Czy Stany Zjednoczone naprawdę wygrywają wojnę handlową z Chinami?

Konflikt handlowy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a Chinami jest jednym z głównych wydarzeń gospodarczych, któremu uwagę poświęca społeczność inwestycyjna oraz media w tym roku. Mniej wtajemniczonym czytelnikom wyjaśniamy, że konflikt ten nazwany „wojną handlową”, polega na nakładaniu na siebie ceł na towary będące przedmiotem handlu pomiędzy tymi dwoma krajami. Nie jest przedmiotem tego artykułu szczegółowy opis genezy i przebiegu tej „wojny”. Tytułem krótkiego wstępu, ograniczamy się jedynie do wyjaśnienia, że początku tego sporu można doszukiwać się w deklaracji wyborczej prezydenta Donalda Trumpa, który obiecał swoim wyborcom, że ukróci niesprawiedliwe traktowanie Stanów Zjednoczonych w relacjach handlowych z Chinami, którego skutkiem jest blisko 500-miliardowy deficyt handlowy oraz kradzież amerykańskiej własności intelektualnej.

Wśród globalnej społeczności inwestycyjnej dominuje pogląd, że Stany Zjednoczone z tego konfliktu wychodzą obecnie zwycięsko. Patrząc na zachowanie giełd amerykańskiej i chińskiej, nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić (wykres poniżej).

[center]
Wykres 1 – Zachowanie indeksu giełdy amerykańskiej S&P500 oraz indeksów chińskich giełd w Szanghaju (Shanghai Composite) i Shenzen (Shenzen Component) w 2018 roku
[/center]

[center]
Źródło: Citigroup
[/center]

Podczas gdy S&P500 po październikowo-listopadowej przecenie jest nieznacznie poniżej poziomu z końca zeszłego roku (-1,5%) to wspomniane indeksy z Chin przeceniły się odpowiednio o 22% (Shanghai Composite) i 30,8% (Shenzen Component). My w naszym dzisiejszym artykule skupiamy się jednak na tym jakie efekty owa wojna wywiera na sferę realną gospodarki i czy rzeczywiście pierwotny cel wywołania tego sporu przez prezydenta Trumpa (ograniczenie deficytu handlowego na linii USA – Chiny) został osiągnięty. Patrząc na dane dotyczące wymiany handlowej na linii USA-Chiny za pierwsze trzy kwartały tego roku śmiemy wątpić. Deficyt handlowy USA z Chinami wzrósł do 305,4 miliardów USD w tym roku z 276,6 miliardów USD w analogicznym okresie w roku ubiegłym.

Jak pokazują statystyki, rzeczywiste skutki działań administracyjnych, szczególnie w krótkim terminie, często odbiegają od zamierzonych. Częściowo można wyjaśnić to obecną siłą amerykańskiej gospodarki, która powoduje napędzanie importu m.in. przez amerykańskiego konsumenta. Jeżeli wierzyć anglojęzycznej prasie, to w obliczu zaistniałej sytuacji, niektórzy doradcy gospodarczy Trumpa sugerują mu „pół żartem, pół serio”, że najlepszym sposobem na ograniczenie deficytu handlowego byłoby wywołanie recesji.

„Porozumienie” chińsko-amerykańskie

Oczywiście nie znaczy to, że Chiny nie będą skłonne do osiągnięcia porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi, którego rezultatem będzie złagodzenie konfliktu. Są one krajem rozwijającym się, który poprzez przedstawiony na początku artykułu kanał rynkowy i jego przełożenie na realną gospodarkę, ostatecznie może „oberwać” bardziej niż Wuj Sam. My osobiście uważamy, że w dobie globalizacji i multilateralnych powiązań handlowych, w świecie, w którym przepływ usług (a nie towarów) zaczyna odgrywać coraz istotniejszą rolę, działania protekcjonistyczne takie jak te wprowadzane przez obecną amerykańską administrację, w ostatecznym rozrachunku mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Nie trzeba daleko szukać. W tym roku znacząco wzrosła liczba spółek z indeksu S&P500, które wspominają podczas prezentacji kwartalnych wyników o cłach jako potencjalnie negatywnym czynniku dla przyszłych zysków. A giełda to w końcu barometr gospodarki – zarówno chińskiej, amerykańskiej, jak i każdej innej.
[center]
Wykres 2 – Liczba spółek z indeksu S&P500, które wyrażają obawy na temat potencjalnego wpływu ceł na przyszłe zyski
[/center]

 

[center]
Źródło: JP Morgan
[/center]


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 2)

W zeszłym tygodniu rozpoczęliśmy mini-cykl edukacyjnych artykułów na temat pasywnego inwestowania – artykuł z 16 listopada _Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 1)  Pierwsza część objęła krótką charakterystykę pasywnego inwestowania i jego najpopularniejszej formy jaką są fundusze ETF oraz wskazanie zalet tego typu instrumentów, do których zaliczyć należy m.in. płynność obrotu, znajomość ceny w momencie zawierania transakcji, przewidywalność wyniku i niskie koszty dla klienta. Dzisiaj przyjrzymy się wadom tej formy inwestowania.

