Co z tą miedzią?

Pomimo dużego natłoku, wydawać by się mogło „modnych” informacji ze świata inwestycji, my po majówkowym wypoczynku, odświeżymy temat miedzi, o której pisaliśmy 11 lutego w artykule Miedź, a sprawa chińska. Co do zasady unikamy komentowania wydarzeń politycznych, takich jak aktywność w mediach społecznościowych wysokich rangą polityków, czy popadania w sztampę i zastanawiania się nad potencjalnymi sezonowymi zjawiskami będącymi przedmiotem pewnych ładnie brzmiących powiedzeń. W związku z tym uznaliśmy, że warto odświeżyć temat miedzi, bo o ile nasza teza o możliwym wzroście ceny tego towaru doskonale sprawdziła się w krótkim 1-miesięcznym terminie, to w ostatnich tygodniach cena miedzi wróciła w okolice poziomów z dnia publikacji lutowego artykułu. Zaznaczamy przy tym, że nasze dywagacje są odważniejsze niż w przypadku np. cen akcji czy obligacji z racji tego, że miedź jako towar nie jest instrumentem finansowym i w tym kontekście mówienie o prognozach jej ceny nie jest niezgodnym z prawem świadczeniem usługi doradztwa inwestycyjnego (które dotyczy instrumentów finansowych).

Dolar i odczyt PMI dla przemysłu wpłynęły na przecenę ceny miedzi

Pomimo przeceny metalu, którą zaobserwować można od połowy kwietnia, uważamy, że otoczenie rynkowe dla miedzi nie uległo dużej zmianie względem tego obserwowanego w lutym. Przyczyn przeceny dopatrujemy się w umocnieniu amerykańskiego dolara (od połowy kwietnia tzw. U.S. Dollar Index mierzący zachowanie się amerykańskiej waluty do koszyka walut (EUR, JPY, GBP, CAD, SEK i CHF) wzrósł o około 1,3%) oraz nieco słabszym od oczekiwań odczycie PMI dla przemysłu z Państwa Środka (konsensus rynkowy zakładał odczyt na poziomie 50,5 pkt, podczas gdy w rzeczywistości wyniósł on 50,1 pkt).

Popyt na miedź w Państwie Środka rośnie

Pomimo napływu, wydawać by się mogło niesprzyjających informacji, popyt na miedź w Chinach nieprzerwanie rośnie od początku tego roku. Jest to w dużej mierze zasługą zapotrzebowania na ten towar w budownictwie (z ang. construction) oraz do produkcji maszyn i urządzeń (z ang. appliance and machinery).

[center]
Wykres – Wskaźnik popytu na miedź w Chinach w rozbiciu na sektory, największych konsumentów tego towaru

[/center]

alt text

[center]
Źródło Goldman Sachs
[/center]

Nie ma podstaw do zmiany nastawienia

Rosnący popyt na miedź w Państwie, które jest jego zdecydowanie największym konsumentem na świecie sprawia, że nie widzimy podstaw do tego aby rewidować naszą lutową tezę. Podobnie jak wtedy, także i dziś nie zwracamy uwagi na szum informacyjny w mediach (także społecznościowych), który tak szybko jak się pojawia, zazwyczaj równie szybko znika.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Hossa „nie umiera” z powodu wieku…

Dzisiaj zainspirowani materiałem kolegów z jednego ze szwajcarskich banków inwestycyjnych, postanowiliśmy „rozprawić się” z jednym z rynkowych mitów, że obecna hossa musi się lada chwila zakończyć, bo trwa już bardzo długo (konkretnie 121 miesięcy) i jest najdłużej trwającym rynkiem byka w powojennej historii.

[center]
Wykres 1 – Czas trwania globalnych rynków byka po 1945 roku (w miesiącach)

[/center]

alt text

[center]
Źródło: UBS
[/center]

Bull markets don’t die because of age

Dzisiejszy wpis nie będzie jedynie polemiką z tym stwierdzeniem, bo to byłoby zbyt nudne. Aby szybko „zamknąć usta rynkowym „jeźdźcom apokalipsy”, posłużymy się więc cytatem jednego ze strategów akcyjnych naszego ulubionego banku inwestycyjnego (tego od wykonywania roboty Boga), a mianowicie Bull markets don’t die because of age. Podpisujemy się pod tym stwierdzeniem obiema rękami – od siebie dodamy, że zazwyczaj rynki byka dobiegają końca z powodu wystąpienia (lub perspektywy wystąpienia) zewnętrznego szoku związanego z inflacją lub wzrostem gospodarczym. Zresztą często jeden szok jest następstwem wystąpienia poprzedniego. Odbywa się to według następującego schematu: dynamiczny wzrost inflacji zmusza banki centralne do szybkiego podnoszenia stóp procentowych, a to z kolei „uderza” we wzrost gospodarczy, powodując drastyczny spadek jego dynamiki. Obecnie nie mamy do czynienia z taką sytuacją.

