Sentyment rynkowy, a chiński wirus z Wuhan

Dzisiaj postanowiliśmy wpisać się w rynkowy mainstream, wybierając na temat naszego artykułu wydarzenie dominujące od kilku dni w światowym mediach, także ekonomicznych.

Zajmiemy się tematem wirusa (koronawirusa) z Wuhan, przy czym podzielimy nasz dzisiejszy wpis na dwie części. Zaczynamy.

Część 1 – Sentyment rynkowy w euforycznych obszarach

Nasze podejście do inwestowania w krótkim, kilkumiesięcznym terminie opiera się w głównej mierze na obserwacji sentymentu rynkowego. Lubianą przez nas miarą nastroju inwestorów jest wskaźnik panika-euforia publikowany przez jeden z amerykańskich banków inwestycyjnych. Najnowszy odczyt tej miary opublikowany w piątek pokazał, że sentyment inwestorów znalazł się w euforycznych poziomach po raz pierwszy od 2018 roku. Taki odczyt oznacza, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że inwestorzy na amerykańskim rynku akcji w perspektywie 12-miesięcznej, odnotują ujemną stopę zwrotu z inwestycji.

Wykres 1 – Wartość wskaźnika panika-euforia (granatowa linia)

Źródło: Citigroup

W tym kontekście, informacje związane z pojawieniem się nowego wirusa w chińskim mieście Wuhan i odnoszenie zaistniałej sytuacji do epidemii SARS (z ang. severe acute respiratory syndrome – zespół ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej) z 2003 roku, stały się doskonałym pretekstem do realizacji zysków i wzrostu awersji do ryzyka. Wirus z Wuhan jest owym „czymś”, o czym nie wiemy i co zazwyczaj powoduje silną reakcję rynkową – pozytywną w momentach silnie negatywnego sentymentu rynkowego lub negatywną (jak obecnie) w okresie, kiedy nastawienie inwestorów jest ekstremalnie pozytywne.

Zazwyczaj wystąpienia owego „czegoś” przewidzieć nie sposób. W tym wypadku trudno na chwilę obecną przewidzieć również konsekwencje, chociaż patrząc logicznie i zdroworozsądkowo nie powinny one mieć długoterminowego wpływu na zachowanie rynków finansowych.

Część 2 – SARS i rok 2003 jako analogia?

Nie podejmujemy się przewidywania jaki będzie dalszy bieg wypadków związanych z wirusem z Wuhan. Jest to w dużej mierze funkcją tego kiedy uda się ową epidemię zahamować, a jest to głównie pochodna skuteczności (lub jej braku) działań władz (głównie chińskich) i służb medycznych.

Bazując na historii, zasadnym wydaje się założenie, że sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Inwestor na globalnym rynku akcji zada zapewne pytanie – jak pogorszyć? Odpowiadamy – nie wiemy, – patrzymy na sentyment rynkowy i na tej podstawie podejmujemy własne decyzje inwestycyjne.

Jeżeli jednak koniecznie chciałbyś drogi czytelniku doszukiwać się wskazówek, bazując np. na epidemii SARS z 2003 roku, punktem zwrotnym w zachowaniu się indeksów giełdowych (a w szczególności indeksów w krajach azjatyckich – przede wszystkim w Chinach i Hongkongu) w tamtym okresie był moment, w którym liczba nowych przypadków zachorowań ustabilizowała się, a liczba artykułów na temat epidemii w serwisie Bloomberg osiągnęła swoją wartość szczytową.

Wykres 2 – Zachowanie indeksu giełdy w Hongkongu Hang Seng (prawa oś) na tle liczby zachorowań na SARS (New cases)

Źródło: Citigroup

Wykres 3 – Zachowanie indeksu giełdy w Hongkongu Hang Seng (HSI, prawa oś) na tle liczby artykułów na temat SARS w serwisie Bloomberg (Story count)

Źródło: Citigroup

Warto zwrócić uwagę szczególnie na trzeci wykres – doskonale pokazuje on jak intensywność szumu medialnego może w krótkim terminie wpływać na zachowanie rynków finansowych.

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Czy ropa naftowa może kosztować 100 dolarów za baryłkę?

Konfrontacja amerykańsko-irańska spowodowała jedynie chwilowy wzrost zmienności na globalnych rynkach finansowych. Takie zachowanie wpisało się w ogólną tendencję nagłego i krótkotrwałego wzrostu nerwowości inwestorów w wyniku pojawienia się niespodziewanego ryzyka geopolitycznego, po którym szybko następowało uspokojenie nastrojów.

Reakcja aktywa, którego cena wydawać by się mogła najbardziej wrażliwa na rozwój wypadków na Bliskim Wschodzie, czyli ropy naftowej, także była bardzo krótkotrwała.

W dzisiejszym artykule, na przykładzie Stanów Zjednoczonych, zastanowimy się dlaczego inwestorzy nie przejęli się zbytnio geopolitycznym zamieszaniem oraz pokażemy, że nawet w przypadku gdyby doszło do dalszej eskalacji konfliktu nie należało spodziewać się drastycznego wzrostu ceny „czarnego złota”.

Głównej przyczyny takiej, a nie innej reakcji rynkowej należy upatrywać w sytuacji makro- i mikroekonomicznej z jaką obecnie mamy do czynienia za Oceanem. Wzrost gospodarczy oraz perspektywy zysków spółek są wspomagane przez ekspansywną politykę monetarną Rezerwy Federalnej, rozejm w amerykańsko-chińskiej wojnie handlowej i reflacyjną[1] politykę w krajach lub regionach takich jak Japonia, Chiny czy Europa Zachodnia.

W kontekście wpływu wzrostu cen energii na wzrost gospodarczy ogółem (jako jednego z istotnych czynników produkcji) istotna jest także możliwość jej utrzymywania „w ryzach” dzięki znacznemu wzrostowi wydobycia ropy w USA w ostatniej dekadzie.