Z punktu widzenia inwestora indywidualnego, a zakładamy, że większość naszych czytelników można zaliczyć do tej grupy, wadą może być konieczność założenia i posiadania rachunku maklerskiego, najlepiej w instytucji z kraju inwestycyjnie rozwiniętego ze względu na szeroką gamę ETFów, do których taki rachunek maklerski da nam dostęp oraz niskie koszty transakcyjne (o których bardziej szczegółowo za chwilę). Wymaga to podjęcia szeregu czynności, które dla statystycznego Kowalskiego mogą być skomplikowanym i czasochłonnym procesem.

Druga wada, związana z publicznych charakterem tych instrumentów, to konieczność zapłacenia prowizji maklerskiej przy kupnie i sprzedaży – efektywnie przy dobrym wyborze rachunku maklerskiego zwiększa to koszt posiadania takiego instrumentu o około 0,2-0,3 pkt % (prowizja maklerska za zakup oraz sprzedaż) w okresie utrzymywania inwestycji. Nawiązując do artykułu sprzed tygodnia, zwracamy jednak uwagę, że nadal łączny koszt jest kilkukrotnie niższy niż w przypadku aktywnie zarządzanych produktów.

Publiczny charakter ETFów powoduje jeszcze jedną wadę, której nie mają klasyczne fundusze otwarte. W przypadku klasycznych funduszy, pomimo tego, że w momencie składania zlecenia kupna lub sprzedaży nie znamy ostatecznej ceny transakcji, zawsze ta cena będzie równa wartości aktywów netto przypadających na jednostkę uczestnictwa (WANJU). Ze względu na fakt, że ETFy są funduszami otwartymi podlegającymi stałemu obrotowi giełdowemu, często zdarza się , że cena zakupu lub sprzedaży nie jest równa WANJU (występuje zjawisko tzw. premii lub dyskonta do WANJU). Co prawda w przypadku funduszy o dużym wolumenie obrotu (a więc tych będących przedmiotem zainteresowania dużej rzeszy inwestorów) różnice pomiędzy ceną, a WANJU są bardzo małe i dla potencjalnej stopy zwrotu nieistotne, ale w przypadku wyboru mniej popularnego ETFa mogą być znaczące. W ostatecznym rozrachunku może to skutkować tym, że przepłaca się podczas transakcji kupna (kupując po cenie z premią do WANJU) lub uzyskuje zaniżoną cenę przy transakcji sprzedaży (sprzedając z dyskontem do WANJU). Widać to doskonale na poniższym wykresie.  

[center]
Wykres 1 – WANJU (niebieska linia) względem ceny (zielona linia) wybranego ETFa o małej płynności w okresie 20.11.2015 – 20.11.2018
[/center]

[center]
Źródło: ishares.com
[/center]

Dla nas największą wadą inwestowania pasywnego jest jednak istnienie ryzyka walutowego, zwłaszcza jeżeli oczekujemy stopy zwrotu w polskim złotym (PLN). Jednostki funduszu ETF w zdecydowanej większości przypadków będą denominowane w walucie rynku / indeksu, którego zachowanie śledzą (indeksu amerykańskiego w dolarze amerykańskim (USD), europejskiego w euro (EUR), itd.). Co prawda można znaleźć na rynku ETFy cieszące się dużą popularnością, które zabezpieczają ryzyko walutowe, ale jest to zabezpieczenie do kilku najbardziej popularnych walut jakimi są np. USD, EUR, funt brytyjski (GBP) czy frank szwajcarski (CHF) jeżeli walutą bazową ETFa jest inna waluta. W dalszym ciągu, w najlepszym wypadku, polski inwestor będzie jednak, przy wyborze takiego ETFa, narażony na ryzyko walutowe USD do PLN, EUR do PLN, GBP do PLN czy CHF do PLN. Efekt ekspozycji na to ryzyko może mieć bardzo istotny wpływ na końcową stopę zwrotu z inwestycji w PLN, co widać na wykresie poniżej. Aby wyeliminować ryzyko walutowe przy inwestowaniu w ETFy, konieczne jest więc samodzielne jego zabezpieczenie za pośrednictwem innych instrumentów finansowych – często dostępność czy nawet bardziej wiedza na ich temat i umiejętność stosowania dla statystycznego Kowalskiego może być problematyczna.  