Stwierdzenie, że skoro szok inflacyjny nam obecnie nie grozi to obecna hossa jeszcze potrwa, byłoby jednak zbyt trywialne. Dlatego podejdziemy do tematu w naszym niesztampowym stylu i zastanowimy się, bazując częściowo na analizie kolegów ze Szwajcarii, czy aby na pewno obecna hossa jest najdłuższą w powojennej historii.

Obecny rynek byka zajmuje dopiero czwartą pozycję

Patrząc na okres kalendarzowy, niewątpliwie tak jest (wykres 1 powyżej). Jeżeli jednak podejdziemy do sprawy nieco inaczej, a mianowicie patrząc na to ile indeks akcji amerykańskich S&P500 wzrósł od poprzedniego szczytu osiągniętego w 2007 roku, wygląda to nieco inaczej. Obecny rynek byka zajmuje wtedy dopiero czwartą pozycję.

[center]
Wykres 2 – Stopy zwrotu z inwestycji w indeks S&P500 w okresach od szczytu poprzedniego rynku byka do następnego szczytu

[/center]

alt text

[center]
Źródło: UBS
[/center]

Nie zaryzykujemy tezy, że mizernie wyglądające na tle historii +121% w obecnym cyklu previous bull market peakcurrent bull market peak, jest gwarantem tego, że obecna hossa potrwa jeszcze wiele miesięcy. Nie widząc jednak na horyzoncie szoku inflacyjno – wzrostowego uważamy, że nie należy się spodziewać natychmiastowego odwrócenia obecnego cyklu rynkowego na spadkowy. Niewykluczone, że mini-bessę przeżyliśmy w Q4 poprzedniego roku i obecnie znajdujemy się w kolejnym mini rynku byka w obecnym, trwającym już ponad 10 lat, cyklu rynkowym.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Wskaźnik Kosztów Całkowitych, czyli rzeczywisty koszt inwestycji w fundusz inwestycyjny

Z racji długo-weekendowego rozleniwienia, dziś postanowiliśmy nieco „przynudzić” naszych czytelników (których ze względu na wspomniany długi weekend będzie zapewne mniej niż zwykle) i wyjaśnić czym jest tzw. Wskaźnik Kosztów Całkowitych (z ang. Total Expense Ratio – TER), którym często posługujemy się poruszając wątek kosztów inwestowania w fundusze inwestycyjne (w tym fundusze ETF).

Dziś rozłożymy tą miarę na czynniki pierwsze, ale jeżeli drogi czytelniku nie jesteś tym zainteresowany, to na wstępie wyjaśniając w jednym zdaniu – TER obrazuje wysokość łącznych kosztów ponoszonych przez fundusz w relacji do wartości aktywów tego funduszu, zazwyczaj w ujęciu rocznym. Generalnie im niższa wartość tego wskaźnika, tym dla inwestora lepiej (bo koszty, które obrazuje TER, ponoszone są finalnie przez inwestora).

[center]
Wykres 1 – Mechanizm liczenia TER dla fikcyjnego funduszu inwestycyjnego

[/center]

alt text

[center]
Źródło: obliczenia własne
[/center]

W sektorze finansowym „nie ma nic za darmo”

Rynek polski pod względem wysokości TER nieco odstaje od światowych trendów. Wysokość tego wskaźnika dla tradycyjnych funduszy otwartych nierzadko przekracza 4% czy 5% (fundusze akcyjne), podczas gdy na świecie istnieją już rozwiązania, uwaga! z TER w wysokości 0%, czyli dla klientów bezkosztowe (i piszemy to całkiem serio, a nie jako spóźniony primaaprilisowy żart). W sektorze finansowym „nie ma nic za darmo”, więc w przyszłym tygodniu wyjaśnimy jak to możliwe, że produkt z TER w wysokości 0% jest dla emitenta tego rozwiązania opłacalny.

TER obrazuje rzeczywiste koszty inwestycji w fundusz

Wracając jednak to sedna sprawy, a więc meandrów Wskaźnika Kosztów Całkowitych. Używamy go tak ochoczo ze względu na to, iż jest to miara, która w pełniejszy sposób obrazuje rzeczywiste koszty inwestycji w fundusz względem samej opłaty za zarządzanie. TER zawiera w sobie opłatę za zarządzanie, ale także inne koszty operacyjne funduszu, które finalnie obciążają inwestora. Są to np. prowizje maklerskie za transakcje kupna / sprzedaży instrumentów finansowych do / z portfela funduszu, koszty obsługi księgowej lub audytu czy koszty depozytariusza. W TER zawarta jest także opłata za wynik (z ang. performance fee – w Polsce nazywana błędnie opłatą za sukces – z ang. success fee).

Co do zasady, im niższy TER tym lepiej (ale z wyjątkami)

Oczywiście, szczególnie w przypadku funduszy alternatywnych (np. funduszy hedgingowych), wysoki TER nie musi być czymś bezwzględnie złym, zwłaszcza, jeżeli w dużej mierze na jego wysokość składa się performance fee. Oznacza to tyle, że zarządzający bardzo dobrze wykonał swoją pracę i pobrał z tego tytułu dodatkowe wynagrodzenie. W tradycyjnych funduszach inwestycyjnych (z ang. long-only funds) my trzymamy się jednak zasady, że im niższy TER tym lepiej.

