od growth investing?

Niekoniecznie, bo o ile długoterminowo nie widzę powodów, dla których inwestowanie w wartość miałoby powrócić do trwałego trendu wzrostowego względem inwestowania we wzrost, to nie można wykluczyć krótkoterminowych „zrywów” tego stylu inwestowania. Dobrym zobrazowaniem tego mógłby być wykres 1, jeżeli zamienilibyśmy value i growth rolami w latach 1974 – 2007. Strukturalnie dominowało wtedy value investing, ale growth też miało swoje lepsze okresy, czasem nawet trwające kilka lat (np. okres 1995 – 2000). Od 2007 roku role trwale się odwróciły – dominuje growth, ale value też potrafi pokazać się z dobrej strony (jak np. lata 2016 – 2017).

Przy czym jeżeli miałbym postawić na inwestowanie w wartość względem inwestowania we wzrost, wybrałbym rynek europejski. Sektora technologicznego i spółek „trwale” wzrostowych (z ang. secular growth) jest na nim zdecydowanie mniej (nieco ponad 7% względem 27% w Stanach Zjednoczonych) i są to raczej producenci podzespołów (praktycznie wszyscy wiedzą co to Microsoft Apple, ale niekoniecznie słyszeli o ASML, a to największa europejska spółka technologiczna) czy specjalistycznych rozwiązań (np.SAP).

Czy obecne otoczenie rynkowe sprzyja więc „zrywowi” value względem growth na europejskim rynku akcji?

W ostatnich 13 latach okresom, w którym value było lepsze niż growth towarzyszył wzrost wskaźnika PMI z bardzo niskich poziomów. Z analogiczną sytuacją mamy do czynienia obecnie – pandemia koronawirusa i towarzyszące jej zamknięcie gospodarek, spowodowało drastyczny spadek tego wskaźnika. Stopniowe łagodzenie obostrzeń powoduje, że w najbliższych miesiącach spodziewane jest jego odbicie.

Wykres 2 – Inwestowanie w wartość względem inwestowania we wzrost w Europie na tle wskaźnika PMI

Źródło: JP Morgan

W poszukiwaniu odpowiedzi na to czy tak się stanie, warto także obserwować zachowanie niemieckich 10-letnich obligacji skarbowych – w latach 2010-2011, 2013 czy 2016-2017 ich rentowności rosły.

Amatorzy inwestowania w wartość nie powinni jednak moim zdaniem mieć złudzeń, że nastąpi trwała relatywna poprawa zachowania tego stylu inwestowania względem growth investing. Jeżeli analogią miałby być chiński rynek akcji, to odbiciu chińskiego PMI towarzyszyło lepsze zachowanie chińskich banków względem sektora technologicznego, które trwało jednak około miesiąca.

Wykres 3 – Zachowanie chińskich banków na tle sektora technologicznego, a chiński PMI dla przemysłu

Źródło: JP Morgan

Radosław Piotrowski

Doradca Inwestycyjny

O inwestowaniu pasywnym w dobie kryzysu – debata

W piątek 22 maja 2020 roku o godzinie 11:00, Radosław Piotrowski, Założyciel RSI weźmie udział w debacie pt. „O inwestowaniu pasywnym w dobie kryzysu”.

Tematy:

  • Jak fundusze pasywne radzą sobie podczas kryzysu? 
  • Jak w tym czasie wygląda ich płynność i skuteczność?
  • ETF-y obligacyjne – dlaczego notowane są z dyskontem?
  • Ropa, złoto i inne towary – z czego wynikają aktualne problemy ETF? 
  • Czy są obszary inwestycyjne, w przypadku których ETF-y się nie sprawdzają?
  • Czy warto inwestować w ETF-y odwrócone i lewarowane?
  • Jak fundusze pasywne wpływają na rynek w czasie bessy? Czy przedłużają dekoniunkturę giełdową? 
  • Czy ich wpływ różni się od funduszy aktywnie zarządzanych i innych inwestorów instytucjonalnych?
  • Dlaczego banki centralne skupują ETF-y? Jaki jest tego sens? Co z ryzykiem systemowym?