[center]
Wykres 2 – Stopa zwrotu z SPDR S&P500 ETF* w 2017 roku w walucie bazowej ETFa (USD) oraz w PLN przy braku zabezpieczenia ryzyka walutowego
[/center]

 

[center]
ETF o największej na świecie wartości aktywów netto – na dzień 20.11.2018 roku wynosiła ona blisko 251 miliardów USD
[/center][center]
Źródło: spdrs.com, money.net, obliczenia własne
[/center]

 Inwestorzy powinni mieć też na uwadze, że w obrocie giełdowym są także instrumenty, tzw. ETN (z ang. Exchange-Traded Note). Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że to fundusz ETF – nic bardziej mylnego. Jest to instrument dłużny, który niesie ze sobą ryzyko kredytowe emitenta. Ryzyka takiego nie ma fundusz ETF. Zachowanie ETNów, podobnie jak ETFów, ma naśladować wybrany indeks. Różnica pomiędzy tymi instrumentami jest taka, że w momencie bankructwa emitenta ETNa narażamy się na ryzyko nieodzyskania części czy nawet całości zainwestowanej w ETNa kwoty (zwłaszcza, że jest to dług niezabezpieczony na aktywach emitenta). Jeżeli więc już decydujemy się na inwestycję w ETNa (czego my osobiście nie jesteśmy zwolennikami) to ważne jest sprawdzenie kto jest emitentem i jaki jest jego standing finansowy (np. wyrażony ratingiem kredytowym).

Widzimy więc, że przy wszystkich zaletach pasywnego inwestowania, nie jest to forma pozbawiona wad. Istotne jest aby uwzględniać je w procesie inwestycyjnym. W kolejnym artykule napiszemy jak w zarysie taki proces inwestycyjny powinien wyglądać i na co zwracać uwagę przy wyborze ETFów.

Rynek akcji a spowolnienie w gospodarce

W naszych rynkowych artykułach od dłuższego czasu podchodzimy do obecnej sytuacji rynkowej z umiarkowaną dozą optymizmu (czego daliśmy wyraz w dniu 8 października Czy niedźwiedź czai się tuż za rogiem?, 15 października Zmienność rynkowa, a kształt krzywej dochodowości czy 12 listopada Podskok martwego kota czy powrót do trendu wzrostowego?). Oponenci tej tezy wskazują, że szczyt koniunktury mamy już za sobą i przed nami spowolnienie w globalnej gospodarce. Patrząc na odczyty wskaźników wyprzedzających koniunkturę trudno się z nimi nie zgodzić – odczyty wskaźnika PMI dla przemysłu dla większości gospodarek pokazują, że optymizm przedsiębiorców maleje (szczególnie jest to widoczne w strefie euro, a jedynym wyjątkiem są tu Stany Zjednoczone, w których jednak optymizm podtrzymywany jest przez fiskalną stymulację, a jej efekty w drugiej połowie przyszłego roku zaczną wyraźnie słabnąć).  

[center]
Wykres 1 – Wskaźnik PMI dla przemysłu dla wybranych gospodarek
[/center]

 

[center]
Źródło: Citigroup
[/center]

 Z naszej perspektywy kluczowy jest jednak fakt, że pomimo malejącego optymizmu oraz bardzo wielu potencjalnych ryzyk przedstawianych przez media (z których większość z inwestycyjnego punktu widzenia to jednak tylko tzw. szum informacyjny – mają dużą nośność i siłę oddziaływania na odbiorcę przekazu, ale ich rzeczywisty wpływ na gospodarkę i zachowanie ryzykownych aktywów jest znikomy), globalny wzrost gospodarczy utrzymuje się powyżej 10-letniej średniej. Patrząc na okres ostatnich 40 lat, w takiej sytuacji globalne rynki akcji zazwyczaj dostarczały pozytywnych stóp zwrotu w przyszłym okresie 12-miesięcznym (wykres poniżej).  