Koszty masz jak w banku, czyli dlaczego taniej w inwestowaniu często oznacza lepiej

Nasi czytelnicy wiedzą, że jesteśmy zwolennikami tanich rozwiązań inwestycyjnych wyznając zasadę, że koszt poniesiesz na pewno, a zarobisz być może.

W przeciwieństwie do przytoczonego w zeszłym tygodniu przykładu motoryzacyjnego, droższy produkt inwestycyjny niekoniecznie jednak oznacza wyższą jakość, tak jak to ma miejsce z samochodami.

Dzisiaj, w związku z kilkoma zapytaniami od czytelników, postanowiliśmy „rozłożyć” temat kosztów na czynniki pierwsze, posługując się, a jakże, przykładem funduszy z sektora technologii i innowacji. Dzisiejszym wpisem pokazujemy, że:

  • Często fundusz, które na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo dobrym produktem w rzeczywistości takim nie jest.
  • Racjonalny poziom kosztów jest kluczowy dla wyniku inwestycji szczególnie podczas gorszej koniunktury.

[center]
Wykres 1 – Wynik inwestycji w wysokości 100 000 złotych w grupę funduszy aktywnie zarządzanych oraz pasywnego ETFa z segmentu technologii i innowacji (16 sierpnia 2015 – 7 kwietnia 2019)

[/center]

alt text

[center]
Źródło: Refinitiv Eikon
[/center]

Na powyższym wykresie pokazujemy wynik inwestycji w wysokości 100 000 zł. w okresie od 16 sierpnia 2015 roku do 7 kwietnia 2019 roku w grupę czterech lokalnych funduszy zarządzanych aktywnie i inwestujących w segmencie innowacji i technologii oraz pasywnego ETFa o takim samym spektrum inwestycyjnym. Dla statystycznego Kowalskiego osiągnięty wynik z inwestycji w fundusze aktywne, a mianowicie zysk w wysokości ponad 57 tys. złotych może wydawać się bardzo atrakcyjny. Zwłaszcza jeżeli porównamy go do zmiany indeksu WIG w tym okresie (+15,6%). Inwestując na polskiej giełdzie zysk teoretycznie byłby blisko 4-krotnie niższy i wyniósłby 15,6 tys. złotych. Lokując jednak 100 000 zł w pasywnego ETFa zarobilibyśmy blisko 66 tys. zł. Niby tylko niespełna 9 tys. zł. więcej, ale jeżeli zestawimy to z tym ile obie inwestycje nas kosztowały w analizowanym okresie, te kilka tysięcy złotych dla nas wygląda nieco inaczej.

[center]
Wykres 2 – Szacunkowy koszt inwestycji w wysokości 100 000 złotych w grupę funduszy aktywnie zarządzanych oraz pasywnego ETFa z segmentu technologii i innowacji (16 sierpnia 2015 – 7 kwietnia 2019)
[/center]

alt text

[center]
Do wyliczenia szacunkowego kosztu inwestycji użyliśmy wskaźnika kosztów całkowitych (z ang. Total Expense Ratio – TER)
[/center]

[center]
Źródło: ishares.com, analizy.pl
[/center]

Patrząc na powyższe koszty można zaryzykować tezę, że cała wartość dodana z aktywnego zarządzania, a nawet więcej (o blisko 9 tys. zł.) została pobrana przez firmę zarządzającą aktywami. Z perspektywy klienta, zakup takiego produktu względem rozwiązania pasywnego nie miał większego sensu.
Zwracamy uwagę, że był to okres dobrej koniunktury w analizowanym sektorze, co sprawia, że wysoki poziom kosztów w obliczu przyzwoitych stóp zwrotu w ujęciu absolutnym nie miał z perspektywy wspomnianego Kowalskiego aż tak dużego znaczenia. Wyobraźmy sobie jednak sytuację, że koniunktura jest gorsza i inwestujemy wczesną jesienią 2007 roku. Niestety historia analizowanych produktów nie sięga aż tak daleko, więc poniższa analiza będzie jedynie swojego rodzaju gdybaniem, z jednym nadrzędnym założeniem, że obie grupy (fundusze aktywne i ETF) generują przed kosztami stopę zwrotu na poziomie amerykańskiego indeksu NASDAQ100.