Uczestnicy:

  • Robert Sochacki, CFA, członek zarządu spółki Beta Securities.
  • Dariusz Lasek, DI, MPW, wiceprezes zarządu i dyrektor inwestycyjny TFI PZU.
  • Radosław Piotrowski, MPW, DI, CFA, CAIA, Rock Solid Investments, doświadczony zarządzający specjalizujący się w zagranicznych funduszach ETF.
  • Artur Wiśniewski, Moderator debaty, Stockbroker.pl.

Szczegóły znajdziesz tutaj: 
http://stockbroker.pl/debata-inwestowanie-pasywne-w-dobie-kryzysu/


Serdecznie zapraszamy.

Wirusoodporne instrumenty finansowe

W miesiącach poprzedzających lutowo-marcowe załamanie rynkowe, można było usłyszeć opinie (padające także z ust autorytetów rynkowych), które sugerowały, że fundusze pasywne typu ETF (z ang. Exchange Traded Funds ) mogą w znacznym stopniu przyczynić się do kolejnej bessy. W dzisiejszym artykule postanowiłem sprawdzić czy rzeczywiście mogło tak być, skupiając się na rynku akcji.

ETFy to instrumenty finansowe, których popularność wśród inwestorów w ostatnich latach znacznie wzrosła. Aktywa jakie ulokowali globalni inwestorzy w funduszach ETF wzrosły z 1,3 biliona USD na koniec 2010 roku do 6,2 biliona USD na koniec 2019 roku. Teza o tym, że ETFy spotęgują skalę kolejnej bessy opierała się na tym, że te „bezmyślne” instrumenty, ślepo naśladujące zachowanie indeksów, doświadczą znacznego odpływu środków inwestorów, wskutek wzrostu awersji do ryzyka z jakim mamy do czynienia podczas bessy. Pogłębi to skalę przeceny indeksów, których zachowanie ETFy naśladują.

Bardziej osobliwa opinia z jaką się spotkałem głosiła z kolei, że w rolę stabilizatora zachowania rynku akcji wcielą się…„dobre” fundusze aktywnie zarządzane, które doświadczą napływów środków od inwestorów. Co prawda nigdy w historii takie zjawisko nie miało miejsca, ale, jak pokazała lutowo-marcowa przecena, „zawsze musi być ten pierwszy raz” (tu w rozumieniu przyczyny wystąpienia bessy, czyli globalnej pandemii).

Przecena za nami i chociaż ja nie podejmuję się w tym artykule oceny czy „dalej już będzie tylko rosło czy może jednak jeszcze spadnie” to sprawdźmy więc czy aktywne zarządzanie na rynku akcji doświadczyło „swojego pierwszego razu”, a z kolei z akcyjnych ETFów inwestorzy uciekali „w popłochu”, czyli czy „tym razem było inaczej”.

Wykres – Napływy środków do globalnych akcyjnych ETFów (ETFs) i funduszy aktywnie zarządzanych (Others) (miesięcznie, w mld USD)

Źródło: Goldman Sachs

Powyższy wykres pokazuje historię miesięcznych napływów i odpływów środków inwestorów do / z globalnych funduszy inwestycyjnych. W zasadzie tendencja od początku tego wykresu jest stała. Do ETFów z chwilowymi przerwami globalni inwestorzy stale wpłacają pieniądze, podczas gdy z funduszy aktywnie zarządzanych stale je wypłacają (także z niewielkimi przerwami). Ostatnia przecena nie była tu wyjątkiem.