[center]
Wykres 2 – Zachowanie globalnego rynku akcji (Global Equity Returns) względem globalnego wzrostu gospodarczego relatywnie do średniej wartości (Global GDP Growth Less 10y Avg)
[/center]

 

[center]
Źródło: Goldman Sachs
[/center]

 Jak widać na wykresie, sytuacjom, w których globalny wzrost gospodarczy spadał poniżej średniej towarzyszyła zazwyczaj recesja w amerykańskiej gospodarce (US Recessions – szare pola), a tej z kolei towarzyszyła silna przecena rynków akcji na świecie. Wyjątek w ostatnich 20 latach stanowią jedynie okresy znacznego wzrostu awersji do ryzyka spowodowanego nagłymi i niespodziewanymi wydarzeniami w niektórych częściach świata (azjatycki kryzys finansowy czy kryzys zadłużeniowy w strefie euro). Recesji w Stanach Zjednoczonych się nie spodziewamy (tu rynek ogółem jest z nami zgodny), co zresztą znajduje potwierdzenie chociażby we wspomnianym wcześniej odczycie PMI. Wystąpienie niespodziewanych negatywnych zdarzeń ma z kolei to do siebie, że są one niespodziewane i trudno je prognozować (a dodatkowo zazwyczaj ich wpływ na otocznie jest krótkotrwały, chociaż inwestorzy, zwłaszcza ci mniej świadomi, często błędnie postrzegają je jak początek końca świata). To stoi za naszym umiarkowanie optymistycznym nastawieniem do ryzykownych aktywów w krótkim terminie (do 1 roku).    


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Inwestowanie pasywne – hit czy kit? (część 1)

Na wstępie nieco odejdziemy od tematu dzisiejszego artykułu, chcąc podziękować za liczne zapytania związane z naszym poprzednim artykułem z 8 listopada Rola inwestycji alternatywnych w budowie portfela inwestycyjnego. Z przykrością musimy jednak poinformować naszych czytelników, że nie możemy na tym etapie naszej działalności polecać czy rekomendować instrumentów finansowych, które mogłyby zapewnić ekspozycję na wspomniane w artykule przykładowe inwestycje alternatywne.

Przechodząc do meritum, czyli pasywnego inwestowania. Temat jest na tyle rozległy, że poświęcimy mu dwa lub trzy edukacyjne wpisy. W dzisiejszym artykule skupimy się na krótkiej charakterystyce tej formy inwestowania oraz na jej zaletach. Na początku odpowiadamy – inwestowanie pasywne to naszym zdaniem hit, szczególnie na zagranicznych rynkach akcyjnych czy obligacyjnych i przy klasycznym inwestowaniu opartym o stopę odniesienia w postaci konkretnego rozsądnie dobranego indeksu. Zdecydowaliśmy się podjąć temat, bo na rodzimym rynku nieśmiało zaczynają się pojawiać pasywne rozwiązania. Zdecydowanie im kibicujemy, ale mając blisko 10 lat doświadczenia z tego typu inwestycjami, musimy przyznać, że do perfekcji sporo im brakuje. Nie od razu Rzym zbudowano, więc z czasem będziemy podążać w stronę ideału. Dystans jest jednak naprawdę spory – dosyć powiedzieć, że funkcjonują już rozwiązania, które nie pobierają żadnej opłaty za zarządzanie od klientów (w kraju nad Wisłą startujemy z opłatą na poziomie 1%).

Najbardziej popularna forma inwestowania pasywnego – fundusz ETF

Najbardziej popularną formą inwestowania pasywnego jest tzw. fundusz ETF (z ang. exchange traded-fund). Z prawnego punktu widzenia jest to fundusz otwarty, który podlega ciągłemu obrotowi giełdowemu jak zwykła akcja. To niewątpliwie jego pierwsza zaleta – możliwość kupna i sprzedaży jednostek w godzinach pracy giełdy, na której dany ETF jest przedmiotem obrotu. Wiążą się z tym, podobnie jak ze zwykłą akcją, dwie kolejne zalety jaką jest znajomość ceny, po której kupujemy czy sprzedajemy ETFa oraz wysoka płynność. W przypadku tradycyjnych funduszy otwartych zazwyczaj nie znamy ceny, po której kupujemy lub sprzedajemy jednostki w momencie złożenia zlecenia kupna lub sprzedaży, gdyż jest ono najczęściej realizowane z przynajmniej jednodniowym opóźnieniem. Dodatkowo dobrze dobrany ETF, który jest przedmiotem zainteresowania dużej grupy inwestorów (są też ETFy, które nie wzbudzają zainteresowania), sprawia, że sprawne kupno i sprzedaż jednostek o znacznej wartości nie rodzi praktycznie żadnego ryzyka niekorzystnego wpływu na cenę (jej zawyżenia w przypadku kupna i zaniżenia w przypadku sprzedaży). Dosyć powiedzieć, że w 2013 roku ETFy stały się grupą instrumentów o największym globalnym wolumenie obrotów spośród wszystkich grup instrumentów podlegających obrotowi giełdowemu.