[center]
Wykres 3 – Wynik hipotetycznej inwestycji w wysokości 100 000 złotych w indeks NASDAQ100 przy poziomie kosztów funduszy aktywnie zarządzanych oraz pasywnego ETFa z segmentu technologii i innowacji (7 października 2007 – 8 marca 2009)

[/center]

alt text

[center]
Źródło: Refinitiv Eikon, ishares.com, analizy.pl
[/center]

Pomimo tego, że obie inwestycje poniosłyby dotkliwe straty, to przy kosztach funduszy aktywnie zarządzanych strata byłaby ponad 5 tys. złotych wyższa. Nie jest to zbyt skomplikowane do wyjaśnienia – w przypadku wzrostu inwestycji, wartości wysokie koszty są niejako „hamulcowym” tego wzrostu, natomiast jeżeli mamy do czynienia ze spadkami wartości inwestycji, wysokie koszty te spadki jeszcze potęgują. To z kolei wpływa na to, że odrabianie strat trwa dłużej – trzeba odrobić więcej, a dodatkowo tym razem wyższe koszty hamują proces ich odrabiania. W tym hipotecznym przypadku odrobienie strat z inwestycji w ETFa zajęłoby nam około 1 rok i 9 miesięcy, natomiast w przypadku funduszy aktywnie zarządzanych blisko 3 lata.

Na tym kończymy dzisiejszy wpis. Finalne przemyślenia i, być może, wyciągnięcie wniosków zostawiamy naszym czytelnikom.

Od Sasa do Lasa czyli kilka słów o polityce monetarnej w Stanach Zjednoczonych

W artykule z 21 stycznia tego roku Czy to już koniec cyklu zacieśniania monetarnego przez amerykańską Rezerwę Federalną? postawiliśmy tezę, że cykl podwyżek stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych nie dobiegł końca, a jedynie czeka nas dłuższa przerwa w oczekiwaniu na kolejną podwyżkę.
Od tego czasu komunikaty płynące z Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (z ang. Federal Open Market Committee) stały się jeszcze bardziej „gołębie”. Spowodowało to zwrot o 180% w oczekiwaniach rynkowych dotyczących kształtowania się polityki monetarnej za Oceanem w przyszłym roku. O ile jeszcze w listopadzie 2018 roku rynek oczekiwał dwóch podwyżek stóp procentowych przez FOMC, to pod koniec marca tego roku były to dwie, ale obniżki.

[center]
Wykres – Oczekiwania rynkowe odnośnie zmian stóp procentowych w USA w 2020 roku
[/center]

alt text

[center]
Źródło: Blackrock
[/center]

Goldilocks market w pierwszym kwartale tego roku

Taka sytuacja spowodowała, że na rynkach finansowych mieliśmy do czynienia, analogicznie jak w roku 2016 i 2017, z tzw. goldilocks market, a mianowicie dynamicznym wzrostem indeksów akcyjnych przy jednoczesnym spadku rentowności obligacji skarbowych (i w konsekwencji wzroście ich ceny). Termin ten, stworzony przez globalną społeczność inwestycyjną, wywodzi się z określenia goldilocks economy. Jest to sytuacja, w której gospodarka nie rozwija się ani za szybko ani za wolno (można by dopowiedzieć, że rozwija się „w sam raz”) i nie są konieczne żadne działania w polityce gospodarczej (w tym konkretnym przypadku polityce monetarnej) aby ten stan zmieniać.

[center]
Wykres – Stopy zwrotu z wybranych indeksów w pierwszym kwartale 2019 roku
[/center]

alt text

[center]
*S&P500 – akcje amerykańskie; ICE US Treasury Core Bond – amerykańskie obligacje skarbowe; Eurostoxx50 – akcje krajów ze strefy euro; Bloomberg Barclays Euro Treasury Bond – obligacje skarbowe krajów ze strefy euro; MSCI Emerging Markets – akcje z rynków wschodzących; JP Morgan EMBI Global Core – obligacje skarbowe z rynków wschodzących denominowane w USD *
[/center]

[center]
Źródło: ishares.com
[/center]

Oczywiście taka sytuacja nigdy nie trwa wiecznie i prędzej czy później okazuje się kto miał rację. Czy są to inwestorzy na rynku akcji, co byłoby równoznaczne z tym, że wzrost gospodarczy przyspieszy, pojawi się presja inflacyjna, a w konsekwencji konieczność powrotu do zacieśniania monetarnego, a to spowoduje wzrost rentowności obligacji skarbowych i prawdopodobny wzrost na rynku akcji. Czy może rację mają inwestorzy na rynku obligacji, co z kolei oznaczałoby, że wzrost gospodarczy znacząco spowolni, a to skłoni banki centralne do luzowania polityki monetarnej, co spowoduje spadek rentowności obligacji skarbowych i przecenę na rynku akcji (w obawie przed nadchodzącą recesją).

Prawdopodobny kolejny ruch ze strony FOMC to podwyżka stóp procentowych

My uważamy, że rynek zdecydowanie przereagował z oczekiwaniami odnośnie przyszłej polityki monetarnej w USA. Wskaźniki wyprzedzające koniunktury dla amerykańskiej gospodarki (ISM /PMI z tych najbardziej popularnych) sugerują, że gospodarka amerykańska znajduje się cały czas w fazie ekspansji. Skłania nas do jedynie niewielkiej rewizji tezy z 21 stycznia – kolejnym ruchem ze strony FOMC, na który jednak może nam przyjść poczekać kilka miesięcy dłużej niż zakładaliśmy na początku roku, będzie podwyżka stóp procentowych, a nie obniżka jak obecnie szacuje rynek.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Kiedy włączyć czerwoną lampkę?