Wykres 1 – Wydobycie ropy naftowej w USA w milionach baryłek dziennie (1983 – 2019)

Źródło: Merrill Lynch

Dzięki rozwojowi technologii wydobycia za pomocą wiercenia horyzontalnego i szczelinowania hydraulicznego (z ang. horizontal drilling and hydraulic fracturing), USA stały się w 2018 roku największym producentem ropy naftowej na Świecie wyprzedzając Rosję oraz Arabię Saudyjską, stając się jednocześnie eksporterem netto tego surowca.

Wykres 2 – Bilans handlu ropą naftową przez USA w milionach baryłek dziennie (1975 – 2019)

Źródło: Merrill Lynch

Bez amerykańskiej „rewolucji energetycznej”, która pełni rolę swoistego bufora bezpieczeństwa przed wzrostami bliskowschodniego napięcia geopolitycznego, kształt globalnego rynku finansowego mógłby wyglądać obecnie inaczej. W przeszłości wzrost napięcia geopolitycznego w regionie potrafił znacząco wpływać na wzrost cen ropy naftowej, powodując wzrost obaw o perspektywy dla wzrostu gospodarczego.

Dziś amerykański rynek finansowy, dzięki energetycznej „rewolucji”, jest w dużo mniejszym stopniu narażony na nieoczekiwane negatywne wydarzenia na Bliskim Wschodzie.

Poprawa perspektyw dla globalnej gospodarki powinna wpłynąć na wzrost popytu na ropę naftową w tym roku, co prognozują m.in. analitycy jednego z amerykańskich banków inwestycyjnych. Może to spowodować wzrost ceny ropy z obecnych poziomów. Możliwość szybkiego reagowania amerykańskiej podaży na ewentualny wzrost cen sprawia jednak, że w racjonalnie przewidywalnej przyszłości, wzrost ceny do 100 dolarów lub więcej za baryłkę należy uznać za bardzo mało prawdopodobny.

Wykres 3 – Prognozowany wzrost popytu na ropę naftową w wybranych gospodarkach (w milionach baryłek dziennie, rok-do-roku)

Źródło: JP Morgan

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.


[1] Polityka polegająca na dążeniu do zwiększenia poziomu inflacji w reakcji na utrzymywanie się poziomu cen poniżej pożądanych poziomów.

Po podsumowaniu 2019 roku czas na…PODATKI

Po naszym pierwszym tegorocznym wpisie z 8 stycznia Inwestycyjny hit i kit 2019 roku, który przybrał rynkowy charakter, dziś po raz pierwszy w 2020 roku „uderzamy w edukacyjne tony”, a mianowicie zajmiemy się kwestią podatków od zysków z inwestycji.

„W życiu pewne są tylko dwie rzeczy – śmierć oraz podatki”.

Wybór takiego tematu jest nieprzypadkowy. Skoro, jak pokazaliśmy w zeszłym tygodniu, nie było zbyt wielu miejsc na globalnych rynkach finansowych, które nie przyniosły zysków w zeszłym roku, początek kolejnego roku niesie obowiązek rozliczenia się z tych zysków z fiskusem, czego życzymy wszystkim naszym czytelnikom. Oczywiście zapewne niewielu z nich lubi podatki, ale skoro trzeba je odprowadzić lub rozliczyć oznacza to tyle, że w zeszłym roku zarobiliśmy, czyli mamy powody do zadowolenia.

Kierując się tym tokiem myślenia oraz przysłowiem, że „w życiu pewne są tylko dwie rzeczy – śmierć oraz podatki”, w przypadku osiągnięcia zysku chętnie ten podatek zapłacimy.

Jak wybór konkretnej formy inwestowania wpływa na podatek?

Dzisiejszy wpis ma zobrazować jak wybór konkretnej formy inwestowania może wpływać na to ile rzeczywiście naszych zysków oddamy fiskusowi i jaki będzie nasz rzeczywisty zarobek. Nie będzie bowiem niczym odkrywczym jeżeli napiszemy, że z perspektywy inwestora indywidualnego najbardziej istotny jest zysk po wszelkich opłatach związanych z inwestycjami oraz odprowadzonych od tego zysku podatków – umownie nazwijmy to na potrzeby dzisiejszego artykułu „zyskiem netto”.

Jednocześnie będąc zwolennikami podejścia portfelowego opartego na alokacji aktywów, skupimy się dziś na dwóch rodzajach instrumentów finansowych – popularnych wśród inwestorów indywidualnych funduszach inwestycyjnych otwartych oraz nieco mniej znanych nad Wisłą, ale bardzo popularnych na świecie, funduszach ETF.

Na potrzeby dzisiejszego artykułu, posłużymy się przykładem.

Przyjmiemy, że mamy do czynienia z dwoma inwestorami, którzy inwestują na rodzimym rynku akcji – jeden z nich zainwestował w portfel złożony z dwóch funduszy inwestycyjnych otwartych, inwestujących w akcje polskie dużych i średnich spółek. Oba fundusze są zarządzane przez dwa różne towarzystwa funduszy inwestycyjnych (dalej „TFI”).

Z kolei drugi z inwestorów posiada to samo spektrum inwestycyjne (polskie duże i średnie spółki), jednak inwestuje za pośrednictwem dwóch funduszy ETF. Hipotetycznie zakładamy też, że oboje inwestowali z podobnym szczęściem i każdy z nich z początkowej inwestycji o wartości 20 000 zł. (10 000 zł. w duże spółki i 10 000 zł. w spółki średnie) zarobił, przed opodatkowaniem (dalej „brutto”), w skali roku 500 zł., przy czym inwestycja w średnie spółki dała zarobek na poziomie 1 000 zł., a duże spółki wygenerowały stratę na poziomie 500 zł.

Tabela 1 – Porównanie zysków brutto z inwestycji

Źródło: opracowanie własne

Wydawać by się mogło, że nasi inwestorzy powinni być w równym stopniu zadowoleni – zarobili brutto w skali roku po 500 zł. Niestety w momencie przyjrzenia się obciążeniom podatkowym sytuacja nieco się różnicuje, co wynika z odmiennego traktowania w celach podatkowych funduszy inwestycyjnych otwartych (instrumentów finansowych niebędących papierami wartościowymi, nienotowanych na giełdzie) oraz funduszy ETF (instrumentów finansowych będących jednocześnie papierami wartościowymi i notowanych na giełdzie).
Po odprowadzeniu podatków od zysku, sytuacja będzie wyglądała tak jak w tabeli poniżej.