Co prawda w lutym br. ETFy doświadczyły marginalnego wycofywania środków (jest to praktycznie niewidoczne na drugim słupku od prawej), ale już w marcu, po miesięcznej przerwie, do akcyjnych ETFów napłynęło ponad 30 mld USD. Z kolei skala wypłat z funduszy aktywnie zarządzanych znacząco się pogłębiła  – z niespełna 20 mld USD w lutym do ponad 80 mld USD w marcu.

Być może wyjaśnieniem takiego stanu rzeczy mogłaby być teza, że w ETFy inwestują głównie świadomi inwestorzy, przede wszystkim instytucjonalni, podczas gdy fundusze aktywnie zarządzane to domena mniej świadomych inwestorów detalicznych, wśród których dużą rolę przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych odgrywają emocje. Nie mam jednak twardych danych, które potwierdzałyby udział tych dwóch grup inwestorów w aktywach ETFów i funduszy aktywnie zarządzanych, więc nie mogę nazwać tej tezy niczym więcej niż „gdybaniem”.

Puentując – aktywnie zarządzane fundusze akcyjne muszą więc zaczekać na „swój pierwszy raz”, ponieważ tym razem było dokładnie tak samo jak w przeszłości – aktywnie zarządzane fundusze przyczyniły się do lutowo-marcowej przeceny na globalnym rynku akcji, podczas gdy ETFy ją ograniczały, zwłaszcza w marcu. Na okazję do rewanżu aktywne fundusze muszą więc poczekać do kolejnej przeceny. Może wtedy w końcu „będzie inaczej niż zwykle”…

Radosław Piotrowski

Doradca Inwestycyjny

Amerykański rynek akcji technologią stoi, czyli o top 5 spółkach słów kilka

Za nami najbardziej udany miesiąc na amerykańskim rynku akcji od 1987 roku. Naturalnym tematem do dyskusji mogłoby dziś być więc stare inwestycyjne porzekadło o sprzedaży akcji w maju (z ang. sell in May) i powrocie na rynek akcji po wakacjach. Mam jednak przeczucie, że publikacji o tym zjawisku będzie w tym miesiącu całkiem sporo, więc dziś postanowiłem się skupić na innym zjawisku.

Na tle bardzo dobrego zachowania indeksu S&P500 szczególnie wyróżniła się grupa 5 spółek, które tworzą tajemniczo brzmiący skrót „FAAMG”. Ich udział w kapitalizacji indeksu S&P500 wynosi obecnie ponad 20%. W połączeniu z ponad 28-procentowym rajdem indeksu (dane na koniec dnia 5 maja), który cechował się niską „szerokością rynku” oraz dużym rozproszeniem stóp zwrotu poszczególnych spółek czy sektorów, spotkałem się z opiniami wśród globalnej społeczności inwestycyjnej, że czyni to podstawy obecnej mini-hossy bardzo kruchymi.

W zasadzie można byłoby jedynie napisać, że „trend zwiększania przez FAAMG udziału w indeksie S&P500 to nic nowego i trwa on co najmniej od kilku lat, co było konsekwencją tego, że koszyk tych spółek zachowywał się wyraźnie lepiej od szerokiego amerykańskiego rynku na przestrzeni ostatnich lat” i na tym dzisiejszy artykuł zakończyć. Poniżej jednak garść przemyśleń czy, a jeżeli tak to w jaki sposób taka koncentracja ma znaczenie dla perspektyw dla rynków akcji za Oceanem.

Wykres 1 – Udział FAAMG w łącznej kapitalizacji rynkowej indeksu S&P500

Źródło: JP Morgan

Wykres 2 – Zachowanie spółek FAAMG na tle indeksu S&P500

Źródło: JP Morgan

Przede wszystkim możemy znaleźć na Świecie dojrzałe rynki akcji, na których koncentracja pięciu największych walorów jest wyższa. W brytyjskim indeksie FTSE100 jest to blisko 28%, a w niemieckim DAX prawie 45%.