W Business Insider ukazał się ciekawy artykuł, odsłaniający kulisy działania firmy podejrzewanej o łamanie prawa i nielegalne praktyki oferowania instrumentów finansowych. W wyniku śledztwa redakcyjnego, jeden z podmiotów został właśnie wpisany na „czarną listę” KNF.

Wcześniej zostaliśmy poproszeni przez redakcję BI o komentarz ekspercki na temat tzw. rolowania obligacji i o prawne podstawy tego procesu.

Poniżej publikujemy nasze stanowisko, ale zachęcamy ku przestrodze do lektury całego artykułu.

Zgodnie z teorią finansów optymalna struktura kapitału, czyli taka, która minimalizuje ogólny koszt kapitału (tzw. średni ważony koszt kapitału) dla spółki to „mix” kapitału własnego (akcje) oraz obcego (dług). Ta relacja różni się w zależności od rodzaju przedsiębiorstwa czy branży, w której spółka działa, ale upraszczając można przyjąć, że optymalny jej poziom to 0,5. Zatem długu (rozumianego jako dług odsetkowy, czyli kredyt lub właśnie obligacje) powinno być dwa razy mniej niż kapitału własnego – mówi Radosław Piotrowski, prezes Rock Solid Investments.

Kiedy włączyć czerwoną lampkę?

Radosław Piotrowski, prezes Rock Solid Investments uważa, że inwestorzy indywidualni powinni unikać inwestycji w obligacje korporacyjne, które:

  • Są im oferowane przez podmioty niebędące firmą inwestycyjną, (dom maklerski lub bank prowadzący działalność maklerską) posiadającą zezwolenie KNF na oferowanie instrumentów finansowych lub mającą status agenta firmy inwestycyjnej.
  • Nie są sprzedawane w emisji publicznej, a w konsekwencji nie istnieje wtórny rynek, na którym te obligacje będą przedmiotem obrotu, i na którym to rynku można je sprzedać przed terminem wykupu.
  • Posiadają masę, zazwyczaj bezwartościowych, zabezpieczeń – im więcej zabezpieczeń tym obligacja bardziej ryzykowna, bo wiarygodny emitent nie musi desperacko udowadniać, że środki obligatariuszy są bezpieczne i odda je w terminie wykupu wraz z odsetkami.
  • Płacą wysoką prowizję dla oferującego.
  • Mają rentowność przekraczającą dwukrotność oprocentowania obligacji skarbowych o analogicznym okresie do wykupu. Jeżeli dla 2-letniej obligacji skarbowej (bezpiecznej inwestycji) oprocentowanie wynosi 2 proc., to wszystkie papiery korporacyjne z oprocentowaniem powyżej 4 proc. należy uznać za ryzykowne.

Więcej:
https://businessinsider.com.pl/finanse/gerda-broker-oferowanie-obligacji-bez-zezwolenia/vrgvp41/

Agent firmy inwestycyjnej, czyli jak legalnie sprzedawać produkty i usługi maklerskie nie będąc firmą inwestycyjną

Po dwóch miesiącach „przygody” z układaniem fikcyjnego portfela inwestycyjnego dla Pana Kowalskiego i Pani Kowalskiej, dziś na chwilę zmienimy tematykę i przejdziemy na grunt regulacyjny.

Nasi czytelnicy wiedzą już w jaki sposób można w profesjonalny sposób świadczyć usługi doradztwa inwestycyjnego (pisaliśmy o tym w artykułach z 24 stycznia tego roku Aspekty regulacyjne profesjonalnego doradztwa inwestycyjnego oraz 31 stycznia Sposoby świadczenia usługi doradztwa inwestycyjnego. Przypominamy w jednym zdaniu – aby świadczyć usługę doradztwa inwestycyjnego w pełnym tego słowa znaczeniu (obejmującą szeroką gamę instrumentów finansowych) należy posiadać status firmy inwestycyjnej (np. domu maklerskiego czy banku prowadzącego działalność maklerską).

Instytucja agenta firmy inwestycyjnej

Utworzenie takiej instytucji nie jest rzeczą prostą, dlatego polskie prawo przewiduje mniej skomplikowaną opcję uczestnictwa w procesie świadczenia usługi doradztwa inwestycyjnego. Jest nią instytucja agenta firmy inwestycyjnej. Zawczasu odpowiadamy na pytanie, które w tym momencie pojawiło się zapewne w głowach niektórych czytelników: W takim razie po co tworzyć firmę inwestycyjną, skoro można zostać agentem firmy inwestycyjnej i też świadczyć usługę doradztwa inwestycyjnego czy inną usługę maklerską? Odpowiedz jest dosyć prosta. Agent, jako przedstawiciel firmy inwestycyjnej, jest upoważniony jedynie do promocji i sprzedaży usługi doradztwa inwestycyjnego. Nie ma żadnego prawnego umocowania do świadczenia tej usługi czy jakiejkolwiek innej usługi maklerskiej.