Tabela 2 – Porównanie zysków netto z inwestycji

Źródło: opracowanie własne

Taka sytuacja wynika z tego, że w przypadku inwestycji w fundusze inwestycyjne otwarte zarządzane przez różne TFI (tutaj nieco upraszczamy dla lepszego zrozumienia – w praktyce jeżeli mielibyśmy być bardzo precyzyjni, powinniśmy napisać, że w fundusze / subfundusze nie wchodzące w skład jednego tzw. parasola w obrębie TFI), w przeciwieństwie do inwestycji w instrumenty finansowe notowane na giełdzie (takie jak ETFy), nie ma możliwości kompensowania zysków i strat w celach podatkowych. Dlatego efektywna stopa podatkowa z takiej inwestycji może być dużo wyższa niż 19%, a faktyczny zysk dla inwestora dużo niższy (tak jak w przytoczonym powyżej przykładzie).

Niedogodności podatkowe związane z inwestowaniem w fundusze otwarte można co prawda przezwyciężyć inwestując w fundusze / subfundusze wchodzące w skład jednego parasola w obrębie danego TFI, ale trudno sobie wyobrazić sytuację, w której jedno TFI oferuje na tyle szeroki zakres funduszy, wśród których każdy pojedynczy jest najlepszy w swojej klasie, tak aby zbudować portfel inwestycyjny o największym potencjale rynkowym. W przypadku ETFów wybieramy spośród kilku tysięcy tego typu instrumentów, w przypadku jednego parasola jest to co najwyżej kilkadziesiąt funduszy / subfunduszy. Oczywiście wybór spośród kilku tysięcy produktów jest dużo trudniejszy niż z kilkudziesięciu rozwiązań, dlatego nawet doświadczeni inwestorzy powinni w takim wypadku rozważyć skorzystanie z profesjonalnych firm, które zajmują się doradztwem inwestycyjnym lub zarządzaniem aktywami, które pomogą w wyborze (doradztwo inwestycyjne) lub wybiorą za inwestora (zarządzanie aktywami).

Inwestycyjny hit i kit 2019 roku

Po dłuższej przerwie w okresie świąteczno-noworocznym, wracamy z podsumowaniem 2019 roku, analogicznie do wpisu sprzed roku (artykuł z 7 stycznia 2019 roku Inwestycyjny hit i kit minionego 2018 roku), szukając inwestycyjnego hitu i kitu 2019 roku.

W przeciwieństwie do roku 2018, w którym trudno było na czymkolwiek zarobić, w ubiegłym 2019 roku, sytuacja uległa zmianie o 180 stopni. Mianowicie, sztuką  było na czymś nie zarobić. Dziś więc, na rozgrzewkę, w naszym pierwszym noworocznym artykule rynkowym, postanowiliśmy przyjrzeć się klasom aktywów, które są w naszym spektrum inwestycyjnym i wybrać „inwestycyjny hit oraz kit” minionego roku.

Krótko mówiąc – wskażemy na czym można było najwięcej zarobić, a na czym najwięcej stracić. Zestawienie kandydatów do tytułu hitu i kitu prezentujemy na wykresie poniżej.

Wykres – Zestawienie stóp zwrotu za rok 2019 dla wybranych klas i subklas aktywów oraz pojedynczych instrumentów finansowych

Źródło: Refinitiv Eikon, analizy.pl, obliczenia własne

Jak widać, w minionym 2019 roku ciężko było na czymś nie zarobić, bo poza dwoma inwestycjami – w bawełnę oraz polskie akcje dużych spółek (reprezentowane przez indeks WIG20), wszystkie inwestycje będące w spektrum naszych zainteresowań, dostarczyły pozytywnych stóp zwrotu.

Kitem inwestycyjnym 2019 roku jest…? – Inwestycja w polskie akcje dużych spółek.

Wskazanie inwestycyjnego kitu roku 2019 nie będzie więc wyjątkowo trudnym zadaniem. Jest nim inwestycja w polskie akcje dużych spółek.

Drogą z „piekła do nieba” można z kolei nazwać inwestycyjny hit minionego roku – a było nim postawienie na wzrost ceny ropy naftowej WTI (z ang. West Texas Intermediate), która jeszcze rok wcześniej zdobyła mało zaszczytne miano kitu 2018 roku.

Inwestor ryzykant (bo zarówno akcje, jak i towary należą do inwestycji ryzykownych) dzięki zakupowi do swojego portfela inwestycyjnego kontraktu terminowego futures (bo nie jesteśmy zwolennikami fizycznego zakupu baryłki ropy naftowej WTI ze względu na problemy związane ze składowaniem oraz ryzyko pożaru) jak również  unikaniu inwestycji w polskie blue chipy, mógł dosyć istotnie poprawić stopę zwrotu z portfela inwestycyjnego.

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Inwestowanie ESG (z ang. Environmental, Social, Governance) – wymierna korzyść czy chwyt marketingowy? – dogrywka

W zeszłotygodniowym artykule Inwestowanie ESG (z ang. Environmental, Social, Governance) – wymierna korzyść czy chwyt marketingowy? postawiliśmy dosyć kontrowersyjną tezę, że inwestowanie ESG to naszym zdaniem chwyt marketingowy, a nie wymierna korzyść dla inwestorów. Artykuł, zgodnie z naszymi przewidywaniami, wywołał sporą dyskusję, a że nie lubimy pozostawiać pewnych rzeczy niedopowiedzianych, zdecydowaliśmy się na uzupełnienie zeszłotygodniowej porcji wiedzy aby przedstawić naszym czytelnikom pełniejszy obraz inwestowania w duchu ESG, a nie tylko oparty na amerykańskim rynku akcji.

Zasadniczo wnioski jakie wyciągnęliśmy w zeszłym tygodniu nie ulegają zbyt dużej zmianie, ale po kolei. Na początek postanowiliśmy sprawdzić jak inwestowanie ESG wygląda na tle klasycznego inwestowania na rynku akcji poza Stanami Zjednoczonymi. Na tapet wzięliśmy ETFy inwestujące na rynkach rozwiniętych poza Stanami Zjednoczonymi (z ang. Europe, Australasia and Far East – EAFE)  oraz na rynkach wschodzących (z ang. emerging markets – EM).