Warto jednak zaznaczyć, że top 5 spółek dla wspomnianych indeksów jest nieco bardziej zróżnicowane sektorowo (dla FTSE100 mamy przedstawicieli sektorów ochrony zdrowia, finansowego i konsumpcyjnego, dla DAX to mieszanka IT, finansów, sektora materiałowego, przemysłowego i ochrony zdrowia), podczas gdy w Stanach Zjednoczonych to w zasadzie sektor technologiczny lub usług związanych z komunikacją internetową oraz e-commerce.

Można więc zaryzykować tezę, że top 5 to w dużym stopniu IT. Taka sytuacja nie musi jednak negatywnie wpływać na perspektywy dla całego szerokiego rynku, którego zachowanie siłą rzeczy będzie determinowane w dużym stopniu zachowaniem FAAMG. Oczywistym potencjalnym ryzykiem jest „niedowiezienie” rosnących oczekiwań inwestorów odnośnie przyszłych wyników (powszechnie uważa się, że top 5 będą beneficjentami obecnej sytuacji związanej z epidemią koronawirusa, która przyspieszy trwające już procesy digitalizacji i trudno się z tym nie zgodzić). W największym stopniu odbiłoby się to oczywiście na samych spółkach, ale siłą rzeczy ich duży udział w indeksie sprawiłby, że mógłby ucierpieć też cały rynek. Indeks stał się też coraz bardziej podatny na ryzyka specyficzne związane z branżą IT, np. ryzyka regulacyjne takie jak podatek cyfrowy. Oczywiście przeciwna sytuacja, czyli lepsze od oczekiwań wyniki czy brak materializacji ryzyk regulacyjnych stanowią z kolei szansę dla tych spółek i siłą rzeczy dla indeksu szerokiego rynku.

W mojej opinii jednak sytuacją pożądaną dla obecnego stanu rzeczy i podtrzymania obecnego pozytywnego (ale jeszcze nie euforycznego) sentymentu rynkowego byłaby sytuacja, w której gospodarki wracają na ścieżkę wzrostu i do sektorów zaliczanych do grupy „ciągle wzrostowych” (z ang. secular growth), a także dołączają te traktowane jako cykliczne (sektor finansowy, energia czy przemysł), zastępując sektory defensywne (ochrona zdrowia, użyteczność publiczna, konsumpcja niecykliczna), które obok secular growers stanowiły motor napędowy obecnej hossy na amerykańskim rynku akcji. Czy tak się stanie pokażą najbliższe tygodnie i miesiące.

Radosław Piotrowski

Doradca inwestycyjny

Jak zarobić 10% rocznie przy niewielkim ryzyku inwestycyjnym?

Dziś, zgodnie z deklaracją z zeszłotygodniowego debiutanckiego artykułu, zajmę się bardziej interesującym moim zdaniem obecnie segmentem rynku kapitałowego, za jaki uważam sektor obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym (z ang. investment grade corporate bonds).

Tytuł mojego dzisiejszego artykułu jest nieco prowokacyjny, ale w pełni pokrywa się z prawdą, co udowodnię w dalszej części artykułu. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl żeby dzisiejszy artykuł zatytułować „Jak zarobić 25% w miesiąc przy niewielkim poziomie ryzyka inwestycyjnego”.  Poniekąd to też pokrywałoby się z prawdą, ale uznałem, że byłoby to zbyt bezczelne, zwłaszcza, że taki zarobek byłby wynikiem anomalii, która, patrząc na historię subklasy aktywów, bohatera dzisiejszego wpisu oraz produktu, który śledzi jej zachowanie, zdarzyła się tylko dwukrotnie (w 2008 roku oraz w minionym miesiącu).