Dla nas największą korzyścią jest jednak (cały czas przy założeniu, że właściwie dobierzemy ETFa)  to, że mamy bardzo duże prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że osiągniemy stopę zwrotu na poziomie indeksu, którego zachowanie dany ETF odwzorowuje pomniejszoną o koszty zarządzania (wyrażone wartością tzw. wskaźnika kosztów całkowitych – z ang. total expense ratio). Koszty te są z kolei dużo niższe niż w aktywnie zarządzanych produktach, w których dodatkowo dochodzi czynnik niepewności związany ze stopą zwrotu (może ona być gorsza lub lepsza niż indeks). W celu zobrazowania zebraliśmy grupę czterech funduszy otwartych aktywnie zarządzanych przez krajowe podmioty, których spektrum inwestycyjne stanowią bardzo modne ostatnio technologia i innowacje.Zestawiliśmy ich wyniki oraz koszty z funduszem ETF zarządzanym przez lidera branży i posiadającym podobne spektrum inwestycyjne (cyt. z opisu ETFa: access global companies with significant exposure to exponential technologies, which displace older technologies, create new markets, and have the potential to create significantly positive economic benefits). Wyniki tego ćwiczenia prezentujemy poniżej na wykresie:  

[center]
Wykres – Zestawienie średniorocznej stopy za okres 3 lat (31.10.2015 – 31.10.2018) oraz wskaźnika kosztów całkowitych wybranej grupy funduszy otwartych zarządzanych aktywnie i funduszu pasywnego o spektrum inwestycyjnym w obszarze nowych technologii i innowacji
[/center]

 

[center]
Do wyliczenia średniorocznego wyniku i wskaźnika kosztów całkowitych dla grupy funduszy posłużyliśmy się medianą
[/center]

[center]
Źródło: ishares.com; analizy.pl; obliczenia własne
[/center]

Interpretacje powyższego wykresu pozostawiamy naszym czytelnikom. W kolejnych artykułach edukacyjnych napiszemy o wadach pasywnego inwestowania (bo takowe też istnieją) oraz na jakie elementy zwracać uwagę przy wyborze pasywnych funduszy.

Podskok martwego kota czy powrót do trendu wzrostowego?

Pomimo tego, że październikowa nerwowość na rynku akcji już za nami, a indeks giełdy amerykańskiej S&P500 od 30 października wzrósł o 5,3%, więc do najwyższej wartości w historii osiągniętej 20 września tego roku brakuje mu jedynie 5,1%, wielu obserwatorów rynku zastanawia się czy ostatni ruch wzrostowy nie jest tylko podskokiem martwego kota (z ang. dead cat bounce). Wyrażenie to w żargonie inwestycyjnym oznacza niewielki i krótkotrwały wzrost cen akcji w trendzie spadkowym.

W dzisiejszym artykule odpowiadamy na to pytanie. Uważni czytelnicy znają już nasz pogląd na październikową sytuację rynkową (artykuły z 8 października Czy niedźwiedź czai się tuż za rogiem i z 15 października Zmienność rynkowa, a kształt krzywej dochodowości), ale z racji tego, że od publikacji ww. artykułów minął już miesiąc, spieszymy z aktualizacją. Nie jest naszym celem powtarzanie argumentów przytoczonych w październiku, więc dziś spojrzymy na obecną sytuację rynkową z nieco innej perspektywy. Pomogą nam tym analitycy z banku inwestycyjnego wykonującego robotę Boga (przynajmniej tak twierdzi ich były prezes – ostateczny osąd zostawiamy naszym czytelnikom).

Cofając się do roku 1961 możemy znaleźć 10 okresów na  amerykańskim rynku akcji, podczas których mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem podskoku martwego kota w początkowej fazie bessy. Średnio (wszędzie gdzie przytaczamy średnie wartości liczbowe posługujemy się medianą), w pierwszej fazie spadków rynek amerykański przeceniał się o 9%, a przecena trwała około 1,3 miesiąca. Po tym okresie następowało korekcyjne odbicie (rzeczony podskok), które trwało średnio 3,2 miesiąca, a indeks w tym okresie rósł o około 8%. Po 3-miesięcznym okresie rynek wracał do spadków, które trwały 17,6 miesiąca, a skala przeceny wynosiła 31%. Szczegółowo widać to na poniższym wykresie.

[center]
Wykres – Statystyczne zachowanie amerykańskiego rynku akcji w okresach bessy (na jeden rok przed jej początkiem)
[/center]

[center]
Źródło: Goldman Sachs
[/center]

Patrząc tylko na statystykę, powyższe dane liczbowe oraz wykres wpisywałyby się w naszą tezę postawioną w artykule z 8 października o tym, że niedźwiedź jest widoczny w oddali. Czasu na ucieczkę (zakładamy, że to wygłodniały grizli, a nie łagodny koala, więc jeżeli zacznie się zbliżać należałoby skierować się w bezpieczne miejsce) nie byłoby aż tak dużo – około 3 miesiące. Miara jaką jest mediana ma jednak to do siebie, że w tym konkretnym przypadku, dzieli 10 obserwacji, na podstawie których zostały wyliczone przedstawione w artykule wartości liczbowe, na dwa podzbiory – pięć obserwacji ma wartość wyższą niż 3,2 miesiąca, a pozostałe pięć wartość niższą. Najkrótszy okres, w którym następował podskok wyniósł 1,3 miesiąca, a najdłuższy 9 miesięcy.