Wykres 1 – Zachowanie dwóch funduszy ETF*śledzących odpowiednio zachowanie indeksu MSCI EAFE ESG oraz MSCI EAFE
(sierpień 16 – listopad 19)

*łączny zwrot uwzględniający wypłacone przez oba ETFy dywidendy

Źródło: Refinitiv Eikon

Wykres 2 – Zachowanie dwóch funduszy ETF*śledzących odpowiednio zachowanie indeksu MSCI EM ESG oraz MSCI EM (sierpień 16 – listopad 19)

*łączny zwrot uwzględniający wypłacone przez oba ETFy dywidendy

Źródło: Refinitiv Eikon

Na rozwiniętych rynkach akcji (poza USA) inwestując w duchu ESG zarabiamy więcej…

Na rozwiniętych rynkach akcji poza Stanami Zjednoczonymi, podobnie jak w przypadku USA, wykresy obu ETFów praktycznie się pokrywają – przyznajemy jednak, że w okresie nieco ponad 3 lat, ETF inwestujący w duchu ESG wypracował stopę zwrotu o 1 pkt % wyższą niż klasyczny ETF. Inwestując w duchu ESG w skali roku zarobilibyśmy więc około 0,3 pkt % więcej. Warto też podkreślić, że tym razem ESG ETF jest tańszy od rozwiązania klasycznego. Jego wskaźnik kosztów całkowitych (z ang. total expense ratio – TER) wynosi 0,2% względem 0,32% dla rozwiązania klasycznego. Zrównując poziom kosztów, „zarobek” na inwestowaniu ESG jest wyższy o około 0,2 pkt % w skali roku – marginalnie, ale zarabiamy więcej.

…ale rzeczywistą korzyść odnosimy inwestując na rozwijających się rynkach akcyjnych

Rzeczywistą korzyść odnosimy inwestując w duchu ESG na rozwijających się rynkach akcyjnych – ESG ETF zarobił w analizowanym okresie 2,1 pkt % więcej od klasycznego ETFa, czyli około 0,6 pkt % w skali roku. Dokonał tego tym razem przy wyższym poziomie kosztów. TER dla EM ESG ETF wynosi 0,25%, a dla klasycznego EM ETF 0,13%. Przy zrównaniu poziomu kosztów korzyść wzrasta więc do ponad 0,7 pkt % w skali roku. Szału nie ma, ale mieć ekstra 0,7%, a go nie mieć naszym zdaniem robi wystarczającą różnicę.

Inwestowanie ESG w segmencie obligacji korporacyjnych nie jest korzystne

Tyle o rynku akcji. W obrębie obligacji sprawdziliśmy jak wygląda inwestowanie ESG w segmencie obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym denominowanych w dolarze amerykańskim (USD) oraz euro (EUR). Inne korporacyjne subklasy aktywów (np. obligacje spekulacyjne) nie doczekały się jeszcze ETFów inwestujących w duchu ESG o wystarczająco długiej historii aby móc na podstawie analizy ich zachowania wyciągnąć miarodajne wnioski.

Wykres 3 – Zachowanie dwóch funduszy ETF*śledzących zachowanie obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym denominowanych w USD i inwestujących w duchu ESG i klasycznie (sierpień 17 – listopad 19)

*łączny zwrot uwzględniający wypłacone przez oba ETFy dywidendy

Źródło: Refinitiv Eikon

Wykres 3 – Zachowanie dwóch funduszy ETF* śledzących zachowanie obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym denominowanych w EUR i inwestujących w duchu ESG i klasycznie (sierpień 18 – listopad 19)

*łączny zwrot uwzględniający wypłacone przez oba ETFy dywidendy

Źródło: Refinitiv Eikon

Wnioski płynące z obserwacji rynku obligacji korporacyjnych, acz niepełne, bo dotykają jedynie obligacji korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym, są dużo mniej korzystne niż te płynące z obserwacji globalnego rynku akcji poza USA. ETF inwestujący w dłużne papiery korporacyjne denominowane w USD dostarczył w analizowanym, ponad 2-letnim okresie, stopy zwrotu niższej od klasycznego ETFa o 2,1 pkt %, a więc o około 0,9 pkt % w skali roku. Dokonał tego przy nieco wyższym poziomie kosztów od klasycznego obligacyjnego ETFa (TER na poziomie 0,18% względem 0,15% dla klasycznego ETFa inwestującego w obligacje korporacyjne denominowane w USD).

W przypadku rynku europejskiego różnica na niekorzyść ETFa inwestującego w duchu ESG jest mniejsza i wynosi w analizowanym okresie 0,4 pkt %, a więc około 0,3 pkt % w skali roku. ETF inwestujący w duchu ESG w europejskie obligacje korporacyjne cechuje się jednak nieco niższym kosztem inwestycji – TER na poziomie 0,15% względem 0,2% dla klasycznego ETFa. O ile różnicę o 0,2 pkt % w skali roku przy inwestowaniu na rynku akcji można uznać za marginalną, to już 0,3 pkt % czy 0,9 pkt % przy inwestycji w obligacje korporacyjne emitentów o wysokiej wiarygodności uważamy za znaczącą, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecne poziomy stóp procentowych i rentowności obligacji na rynkach rozwiniętych.

Inwestowanie ESG ma uzasadnienie tylko na wschodzących rynkach akcji

Tak jak wspomnieliśmy na początku dzisiejszego artykułu – zasadniczo podtrzymujemy tezę o marketingowym charakterze inwestowania ESG. Nie widzimy racjonalnej przesłanki za wyborem tego sposobu czy też stylu inwestowania poza wschodzącymi rynkami akcji, które stanowią jedynie około 8% kapitalizacji klasycznego globalnego rynku kapitałowego (akcje i obligacje) – to jedyna modyfikacja naszej tezy.