Dobrym porównaniem do sytuacji z życia codziennego wydaje się być relacja autoryzowany salon sprzedaży samochodów danej marki (czyli w domyśle agent firmy inwestycyjnej) oraz producent tej marki aut (czyli w domyśle firma inwestycyjna). Ów salon sprzedaży zajmuje się jedynie promocją i sprzedażą samochodów, a wytwarza je producent. Jeżeli dodatkowo salon ten może dystrybuować samochody tylko jednego producenta to jest to kolejna analogia – zgodnie z przepisami prawa można być agentem jednej firmy inwestycyjnej.

Rola agenta inwestycyjnego

W procesie świadczenia usługi doradztwa inwestycyjnego rola agenta ograniczać się powinna naszym zdaniem do „zareklamowania” usługi potencjalnym klientom z wyraźnym wskazaniem, że świadczy ją firma inwestycyjna. Stwierdzenie ze strony agenta, że „my Panu będziemy doradzać” mija się z prawdą, jeżeli ta usługa ma być świadczona zgodnie z przepisami prawa.
Naszym zdaniem jego rolą jest pomoc we wskazaniu właściwego rodzaju usługi doradztwa inwestycyjnego, określenie profilu inwestycyjnego i podpisanie umowy o świadczenie usługi doradztwa inwestycyjnego oraz okresowe przekazywanie rekomendacji (i tu ponownie zwracamy uwagę na to, że ma to być przekazanie rekomendacji, którą sporządziła firma inwestycyjna, a nie samodzielne wydawanie rekomendacji).

Należy zwracać uwagę kto i w jaki sposób rekomenduje nam zakup produktów inwestycyjnych

W tym miejscu kończymy dzisiejszy wpis. Uczulamy naszych czytelników żeby zwracali uwagę na to w jaki sposób i kto rekomenduje im zakup określonych produktów inwestycyjnych (w tym konkretnym przypadku maklerskich, do których zaliczają się jakże ostatnio popularne obligacje korporacyjne).

Powtórzymy to raz jeszcze, że korzystanie z usług podmiotu posiadającego odpowiednie zezwolenie od Komisji Nadzoru Finansowego (czy to firmy inwestycyjnej czy agenta firmy inwestycyjnej, bo aby nim zostać także należy uzyskać akceptację KNF) nie gwarantuje nam, że nie stracimy, ale ryzyko tego jest jednak niższe.

Czy Europa wstanie z kolan (gospodarczych)?

W artykule z 4 marca Recesja – czy może najgorsze już za nami? Perspektywy dla światowej gospodarki skupiliśmy się przede wszystkim na dwóch głównych „silnikach” światowego wzrostu gospodarczego, a więc rynkach wschodzących oraz Stanach Zjednoczonych.

W dniu dzisiejszym przyjrzymy się gospodarce, która pomimo tego, że do globalnego wzrostu PKB kontrybuuje zdecydowanie mniej niż emerging markets i Wuj Sam, jest regionem, który odpowiada za 22% globalnego PKB (jest to drugi najwyższy udział po Stanach Zjednoczonych). Mowa mianowicie o Unii Europejskiej. Efektem owego przyglądania się będzie odpowiedź na pytanie czy dla Unii Europejskiej (dalej jako „Europa”), wkrótce w najbliższym czasie „zaświeci słońce po burzliwych i pochmurnych ostatnich kilkunastu miesiącach”.

Europa w forpoczcie spowolnienia w 2018 roku

Europa była w forpoczcie zapoczątkowanego w zeszłym roku globalnego spowolnienia gospodarczego. Popularny wskaźnik wyprzedzający koniunktury, a więc PMI osiągnął swój szczyt w styczniu 2018 roku na poziomie 57,7 pkt, po czym praktycznie przez resztę roku spadał sugerując nadchodzące spowolnienie gospodarcze na Starym Kontynencie.

[center]
Wykres – Zbiorczy (z ang. Composite) PMI* dla Europy (styczeń 2016 – luty 2019)
[/center]

alt text

[center]
* Wskaźnik obrazujący perspektywy zarówno dla sektora przemysłowego jak i usługowego w ujęciu zagregowanym
[/center][center]
Źródło: Merrill Lynch
[/center]

Głównej przyczyny takiego stanu rzeczy należy szukać w napięciach handlowych na świecie, które skutkowały m.in. nałożeniem ceł na import stali i aluminium przez Stany Zjednoczone w marcu zeszłego roku czy eskalacji tzw. wojny handlowej pomiędzy USA, a Chinami i jej negatywnymi efektami dla gospodarki Państwa Środka. Europa jest w większym stopniu uzależniona od eksportu do Chin niż Stany Zjednoczone (mówi się, że „gdy Chiny kichną, to Europa łapie przeziębienie”), zwłaszcza kraje z dużym udziałem eksportu w PKB (przede wszystkim Niemcy, ale także mniejsze państwa takie jak Holandia, Belgia czy Irlandia). Jeżeli dodamy do tego negatywny wpływ zamieszania związanego z Brexitem na sentyment europejskich konsumentów i przedsiębiorców, to zaistniały w Europie w zeszłym roku stan rzeczy mamy wyjaśniony.
Nie dziwi więc, że tak znaczące pogorszenie się perspektyw dla europejskiej gospodarki skutkowało dynamiczną rewizją prognoz wzrostu gospodarczego na Starym Kontynencie na ten rok (np. prognoza wzrostu gospodarczego strefy euro przez OECD została zrewidowana z 1,8% w listopadzie 2018 do 1,0% obecnie).