My bazując na statystyce, ale także na sytuacji ekonomicznej w największej gospodarce światowej, podtrzymujemy tezę o niedźwiedziu widocznym w oddali. Uważamy jednak, że obecnej sytuacji rynkowej bliżej jest do okresu 9-miesięcznego niż 1- czy 2-miesięcznego. W ostatnim 30 latach, rynek niedźwiedzia na giełdzie amerykańskiej następował przed wystąpieniem recesji w realnej gospodarce. Ryzyko recesji na chwilę obecną jest z kolei stosunkowo niskie. Jej wystąpienie ciągu najbliższych 2 lat analitycy banku inwestycyjnego Goldman Sachs szacują na 20%. Sygnałem odwrotu od rynku akcji było w ostatnich 30 latach prawdopodobieństwo wystąpienia recesji na poziomie 35%.    


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Rola inwestycji alternatywnych w budowie portfela inwestycyjnego

W naszym inauguracyjnym artykule z dnia 14 września Inwestowanie, a fazy cyklu koniunkturalnego, w którym przybliżyliśmy naszym czytelnikom tajniki inwestowania w różnych okresach koniunktury, skupiliśmy się na dwóch tradycyjnych klasach aktywów za jakie uważamy akcje oraz obligacje. Można by rzec jednak, że „nie samą tradycją człowiek żyje”, wiec dziś postanowiliśmy pokazać jakie korzyści dla portfela inwestycyjnego może przynieść dodanie do niego tzw. inwestycji alternatywnych. Dla mniej wtajemniczonych czytelników wyjaśniamy, że jest to grupa bardzo rozległa i zaliczamy do niej inwestycje inne niż akcje, obligacje oraz gotówka. Mogą to wiec być inwestycje w towary, nieruchomości, private equity, venture capital, instrumenty pochodne czy kryptowaluty. Inwestowanie w tego typu instrumenty wymaga więc dosyć specjalistycznej wiedzy. Przykładowo dla nas abstrakcją byłaby inwestycja w bardzo modne ostatnio kryptowaluty. Z tym instrumentem jest trochę tak jak hitem radiowym z roku 2012, piosenką Gangman Style – każdemu się podoba, ale nikt tak naprawdę nie wie o co w nim chodzi (w przypadku wspomnianego hitu poza znawcami języka koreańskiego). Różnica między kryptowalutami, czy każdą inwestycją, której nie rozumiemy jest taka, że może skutkować wymiernymi stratami finansowymi. W przypadku niezrozumienia tekstu piosenki negatywnych wymiernych konsekwencji nie ma.

Wracając do meritum, a więc korzyści płynących z obecności inwestycji alternatywnych w portfelu. Kluczowy jest wybór przede wszystkim takich inwestycji alternatywnych, które rozumiemy. Na potrzeby dzisiejszego artykułu wybraliśmy więc niejako ex-post te inwestycje alternatywne, które my rozumiemy na tyle, że mogłyby one być częścią naszych krótkoterminowych, taktycznych decyzji inwestycyjnych oraz te, które w różnych okresach czasu w tym roku „dały zarobić”. Są to kakao, ropa naftowa oraz cukier. Oczywiście „dzisiejszy inwestor na wczorajszych wzrostach nie zarabia”, więc w rzeczywistości wybór jest nieco trudniejszy, bo wybierać inwestycje trzeba ex-ante, a spotkaliśmy się z opinią, z którą generalnie się zgadzamy, że prognozowanie przyszłości jest bardzo trudnym zadaniem.

Aby pokazać korzyści płynące z trafnego doboru inwestycji alternatywnych w portfelu zestawiliśmy tegoroczny hipotetyczny portfel składający się w 50% z akcji amerykańskich (indeks S&P500) oraz 50% z amerykańskich obligacji skarbowych (indeks ICE U.S. Treasury Core Bond) oraz portfel, w którym akcji i obligacji amerykańskich jest po 47,5%, a 5% stanowi dopełnienie wybranymi przez nas inwestycjami alternatywnymi, przy czym w okresie styczeń – kwiecień jest to kakao (Cocoa), maj-sierpień ropa naftowa (West Texas Intermediate), a wrzesień – październik cukier (Sugar#11) – wykres poniżej.  