Przy czym podkreślamy, że my, zgodnie z definicją inwestowania, nie chcemy „zmieniać świata na lepszy”. Patrzymy na inwestycje stricte z perspektywy możliwych do osiągnięcia zysków i ryzyka inwestycji, jednocześnie uwzględniając trzy dodatkowe czynniki jakimi są: przestrzeganie przepisów prawa, wysokich standardów etycznych i zwykłego zdrowego rozsądku.

Inwestowanie ESG (z ang. Environmental, Social, Governance) – wymierna korzyść czy chwyt marketingowy?

W obliczu narastającej medialnej ofensywy na temat inwestowania ESG, postanowiliśmy sprawdzić czy taki sposób inwestowania rzeczywiście przynosi inwestorom wymierne korzyści czy stanowi zwykły chwyt marketingowy?

Wstęp (veni)…

Zanim przejdziemy do meritum, kilka zdań wprowadzenia, bo przeczuwamy, że nasze wnioski dotyczące ESG nie przysporzą nam wielu sympatyków. ESG to skrót od angielskiego Environmental, Social, Governance. Inwestowanie ESG oznacza więc taki sposób lokowania kapitału, który poza aspektem czysto finansowym uwzględnia czynniki środowiskowe (z ang. envoronmental), społecznej odpowiedzialności (z ang. social responsibility) oraz ładu korporacyjnego (z ang. corporate governance).

Jako inwestorzy z krwi i kości przyjmujemy na potrzeby niniejszego artykułu, że zasadniczym celem każdego inwestora na rynku kapitałowym jest maksymalizacja zysku z inwestycji przy danym poziomie akceptowalnego ryzyka inwestycyjnego (przy czym najlepiej gdyby ów zysk był dodatni – co prawda nie mamy aż tak dużo doświadczenia zawodowego – raptem 14 lat, ale nie spotkaliśmy się jeszcze z racjonalnym inwestorem, który inwestowałby z zamiarem osiągnięcia straty). Jednocześnie maksymalizacja tego zysku powinna odbywać się z poszanowaniem przepisów prawa, etyki i zwykłego zdrowego rozsądku (czyli w zasadzie w duchu „normalności”).

… rozwinięcie (vedi)…

Na potrzeby niniejszego artykułu przyjrzeliśmy się dwóm funduszom ETF (z ang. Exchange-Traded Fund) z rynku amerykańskiego – jeden z nich śledzi zachowanie indeksu MSCI USA ESG, a drugi starego poczciwego S&P500. Na pierwszy ogień wzięliśmy coś tak oczywistego jak osiągnięta stopa zwrotu za okres blisko 3 lat (początek działalności ETFa inwestującego w duchu ESG).

Wykres 1 – Zachowanie dwóch funduszy ETF* śledzących odpowiednio zachowanie indeksu MSCI USA ESG oraz S&P500 (styczeń 17 – październik 19)

*łączny zwrot uwzględniający wypłacone przez oba ETFy dywidendy

Źródło: Refinitiv Eikon

Inwestor wybierający inwestowanie ESG na amerykańskim rynku akcji wymiernie w okresie blisko 3-letnim zarobiłby o 0,04 pkt % mniej niż inwestor kupujący ETFa na indeks szerokiego rynku S&P500. Obie inwestycje cechowałby więc podobny poziom zysku. Pamiętajmy jednak, że maksymalizujemy zysk przy danym poziomie ryzyka, więc inwestycja ESG miałaby sens gdyby cechowała się niższym poziomem ryzyka inwestycyjnego. Na wykresie 1 zachowanie obu ETFów praktycznie się na siebie nakłada – poziom ich ryzyka jest więc bardzo zbliżony, żeby nie powiedzieć identyczny.

Wymiernych korzyści nie odnosimy także patrząc na koszty obu inwestycji – wskaźnik kosztów całkowitych (dla czytelników nie znających tego terminu odsyłamy do artykułu z 25 kwietnia tego roku Wskaźnik Kosztów Całkowitych, czyli rzeczywisty koszt inwestycji w fundusz inwestycyjny) dla ETFa inwestującego w duchu ESG wynosi 0,15%, a dla tego śledzącego zachowanie indeksu S&P500 0,03%. ETF na S&P500 jest więc 5 razy tańszy. Gdyby oba fundusze cechował podobny poziom kosztów, to rzeczywiście inwestując ESG, w obserwowanym okresie zarobilibyśmy nieco więcej. W tym konkretnym przypadku cała dodatkowa korzyść wędruje jednak do spółki, dostarczyciela danego ETFa. Dla nas jest to dosyć osobliwe rozumienie „S”, czyli społecznej odpowiedzialności – „drogi kliencie zapłać nam więcej za coś, co nie przynosi ci praktycznie żadnej wymiernej korzyści”.

Zaciekawieni tym, że oba ETFy zachowują się praktycznie identycznie zerknęliśmy co wchodzi ich skład. Otóż spośród największych dziesięciu pozycji w obu funduszach aż dziewięć to te same spółki. TOP10 Holdings różnią się więc jedną pozycją – Berkshire Hathaway w indeksie S&P500 zastępuje Home Depot w indeksie MSCI USA ESG. Trudno się temu dziwić – jeżeli ESG staje się takie modne, to siłą rzeczy wkrótce większość spółek z szerokiego amerykańskiego rynku będzie spełniało jego kryteria i różnice między inwestowaniem klasycznym, a ESG praktycznie znikną.

…zakończenie (vici)

Odpowiadając na pytanie postawione w tytule naszego artykułu – naszym zdaniem inwestowanie ESG to sprytny chwyt marketingowy. Co prawda wyciągnięte przez nas wnioski bazują na obserwacji jednej klasy aktywów (amerykańskiego rynku akcji), więc mogą nie do końca być miarodajne. Globalny ekosystem inwestycyjny aby funkcjonować potrzebuje jednak od czasu do czasu „modnych” nowinek, które zachęcą inwestorów do inwestycji. Ich sens ekonomiczny jest jednak zazwyczaj co najmniej dyskusyjny. Pół żartem, pół serio można by rzec, że te nowinki od pewnego czasu przybierają trzyliterową postać – mieliśmy więc już w XXI wieku CDO i CMO, teraz jest ESG. Oczywiście uczulamy naszych czytelników aby traktowali to porównanie z dużym przymrużeniem oka. CDO i CMO były główną przyczyną kryzysu w latach 2008-2009, ESG w naszej ocenie jest kompletnie nieszkodliwe i żadnego kryzysu nie spowoduje. Co prawda wydatki, które ponoszą poszczególne instytucje finansowe na promocję i marketing tego stylu inwestowania, można byłoby rzeczywiście spożytkować w duchu ESG na projekty środowiskowe czy społeczne, ale jest to raczej materiał na odrębny artykuł.