Wykres 1 – Zachowanie funduszu ETF śledzącego indeks amerykańskich obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym (Markit iBoxx USD Liquid Investment Grade), 1 miesiąc

Źródło: Refinitiv Eikon

Wykres 2 – Zachowanie funduszu ETF śledzącego indeks amerykańskich obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym (Markit iBoxx USD Liquid Investment Grade), 17 lat i 9 miesięcy

Źródło: Refinitiv Eikon

Intencją tego artykułu nie jest rekomendowanie konkretnych rozwiązań inwestycyjnych, bo przytaczana stopa zwrotu odnosi się do przeszłości, więc jest już nie do osiągnięcia. Jest on odpowiedzią na trwające od wielu lat na rodzimym rynku kapitałowym „próby ponownego wynalezienia koła”, rozumianego jako zysk rzędu 8-10% w skali roku bez ryzyka (mylnie rozumianego jako brak okresowych wahań wartości inwestycji), które często kończą się wynalezieniem czegoś bardziej na kształt „zgniłego jaja”.

Spożyć to jajo muszą niestety zazwyczaj inwestorzy, co cieniem kładzie się na reputacji całego rynku kapitałowego w Polsce. Chcę pokazać, że „koło” już istnieje – trzeba go tylko dobrze poszukać.

Zapewne można byłoby znaleźć wiele przykładów produktów inwestycyjnych, które mogłyby zarobić nawet więcej w przytoczonym okresie niż owe 10% (będąc precyzyjnym 175,5% podzielone przez 17 lat i 9 miesięcy daje nam zwrot średnioroczny na poziomie 9,9%). Co sprawia więc, że owa inwestycja cechowałaby się „niewielkim poziomem ryzyka inwestycyjnego”. Wskazuję cztery główne powody:

  1. Produkt, którego wykresy pokazuję powyżej to fundusz inwestycyjny otwarty, którego portfel na dzień 16 kwietnia 2020 składał się z obligacji 339 emitentów, z których ponad 99% posiadało inwestycyjny rating kredytowy nadany przez jedną z trzech największych agencji ratingowych (S&P, Moody’s, Fitch). Wśród największych emitentów wchodzących w skład portfela  znajdziemy spółki takie jak JP Morgan, Bank of America, AT&T, Citigroup, Goldman Sachs czy Apple. Nie ma więc praktycznie żadnego znaczenia bankructwo (z ang. default) jednego czy kilku emitentów, bo łącznie jest ich blisko 340, a udział największego (JP Morgan) nie przekracza 3% – portfel jest więc bardzo dobrze zdywersyfikowany. Samo bankructwo emitenta o ratingu inwestycyjnym jest z kolei zdarzeniem mało prawdopodobnym.
  2. Rozwijając ostatnie zdanie pkt 1, zagregowany rating kredytowy portfela owego funduszu wynosi między „A”, a „A+”, co oznacza (cyt. za S&P) „wysoką zdolność emitenta do wywiązywania się z podjętych zobowiązań przy jednoczesnej wrażliwości na niekorzystne warunki zewnętrzne”. Ryzyko bankructwa dla emitentów jest więc niskie, a dodatkowo przypominam, że inwestujemy w portfel złożony z ponad 300 emitentów.
  3. Składniki wchodzące w skład portfela funduszu są wyceniane w sposób rynkowy (cenę wyznacza gra popytu i podaży), istnieje płynny rynek wtórny, na którym można dokonywać ich zakupu i sprzedaży praktycznie na bazie dziennej. Sam fundusz też jest przedmiotem obrotu na giełdzie i jest wyceniany na bazie dziennej, także z dzienną możliwością zakupu i sprzedaży jego jednostek. Pochodną tego jest oczywiście cecha, która nie zawsze jest pożądana z perspektywy nazwijmy to „atrakcyjności sprzedażowej” danego produktu inwestycyjnego, czyli zmienność stopy zwrotu i wahania wykresu. Ja jednak, zapewne jak większość świadomych uczestników rynku finansowego, postrzegam to jako niekwestionowaną zaletę każdego produktu inwestycyjnego.
  4. Abstrahując od poziomu ryzyka kredytowego, ryzyko mierzone odchyleniem standardowym stopy zwrotu czy tzw. maksymalnym obsunięciem kapitału dla tego produktu za ostatnie 10 lat, wyniosły odpowiednio na dzień 31 marca tego roku 5,5% oraz 6,9%. Dla porównania te same miary dla najpopularniejszego funduszu ETF śledzącego zachowanie indeksu S&P500 (czyli rynku akcyjnego, z założenia traktowanego jako bardziej ryzykowny) wyniosły 13,3% oraz 19,5%. Trzeba jednak przyznać, że jeżeli ktoś zainwestował na szerokim amerykańskim rynku akcji ponad 17 lat temu (konkretnie 24 lipca 2002 roku, a więc w dniu, od którego liczymy tytułowy średnioroczny 10-procentowy zwrot) to jego łączna stopa zwrotu wynosi obecnie +380%, czyli 21,5% w skali roku.