PMI to wskaźnik wyprzedzający koniunkturę w gospodarce, a nie na giełdzie

Tyle złych informacji, żeby nie zanudzać naszych czytelników tylko wiadomościami z realnej gospodarki, bo te przełożenie na zachowanie rynków finansowych w krótkim terminie mają często znikome, o czym zresztą pisaliśmy we wspomnianym na początku dzisiejszego wpisu artykule z 4 marca. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że europejska gospodarka „jest na kolanach”, a indeks Eurostoxx50, obrazujący zachowanie największych spółek ze strefy euro, wzrósł w tym roku o 15,4% (dane na 5 kwietnia). Dla nas jest to dodatkowo doskonałe potwierdzenie tego, że o ile wspomniany PMI jest bardzo dobrym wskaźnikiem prognozującym koniunkturę w realnej gospodarce (mierzoną np. wzrostem PKB), to jest jedynie tzw. wskaźnikiem równoczesnym (z ang. coincident indicator) dla rynku akcji. Wyjaśniając w jednym zdaniu – jeżeli zarówno zachowanie rynku akcji jak i PMI są wskaźnikami wyprzedzającymi dla wzrostu PKB, to oba poruszają się w tym prognostycznym kierunku, w tym samym czasie. Nie sposób więc ze wskazań PMI prognozować zachowania rynku akcji. Co więcej, zaryzykujemy tezę, że pomimo równoczesności obu wskazań, zachowanie rynku akcji może mieć ewentualną prognostyczną wartość dla PMI, chociażby dlatego, że można odczytywać je praktycznie codziennie (poza weekendami) – PMI jedynie raz lub dwa razy w miesiącu.

Rynki finansowe wierzą w poprawę sytuacji

Naszym zdaniem na przełomie roku natłok negatywnych informacji dla Europy, znalazł z nawiązką odzwierciedlenie w wartościach europejskich indeksów. Rynki finansowe mają to do siebie, że zazwyczaj przereagowują napływ negatywnych lub pozytywnych (w domyśle bardzo) informacji – dzięki temu można na nich od czasu do czasu ponadprzeciętnie zarobić. Koniec lub dłuższa pauza cyklu zacieśnienia polityki monetarnej w USA i stymulacja fiskalno-monetarna w Chinach, ograniczają ryzyko dalszego pogorszenia się sytuacji w Europie. Podobny wpływ powinna mieć zapowiedź powrotu do ekspansywnej polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny i niewielka, ale zawsze, stymulacja fiskalna zapowiadana przez niektóre europejskie państwa. Nadzieją, że te działania „tchną życie” w globalną gospodarkę, co z kolei pomoże zależnym w dużym stopniu od eksportu europejskim gospodarkom, żył w Q1 tego roku europejski rynek akcji. Jeżeli rzeczywiście tak się stanie, to nad Europą „może rzeczywiście zaświecić na dłużej słońce”. „Łyżką dziegciu” w tej potencjalnej „beczce miodu” jest ewentualny tzw. twardy Brexit. Nasi czytelnicy wiedzą jednak, że do prognozowania skutków wydarzeń politycznych podchodzimy „jak pies do jeża”, więc i to wydarzenie oraz jego ewentualne skutki, traktujemy z dużą dozą rezerwy.


Niniejszy materiał odzwierciedla opinie i wiedzę jego autorów na dzień jego sporządzenia oraz został wydany jedynie w celach informacyjnych i nie jest ofertą ani zachętą do dokonywania transakcji kupna lub sprzedaży papierów wartościowych lub innych instrumentów finansowych. Komentarz nie stanowi rekomendacji inwestycyjnej, analizy inwestycyjnej, analizy finansowej ani innej rekomendacji o charakterze ogólnym dotyczącej transakcji w zakresie instrumentów finansowych, o których mowa w ustawie z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi.

Pantha Rei, jako powód rebalancingu portfela Kowalskiego

Zgodnie z zapowiedzią sprzed tygodnia z artykułu Selekcja instrumentów jako dopełnienie alokacji aktywów, dziś kończymy nasz edukacyjny cykl obrazujący jak powinien wyglądać profesjonalny proces świadczenia usługi doradztwa inwestycyjnego dla Pana Kowalskiego.
Zajęło nam to blisko dwa miesiące – pierwszy artykuł cyklu Profil inwestycyjny – czy to aby na pewno zbędna formalność? opublikowaliśmy 7 lutego tego roku.