[center]
Wykres – Porównanie zachowania dwóch portfeli inwestycyjnych (jedynie akcyjno-obligacyjnego oraz akcyjno-obligacyjno-alternatywnego)
[/center]

[center]
Źródło: money.net, obliczenia własne
[/center]

Jak widać na wykresie trafny dobór inwestycji alternatywnych jako uzupełnienie portfela może nieść ze sobą szereg korzyści jakimi są mniejsza zmienność portfela oraz wyższa stopa zwrotu. Poza tym, że kluczowy jest właściwy wybór samej inwestycji to dodatkowo powinny one stanowić jedynie uzupełnienie portfela ze względu na fakt, że ich analiza jest trudniejsza niż tradycyjnych klas aktywów (akcje i obligacje) oraz to, że w odosobnieniu charakteryzują się często dużo wyższym ryzykiem. Często, niska czy wręcz ujemna korelacja inwestycji alternatywnych z tradycyjnymi klasami aktywów sprawia jednak, że w ujęciu zagregowanym stanowią wartościowe uzupełnienie portfela.

POZKAL w gronie naszych Partnerów

Pragniemy dumni poinformować o nawiązaniu współpracy z firmą POZKAL. Witamy w gronie naszych Partnerów innowacyjną firmę o ugruntowanej pozycji na rynku drukarskim w Polsce, posiadającej doświadczenie w branży poligraficzno-wydawniczej. Cieszymy się i dziękujemy za obdarzenie nas zaufaniem. Liczymy na owocną współpracę, która przyniesie wymierne korzyści ekonomiczne obu stronom.  


[center]
Źródło: www.pozkal.pl
[/center]

Czy ceny paliw zrobią kierowcom przedwczesny prezent mikołajkowy?

Październik oraz początek listopada charakteryzowały silne spadki cen ropy naftowej (zarówno WTI, jak i Brent). Niestety dla rodzimych kierowców ta przecena nie znalazła odzwierciedlenia w cenach paliw na stacjach, które od dłuższego czasy utrzymują się powyżej 5 złotych za litr. Nie jesteśmy specjalistami od prognozowania cen paliw (zapewne częściowo można tłumaczyć tą odporność cen na spadek cen ropy umacniającym się kursem dolara do złotówki), ale w dzisiejszym artykule spróbujemy, upraszczając nieco rzeczywistość, odpowiedzieć na pytanie: „Czy przecena na rynku ropy będzie kontynuowana (w domyśle przekładając się na spadek cen paliw w Polsce)”? Naszych czytelników pragniemy poinformować, że takie upraszczanie rzeczywistości co do zasady nie jest niczym złym. Pewną prawidłowością w ekonomii jest, że im prostszy jest model służący do prognozowania przyszłości, tym jego wartość prognostyczna zazwyczaj jest większa.

Wracając do sedna sprawy, a więc do cen ropy. Wbrew konsensusowi rynkowemu, który zakładał dalszy wzrost cen ropy (nieśmiało „na rynku” pojawiały się głosy, że ceny ropy Brent zbliżą się do 100 USD za baryłkę), te zanotowały silne spadki (w okresie 28 września – 2 listopada: WTI -13,8%, a Brent -12,4%).

Dla każdego, kto chociaż w minimalnym stopniu zna podstawy ekonomii, zabrzmi to jak banał, ale za przyczyny przeceny powszechnie uważa się obawy o słabnący popyt oraz mniejszy od oczekiwań spadek podaży. Niższy popyt i wyższa podaż to z kolei idealny przepis na spadek ceny. Z inwestycyjnego punktu widzenia najważniejsze jest to, co stanie się z popytem i podażą w przyszłości, gdyż to będzie determinowało przyszłą cenę surowca. Upraszczając rzeczywistość (zakładamy, że cena paliw na stacjach w Polsce jest jedynie pochodną ceny ropy naftowej na świecie) i odpowiadając na pytanie czy kierowcy dostaną mikołajkowy prezent w postaci niższych cen benzyny, uważamy, że nie dostaną.

Popyt na ropę naftową nie wygląda tak źle jakby mogło się wydawać obserwując październikowe spadki cen. W dużej mierze generatorem popytu na ropę naftową są rynki wschodzące (w tym głównie Chiny – wykres poniżej).  

[center]
Wykres 1 – Udział poszczególnych krajów i grup krajów w konsumpcji ropy naftowej
[/center]

 

[center]
US – Stany Zjednoczone; Rest of DM – pozostałe kraje rozwinięte; China – Chiny; Rest of EM – pozostałe kraje rozwijające się
[/center][center]
Źródło: Goldman Sachs
[/center]

 Naszym zdaniem emerging markets najgorszy okres mają z kolei już za sobą, a dynamika wzrostu gospodarczego, która w dużym stopniu determinuje popyt na surowce (także na ropę naftową), powinna ulec w kolejnych kwartałach poprawie (wykres poniżej).  