Akcje czy obligacje oczami inwestorów – spekulantów

Kiedy rozpoczynaliśmy naszą edukacyjno-informacyjną misję ponad rok temu, w pierwszych artykułach skupiliśmy się na tajnikach inwestowania w dwie klasyczne klasy aktywów za jakie uważamy akcje i obligacje (artykuł z 14 września 2018 roku Inwestowanie, a fazy cyklu koniunkturalnego) podkreślając jednocześnie rolę inwestycji alternatywnych jako uzupełnienie dobrze zdywersyfikowanego portfela (artykuł z 8 listopada 2018 roku Rola inwestycji alternatywnych w budowie portfela inwestycyjnego).

Co w tym temacie sądzą amerykańscy inwestorzy?

Dziś ponownie skupimy się klasycznej akcyjno-obligacyjnej części portfela i sprawdzimy jak perspektywy dla tych dwóch klas aktywów, na przykładzie rynku amerykańskiego, widzą inwestorzy profesjonalni. Wszak dobrze skonstruowany portfel inwestycyjny to głównie akcje i obligacje, których proporcje zależą od tego z jakim typem inwestora mamy do czynienia (inwestor unikający ryzyka, ryzykant, czy może ktoś pomiędzy) oraz relatywnych perspektyw rynkowych dla tych dwóch klas aktywów. Inwestycje alternatywne w tej układance stanowić powinny jedynie uzupełnienie.

Wykres – Nastawienie amerykańskich inwestorów – spekulantów do perspektyw dla akcji względem obligacji (na dzień 5 listopada 2019 roku)*

*mierzone jako liczba otwartych spekulacyjnych pozycji netto na kontrakty terminowe na amerykańskie indeksy akcyjne względem liczby otwartych spekulacyjnych pozycji netto na kontrakty terminowe na amerykańskie obligacje skarbowe

Źródło: JP Morgan

Jak widać na powyższym wykresie, relatywne preferencje amerykańskich spekulantów do akcji względem obligacji znajdują się w obszarach skrajnych, analogicznych do tych z połowy 2018 roku i przełomu kwietnia i maja tego roku. Wyjaśniając w jednym zdaniu zawiłości powyższego wykresu – amerykańscy inwestorzy „lubią” inwestycje zarówno w akcje, jak i obligacje (stąd wartość dodatnia niebieskiej łamanej linii), ale większą sympatią darzą inwestycje w akcje.

Inwestorzy wskoczyli do „rozpędzającego się pociągu”?

Dla nas jest to dosyć spore zaskoczenie. Narracja znacznej części globalnej społeczności inwestycyjnej w ostatnich tygodniach sugerowała, że obecne wzrosty globalnych indeksów akcyjnych mają szansę na kontynuację ze względu na to, że wielu inwestorów „nie załapało się” na pierwszą fazę wzrostu cen, zapoczątkowaną na przełomie sierpnia i września br. Wydaje się, że obecnie argument ten nieco stracił już na znaczeniu.

Czy więc w tym roku będziemy mieli do czynienia z tzw. Rajdem Świętego Mikołaja (czyt. wzrostem wartości indeksów akcyjnych w ostatnim miesiącu roku) czy może Święty Mikołaj dostarczy inwestorom w prezencie przysłowiową rózgę? Pokażą to najbliższe tygodnie.

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Jak zachowują się rynki finansowe po ostatniej obniżce stóp procentowych?

Wydarzeniem zeszłego tygodnia na rynkach finansowych było posiedzenie Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (z ang. Federal Open Market Committee – FOMC). Dziś zastanawiamy się, nieco „gdybając”, nad implikacjami zeszłotygodniowych decyzji FOMC.

Powtórka z 1995 roku czy może „nadciąga ogromny kryzys”?

Wśród przedstawicieli globalnej społeczności inwestycyjnej przeważa opinia, którą zresztą zdaje się potwierdzać sam Przewodniczący Jerome Powell, że, analogicznie do lat 1995 i 1998, zeszłotygodniowa obniżka była ostatnią w mini-cyklu obniżek, który był niczym innym jak dostosowaniem amerykańskiej polityki monetarnej do spowolnienia gospodarczego w środku cyklu koniunkturalnego (profesjonalnie, nasi anglojęzyczni koledzy z branży finansowej określają takie spowolnienie mianem mid-cycle slowdown.

Interpretacja takiego zjawiska jest taka, że w żadnym wypadku nie należy rozpatrywać go jako końca okresu ekspansji gospodarczej i zbliżającej się recesji. Gospodarka po poluzowaniu polityki monetarnej, powraca na ścieżkę wzrostu (o tezie mini-cykli w obecnym cyklu koniunkturalnym możecie przeczytać w artykule Kolejny mini-cykl w globalnej gospodarce na horyzoncie?) i faza ekspansji trwa dalej. Oczywiście to czy tak się zadzieje w tym wypadku jest jeszcze pewną niewiadomą i zależy od rozwoju wypadków w obszarach, w których prognozowanie jest bardzo trudne lub niemożliwe (pisaliśmy o tym w zeszłym tygodniu w artykule Sentyment rynkowy kontra rzeczywistość (także rynkowa))

Niektórzy prognozują nadejście ogromnego kryzysu

My skłaniamy się ku tezie, że na recesję przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale na rynku finansowym (także rodzimym) istnieje cała rzesza ekspertów, którzy prognozują nadchodzący ogromny kryzys. Na potrzeby niniejszego artykułu, my, nieco „gdybając” przyjęliśmy, że w rzeczy samej mamy do czynienia z objawami przejściowego spowolnienia gospodarczego, a reakcja FOMC była odpowiedzią na mid-cycle slowdown.