Co więc stoi na przeszkodzie, aby te „wynalezione koła” zastosować na rynku polskim? Ja widzę dwie przeszkody, przy czym są one ze sobą powiązane:

  1. Opłata za zarządzanie (z ang. management fee)funduszem, bohaterem dzisiejszego artykułu wynosi 0,15% w skali roku. Polecenie inwestorom takiego produktu inwestycyjnego wymagałoby więc zwrócenia się do takiego inwestora z prośbą aby za takie polecenie i zakup dodatkowo zapłacił polecającemu. W polskich uwarunkowaniach i kulturze „darmowego” doradztwa inwestycyjnego jest to nie lada wyzwanie, które może byłoby i do przezwyciężenia, gdyby nie…
  2. … fakt, że duża część potencjalnych polecających „nabrała” się na serwowane liczne „próby ponownego wynalezienia koła”, które okazało się „zgniłym jajem”, ale przynajmniej było „darmowe”. Ja, będąc klientem, który owe „zgniłe jajo” musiał przełknąć, miałbym spore opory żeby zapłacić za takie polecenie z własnej kieszeni.

Wpis kończę więc pytaniem. Może rozwiązaniem pośrednim byłoby opakowanie takich niskokosztowych produktów w coś z opłatą za zarządzanie na poziomie 1% czy nawet 2%?

Wtedy i „wilk byłby syty i owca pozostałaby praktycznie cała”. Próbę odpowiedzi pozostawiam jednak czytelnikom.

Radosław Piotrowski
Doradca Inwestycyjny

ABC inwestowania pasywnego – fundusze ETF dla początkujących – bezpłatny E-BOOK

Jeżeli inwestujesz na rynku kapitałowym poprzez fundusze inwestycyjne lub bezpośrednio w akcje czy obligacje i chciałbyś poszerzyć swoje spektrum inwestycyjne o proste, tanie i efektywne globalne rozwiązania inwestycyjne – zapoznaj się z naszym opracowaniem.

Zawarliśmy w nim najważniejsze informacje dotyczące inwestowania w fundusze ETF czyli jakie są sposoby inwestowania i rzeczywiste koszty.

Poruszamy następujące kwestie:

  • Na czym polega inwestowanie pasywne i czym są fundusze ETF?
  • Na co należy zwracać uwagę przy wyborze pasywnych instrumentów?
  • Jakie są zalety i wady inwestowania pasywnego?
  • Czy można inwestować w ETFy bez ponoszenia kosztów – jakie są rzeczywiste koszty inwestycji w ETFy?
  • Ile kosztuje samodzielne inwestowanie w ETFy?
  • Jak wyglądają kwestie podatkowe związane z inwestowaniem w ETFy?  

W e-book’u zawieramy praktyczne wskazówki, które pomogą Ci sprawić aby Twoje pasywne inwestycje stały się hitem, a nie kitem. 

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA A OTRZYMASZ E-BOOK!

Życzymy przyjemnej lektury i poszerzania wiedzy.