[center]
Wykres 2 – Globalny wzrost gospodarczy
[/center]

[center]
Global – Świat; AE – kraje rozwinięte; EM kraje rozwijające się
[/center]

[center]
Źródło: Citigroup
[/center]

Z kolei podaż może w najbliższych miesiącach ulec ograniczeniu, głównie za sprawą mniejszej podaży surowca ze strony Iranu objętego amerykańskimi sankcjami. Analitycy banku inwestycyjnego Goldman Sachs szacują, że poziom irańskiego eksportu spadnie z obecnych 1,7 milionów baryłek do 1,2 milionów baryłek na przełomie listopada i grudnia. Niższa podaż i wyższy popyt to z kolei przepis na wzrost cen.      


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Rozwijamy się ze wsparciem funduszy unijnych

Uprzejmie informujemy, że w dniu 26 października 2018 r. podpisaliśmy umowę o świadczenie usług o charakterze proinnowacyjnym. Pozyskane w wyniku podpisanej umowy środki będziemy mogli wykorzystać na rozwój naszej strategii biznesowej, głównie w obszarze marketingu i komunikacji internetowej, dzięki czemu wprowadzimy innowacyjne rozwiązania dla naszych obecnych i przyszłych Klientów.

Jak wybory do amerykańskiego Kongresu mogą wpłynąć na rynki finansowe?

Dostarczanie naszym czytelnikom cotygodniowej porcji ciekawych informacji rynkowych stanowi dla nas nie lada wyzwanie. Zwłaszcza, że nie jest to dla nas powielanie powszechnie dostępnych informacji, które każdy inwestor może łatwo samodzielnie znaleźć w internecie. Z braku wystarczająco ciekawego materiału rynkowego postanowiliśmy w tym tygodniu pójść na skróty i wykonać pracę niejako odtwórczą.

Zebraliśmy informacje na temat potencjalnego wpływu listopadowych wyborów do amerykańskiego Kongresu na rynki finansowe. Przypominamy, że w naszym podejściu do inwestowania nie podejmujemy się prognozowania wyników wydarzeń politycznych (artykuł z 8 października 2018 r. Czy niedźwiedź czai się tuż za rogiem?). W ostatnich latach było to dosyć trudne, a dodatkowo wynik dwóch „dużych” wydarzeń politycznych (referendum w sprawie Brexitu, wybory prezydenckie w USA) przyniósł efekt rynkowy odwrotny od  oczekiwanego – miała być katastrofa, a skończyło się na euforii. Szczerze przyznamy, że na pierwsze się nabraliśmy ale wyciągnąwszy wnioski, wybory prezydenckie i próbę prognozowania wyniku zignorowaliśmy, skupiając się na liczbach i wykresach finansowo-rynkowych. Prosimy więc o nietraktowanie poniższych dywagacji jako naszych własnych.  

[center]
Wykres – Implikacje rynkowe (dla ryzykownych aktywów) przy różnych wariantach wyników listopadowych wyborów
[/center]

[center]
Kolor czerwony (red) – Republikanie; kolor niebieski (blue) – Demokraci
[/center][center]
Źródło: UBS
[/center]

Analiza powyższego wykresu pozwala nam powiedzieć, że w przypadku powiększenia lub zachowania większości w Kongresie przez Partię Republikańską należałoby się spodziewać pozytywnej reakcji rynkowej ze względu na „granie do jednej bramki” przez Prezydenta i Parlament. Z kolei jeżeli Demokratom udałoby się odzyskać część utraconych miejsc w Kongresie (scenariusz, któremu duży szwajcarski bank inwestycyjny przypisuje największe prawdopodobieństwo) czy zyskać zdecydowaną większość, nie powinno mieć to większego wpływu na zachowanie ryzykownych aktywów. Chociaż w tym ostatnim przypadku ze względu na pat polityczny i ogólną niechęć Partii Demokratycznej do prezydenta Trumpa (wywodzącego się z szeregu Republikanów), efekt mógłby być negatywny (w ekstremalnym scenariuszu mówi się nawet o impeachmencie prezydenta, co rynki mogłyby przyjąć nerwowo).

Ostateczną interpretację zostawiamy naszym czytelnikom. Często interesująco wypada konfrontacja tego typu prognoz z rzeczywistością po samym wydarzeniu, do czego gorąco zachęcamy w procesie edukacji inwestycyjnej.  


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia  29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.