Nasi czytelnicy powinni jednak sami „odrobić lekcję” odpowiadają sobie na pytanie „Czy to rzeczywiście tylko mid-cycle slowdown czy jednak „nadciąga ogromy kryzys”?” Głównym problemem w odpowiedzi na to pytanie jest zazwyczaj to, że przewidzenie takiego kryzysu jest dosyć karkołomnym zadaniem i w dużej mierze jest efektem szczęścia, aniżeli prawidłowo przeprowadzonego procesu analitycznego. Wszak wielu uczestników rynku, którzy „przewidzieli” kryzys 2008-2009 roku, wieszczy nadejście kolejnego już co najmniej od kilku lat, a ten jakoś nie chce się pojawić…

Załóżmy (czysto teoretycznie), że to mid-cycle slowdown

Przechodząc do meritum i idąc tropem globalnej społeczności inwestycyjnej, z której zdaniem w kontekście inwestowania globalnego, liczymy się nieco bardziej niż lokalnych wieszczów, założymy, czysto teoretycznie, że to mid-cycle slowdown.

Aby odpowiedzieć na pytanie co w takiej sytuacji może nas czekać w nadchodzących tygodniach na rynkach finansowych, jeżeli historia miałaby być przewodnikiem, musimy cofnąć się do lat 1995 i 1998. W tych latach sektor przemysłowy w Stanach Zjednoczonych doświadczył spowolnienia analogicznego do obecnego, które to spowolnienie zakończyło się w momencie ostatniej „dostosowawczej” obniżki stóp procentowych przez FOMC. Tezę o tym, że reakcja rynkowa może być podobna jak we wspomnianych latach nieco wzmacnia fakt (o słabych stronach tego ćwiczenia piszemy poniżej), że w poprzednich 6 miesiącach rynki finansowe za Oceanem zachowywały się podobnie jak w latach 1995 i 1998.

Wykres 1 – Porównanie obecnego zachowania indeksu S&P500 do zachowania w latach 1995/1998 przed i po ostatniej „dostosowawczej” obniżce FOMC

Źródło: JP Morgan

Wykres 2 – Porównanie obecnego zachowania rentowności 10-letnich amerykańskich obligacji skarbowych do zachowania w latach 1995/1998 przed i po ostatniej „dostosowawczej” obniżce FOMC

Źródło: JP Morgan

Jeżeli mielibyśmy sugerować się przeszłością to w najbliższych tygodniach powinniśmy spodziewać się rosnących rentowności amerykańskich obligacji skarbowych oraz kolejnych „all-time high” na indeksie S&P500. Doszukując się słabych stron powyższych obserwacji, można wskazać stosunkowo nieliczną próbkę (2 okresy w przeszłości). 

Jeżeli założymy jednak, że próbka jest mniej lub bardziej reprezentatywna to oczywiście kluczowe jest odpowiedzenie sobie na pytanie – czy to rzeczywiście mid-cycle slowdownczy jednak kryzys „czai się już za rogiem”? Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy naszym czytelnikom.

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Sentyment rynkowy kontra rzeczywistość (także rynkowa)

Po ponad miesięcznej przerwie, podczas której przybliżyliśmy naszym czytelnikom meandry recesji oraz skutecznego inwestowania w towary, dzisiejszym artykułem powracamy do tematyki rynkowej. Dziś zastanowimy się nad tym jak może kształtować się rzeczywistość rynkowa w najbliższych tygodniach. Wszak ostatnie dni upłynęły na mozolnym wspinaniu się do góry giełdowego byka, co ostatecznie zakończyło się osiągnięciem rekordowo wysokiego poziomu przez indeks giełdy amerykańskiej S&P500 w dniu 28 października tego roku.

Napływ pozytywnych informacji „ruszył” rynkiem

Zalew pozytywnych informacji rynkowych (z ang. newsflow) począwszy od ogłoszonej stymulacji monetarnej przez największe banki centralne (Europejski Bank Centralny EBC, amerykańską Rezerwę Federalną – FED, ale także Ludowy Bank Chin – PBOC), poprzez „zawieszenie broni” w amerykańsko – chińskiej wojnie handlowej, wyeliminowanie ryzyka „twardego” Brexitu 31 października kończąc na pierwszych oznakach stabilizacji czy wręcz poprawy sytuacji w globalnej gospodarce, jaką sygnalizują niektóre wskaźniki wyprzedzające, pozytywnie wpłynął na zachowanie ryzykownych aktywów w październiku. Swoje „dołożyło” także ogólnie negatywne nastawienie inwestorów oraz obserwatorów rynkowych.

Wykres 1 – Napływy do amerykańskich funduszy akcyjnych (jako % aktywów, czarna linia) na tle indeksu S&P500 (czerwona linia, prawa oś)

Źródło: Citigroup

Wykres 2 – Poziom ryzyka rynkowego amerykańskich funduszy typu long-short (mierzony współczynnikiem Beta, niebieska linia) na tle indeksu S&P500 (czerwona linia, prawa oś).

Źródło: Citigroup

Swoje „trzy grosze” dorzuciło negatywne nastawienie inwestorów

Zderzenie pozytywnego newsflow’u z negatywnym nastawieniem uczestników rynku dodatkowo spotęgowało krótkoterminowy potencjał wzrostowy na rynkach akcji. Jaka przyszłość czeka ryzykowne aktywa w dużej mierze zależeć będzie od tego jak trwałe okażą się pozytywne informacje jakie napłynęły na rynek w ostatnich tygodniach. Rezultatu takich wydarzeń jak dalsze losy Brexitu czy amerykańsko – chińskiego konfliktu handlowego przewidzieć nie sposób i naszym zwyczajem nie podejmujemy się prognozowania dalszego losu wypadków.

Warto natomiast przyglądać się czy „pierwsze jaskółki” w odczytach makroekonomicznych „uczynią wiosnę”. Wszak sentymentowi rynkowemu nadal bliżej do obszarów „paniki”, a dodatkowo okresom wzmożonej aktywności banków centralnych na polu skupu aktywów (znane szerzej jako QE) towarzyszyły zazwyczaj pozytywne stopy zwrotu na globalnym rynku akcji.