Dziś przyjrzymy się procesowi tzw. rebalancingu portfela Kowalskiego. W języku polskim słowo to oznacza „wyrównywanie”. W terminologii związanej z budową portfela lepszym polskim odpowiednikiem będzie jednak słowo „dopasowanie”. Nie na darmo zacytowaliśmy w tytule cytat starożytnego greckiego filozofa Heraklita – Panta Rhei, czyli dosłownie tłumacząc „wszystko płynie”, a więc jest niestałe, zmienne.

Zwrot ten doskonale oddaje istotę procesu rebalancingu portfela, a więc jego dopasowanie do zmieniających się warunków rynkowych. W naszym procesie inwestycyjnym, świadcząc fikcyjną usługę doradztwa inwestycyjnego dla Pana Kowalskiego, stosujemy taktyczną alokację aktywów, o której pisaliśmy w artykule z 21 marca Rekomendowany portfel Kowalskiego ciąg dalszy, dla której założyliśmy 3-miesięczny horyzont inwestycyjny. Dzisiaj zakładamy, że ten okres właśnie upłynął (w teorii przenosimy się więc na koniec czerwca).

Przeprowadzona analiza sytuacji rynkowej skłoniła nas do rewizji view rynkowego z końca marca. Otoczenie rynkowe jakie zastaliśmy pod koniec czerwca pozwoliło nam przychylniejszym okiem spojrzeć na rynek akcji kosztem rynku obligacji. Bez zmian pozytywnie postrzegaliśmy perspektywy dla inwestycji alternatywnych. Ta rewizja znalazła odzwierciedlenie w następującej taktycznej alokacji aktywów na kolejne 3 miesiące w fikcyjnym portfelu Pana Kowalskiego.

[center]
Wykres – Zmiany w taktycznej alokacji aktywów dla Pana Kowalskiego
[/center]

alt text

[center]
Źródło: opracowanie własne
[/center]

Nasi czytelnicy doskonale wiedzą, że alokacja aktywów to podstawa procesu inwestycyjnego, ale jej uzupełnieniem jest dobór konkretnych instrumentów finansowych do portfela, a wiec proces selekcji. Aby proces rebalancingu, a więc okresowego dostosowania portfela do zmieniających się warunków rynkowych, był kompletny, należy też dokonać niezbędnych zmian w wybranych instrumentach finansowych, tak aby wpisywały się one w nową taktyczną alokację aktywów. Dla Pana Kowalskiego proces ten przedstawiamy w poniższej tabeli.

[center]
Tabela – Zmiany w fikcyjnym rekomendowanym taktycznym portfelu dla Pana Kowalskiego
[/center]

alt text

[center]
Źródło: opracowanie własne
[/center]

Standardowo apelujemy do naszych czytelników, aby powyższą tabelę traktować jedynie w kategoriach edukacyjnych, a nie jako wskazówkę jak obecnie inwestować.
Dokonanymi zmianami w obrębie alokacji aktywów i selekcji instrumentów zamknęliśmy proces okresowego rebalancingu portfela Pana Kowalskiego. Oczywiście jest to proces ciągły, którego dokonuje się w ustalonych taktycznych podokresach w horyzoncie inwestycyjnym dla danej strategii inwestycyjnej (dla Pana Kowalskiego zatem w horyzoncie 8-letnim). Standardowo jest to w przypadku naszego inwestora podokres 3-miesięczny, ale pamiętajmy o tym, że:

• Jeżeli nasze view rynkowe nie ulega zmianie (nie jest to konieczność żeby co 3 miesiące coś zmieniać) to rekomendowany portfel może pozostać niezmieniony przez dłuższy okres czasu.

• Jeżeli otoczenie rynkowe uzasadnia dokonanie zmian w portfelu i przeprowadzenie rebalancingu w okresie krótszym niż 3-miesięczny to też jest to możliwe, a wręcz pożądane żeby nie czekać ze zmianami sztywne 3 miesiące.

• Możemy ten okres kształtować dosyć dowolnie (nie muszą to być 3 miesiące), a jego długość zależy od tego jak aktywnie chcemy inwestować.

RSI współpracuje z RDM Wealth Management

Nawiązaliśmy współpracę z RDM Wealth Management, która polega na szeroko rozumianym konsultingu. RSI dostarcza merytoryczną obsługę w zakresie komunikacji, specjalistycznych artykułów i opracowań branżowych oraz reprezentowania RDM w mediach. Świadczy również usługi edukacyjno – szkoleniowe oraz wystąpienia dla klientów.

– Zdecydowaliśmy się na kooperację z RDM, ponieważ ich idea świadczenia usług inwestycyjnych dla klientów oraz wyznawane wartości takie jak uczciwość i niezależny charakter, są tożsame z tym, co promuje RSI. Wierzę, że powiązanie umiejętności z taką filozofią, przyczyni się do oferowania dobrych jakościowo usług – powiedział Radosław Piotrowski, Prezes RSI.

rdm wealth management logo