Wykres 3 – 12-miesięczne stopy zwrotu na globalnym rynku akcji (niebieska linia, prawa oś) względem wielkości aktywów skupowanych przez banki centralne (czarna linia)

Źródło: Citigroup

Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Jak skutecznie (i bezpiecznie) inwestować w towary [cz.3]

Dzisiejszym artykułem kończymy nasz edukacyjno-rynkowy mini-cykl o inwestowaniu w towary (z ang. commodities). Po lekturze dwóch pierwszych części, nasi czytelnicy wiedzą już, że fizyczny zakup danego towaru nie jest dobrym sposobem inwestowania w commodities. Nie jest nim także (poza inwestycją w złoto) zakup funduszu ETF (z ang. Exchange Traded Fund – ETF) (artykuł z 3 października Jak skutecznie (i bezpiecznie) inwestować w towary [cz. 1]). Jako najlepszy sposób inwestowania w towary jawią się instrumenty pochodne (z ang. derivatives), które umiejętnie stosowane, nie są aż tak ryzykowne jak zwykło się je przedstawiać.Dodatkowo inwestycja za ich pośrednictwem, dzięki mechanizmowi dźwigni, może wygenerować dodatkowy „kupon” lub „dywidendę” (artykuł z 10 października Jak skutecznie (i bezpiecznie) inwestować w towary [cz.2]).

Inwestycja w towary tylko dla wybranych (zamożnych inwestorów)…

Powyższe stwierdzenie może sugerować, że się powtarzamy – wszak już 10 października pisaliśmy, że towarowe inwestycje cechują się dużym ryzykiem i nie są dla wszystkich. Dzisiaj chcielibyśmy jednak spojrzeć na commodities z perspektywy rozmiaru portfela inwestycyjnego. Jest to poniekąd powiązane z poziomem ryzyka tej klasy aktywów i sugestią, że nie należy lokować znacznej części swoich środków w towary, ale po kolei.

Wyjaśniając mechanizm działania dźwigni, hipotetycznie inwestowaliśmy w towary 10 000 zł. (fizycznie przeznaczając na to 1 000 zł). Niestety w rzeczywistości, nam znane instrumenty pochodne (a inwestujemy w towary własne środki za pośrednictwem kontraktów terminowych futures), cechują się albo wysokim poziomem dźwigni albo wymaganą początkową inwestycją (w przykładzie sprzed dwóch tygodni owym 1 000 zł, profesjonalnie nazywanym początkowym depozytem zabezpieczającym – z ang. initial margin). Przykładowo, inwestując w jeden kontrakt terminowy na ropę naftową Brent (tzw. e-mini Brent future), uzyskujemy łączną ekspozycję na ten towar na poziomie około 20 000 zł., a futures na miedź
(tzw. e-mini Copper future) daje nam inwestycje na poziomie blisko 130 000 zł. Podchodząc do tematu inwestowania w rozsądny sposób (nawet będąc ryzykantem), chcąc zainwestować w towary musimy więc posiadać portfel inwestycyjny o wartości co najmniej kilkuset tysięcy (ropa Brent) czy nawet kilku milionów złotych (miedź).

…chyba, że postawimy na edukację finansowo-inwestycyjną

Nie na darmo pisaliśmy, że zakończymy nasz cykl „z przytupem”. Ogólnie rzecz biorąc przy rozsądnym podejściu do inwestowania, posiadając odpowiednią wiedzę, można przezwyciężyć wiele barier, także związanych z ograniczonymi środkami na inwestycje. Kupno lub sprzedaż kontraktu terminowego futures na wybrany przez nas towar, jeżeli nasz portfel inwestycyjny jest niewielkich rozmiarów, naraża nas na duże ryzyko. Towary to klasa aktywów, która cechuje się dużymi wahaniami cen (większymi nawet od tych na rynku akcji), a więc zbyt duża wielkość inwestycji naraża nas potencjalnie na znaczne straty, jeżeli cena zmieni się w przeciwnym kierunku od tego jaki oczekiwaliśmy. Rozwiązaniem tego problemu jest tzw. transakcja spreadowa, w szczególności jej najpopularniejsza forma jaką jest tzw. spread kalendarzowy
(z ang. calendar spread).

Wykres 1 – Krzywa terminowa kontraktu terminowego na miedź

Źródło: marketqview.com

Każdy z towarów posiada serię kontraktów terminowych, które zapadają w różnych okresach czasu. Transakcja spreadu kalendarzowego polega na jednoczesnym zakupie kontraktu terminowego na dany towar zapadającego w jednym miesiącu
i sprzedaży kontraktu terminowego na dany towar zapadającego w innym miesiącu.

Bazując na wykresie powyżej taka transakcja mogłaby polegać np. na kupnie kontraktu terminowego na miedź zapadającego w grudniu tego roku (Dec 2019)
i sprzedaży kontraktu terminowego na miedź zapadającego w kwietniu przyszłego roku (Apr 2020). Taka transakcja sprawia, że nie interesuje nas bezpośrednia zmiana ceny danego towaru, a jedynie jak zmienia się relacja ceny kontraktów terminowych, które kupiliśmy i sprzedaliśmy. Dodatkowo ekspozycja na jeden kontrakt (zakupiony) jest bilansowana ekspozycją na drugi towar (sprzedany). Nasze zaangażowanie netto w taką inwestycję stanowi jedynie różnicę pomiędzy tymi dwoma inwestycjami. Dwa rodzaje takiej transakcji to:

  • Kupno kontraktu o bliższym terminie zapadalności i sprzedaż kontraktu
    o dalszym terminie zapadalności – tzw. bull spread.
  • Sprzedaż kontraktu o bliższym terminie zapadalności i kupno kontraktu
    o dalszym terminie zapadalności – tzw. bear spread.

Inwestowanie w towary z użyciem strategii spreadowej nie jest jednak rzeczą prostą i dlatego początkujący inwestorzy powinni ich unikać, do czasu zdobycia odpowiedniej wiedzy i doświadczenia o inwestowaniu w derivatives.